Ten motyw weryfikacji młodziankowych marzeń i planów po latach dorosłego życia serwowano w kinie już nie raz i nie dwa - czasami wychodził z tego nawet całkiem przyzwoity portrecik socjo-psycho jakiejś generacji. „Ostrą noc” też tak naprawdę rozkręca ten motyw, tyle że szybko grzęźnie on w normalnej grepsiarskiej komedyjce. Przaśnej, soczystej i typowo skeczowej, ale, o dziwo, nie aż tak tragicznej jak trailer, który ją zapowiada po wszystkich telewizjach. Bo komedie o rozrywających się pannach i kawalerach w wersji wulgarno-żałosnej to, jakby nie było, w ostatnich latach hollywoodzka specjalność.
Bohaterki filmu to kilka pań, które niegdyś razem studiowały, a teraz spotykają się na wieczorze panieńskim jednej z nich - nieznośnie spiętej kandydatki w senackich wyborach. Panie trochę grają przed sobą, ale oczywiście szybko wychodzi z nich, że nie jest tak kolorowo. Jedna walczy o dziecko, druga przybrała maskę działaczki społecznej, z którą coraz ciężej jej żyć, trzecia z kolei tak naprawdę żyje przeszłością- najfajniejszymi czasami, czyli studiami, kiedy jeszcze wszystko było przed nią... Bo potem było już tylko szarawo. I kiedy już, już, mamy nadzieję, że rozwinie się to w zabawną satyrę społeczną na różne grupy ludności w wieku średnim, wchodzą gagi z pijackich komedii, czyli robi się zwyczajnie. Z malutkimi przerwami - jak w złośliwym prztyczku wobec współczesnych mężczyzn. Grzeczniutkich i bezjajecznych, bawiących się w ramach szalonego wieczoru kawalerskiego w degustację win. Chłopaki chcą w pewnym momencie naprawdę zaszaleć, więc biorą schłodzone z bąbelkami...
Tak więc nasze panie wynajmują dom w Miami, żeby uczcić zamążpójście koleżanki. Nieopatrznie zapraszają striptizera. Facet, który przychodzi, jest jednak jakiś taki mało striptizerowaty, a do tego szybko pada ofiarą śmiertelnego wypadku. No i wtedy zaczyna się ganianka dowcipasów, z reguły wagi bardzo ciężkiej.
„Ostra noc” to taki komediowy średniak - do klasyki na pewno nie przejdzie, ale też siedzimy w kinie bez przesadnego zażenowania. Duża w tym zasługa aktorek. Nie wszystkich, bo jak dla mnie Jillian Bell - nad której grą wszyscy nie wiedzieć czemu pieją - jest tak przerysowana, że aż nieśmieszna. Za to Scarlett Johansson jak zwykle nie zawodzi. No i mamy okazję znowu obejrzeć wiecznie piękną Demi Moore. Ciągle najbardziej kobiecą z całego towarzystwa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?