Życie w sławnym cieniu

Agnieszka Gołas-Ners
Do książki o dzieciach znanych rodziców zabrałam się nie po to, by opowiedzieć, jak okropnie zaniedbywali mnie rodzice, bo nie byłaby to prawda, chciałam opowiedzieć o miłości, podziwie i wybaczeniu, pisze córka aktora Wiesława Gołasa

Kiedyś nie istniał tzw. syndrom dziecka sławnego rodzica, nie chadzano tak powszechnie jak dzisiaj do terapeutów i chyba nie zdawano sobie sprawy, jakim problemem może być życie w ukochanym, lecz przygniatającym cieniu znanego ojca lub sławnej matki.

Do napisania o sobie i o innych dzieciach sławnych ludzi sprowokowały mnie informacje o tym najnowszym wynalazku psychologii oraz, z opóźnieniem, dramatyczne wspomnienia Magdy Dygat. W swojej rozrachunkowo-wspomnieniowej (z naciskiem na człon pierwszy) książce pt. "Rozstania" skarży się, że w rodzinie, w której od początku wszystko kręciło się dookoła aktorstwa matki i pisarstwa ojca, była w drastyczny sposób niedostrzegana.

Potem, jako nastolatka u boku ojca i jego drugiej żony Kaliny Jędrusik, "skazana na wieczną drugorzędność" wciąż była bez szans na zaistnienie, nie czuła, że jest na właściwym miejscu. Jej rola w nowej rodzinie stała się kuriozalna: konkurowała z Kaliną Jędrusik o względy ojca. Z drugiej strony, przez fakt bycia córką znanego pisarza zawsze miała poczucie "jakiejś nieokreślonej ważności", cudzej, nie swojej, i nie czuła potrzeby samodzielnego wybicia się. Każdy poza jej środowiskiem miał tę szansę, przez to "był od niej lepszy", ale zgodnie z jej przekonaniem nieciekawy i obcy. Książka ta była tak przytłaczająca, że odkładałam ją wiele razy, przyrzekając sobie, że już jej więcej do ręki nie wezmę. Wracałam jednak nie tylko dlatego, że czytanie czyichś prywatnych listów było arcyciekawe, ale także po to, by poczuć tamtą epokę, którą przesiąknięta była korespondencja rodziny Dygatów. Cały czas mam nadzieję, że nie do końca było tak jak napisała, bo ból zawsze deformuje i wyostrza wspomnienia.

Ja na szczęście nie mam takich koszmarnych doświadczeń jak Magda Dygat. Nie zostawiono mnie przez roztargnienie w restauracyjnej szatni, jedynie dla śmiechu rzucono kiedyś zawiniętą w kocyk na kupę liści i zrobiono zdjęcie, które po latach podpisałam: "Porzucona...". Martwi mnie jednak, że w ogóle wspomnień mam nie tak dużo, jak bym sobie tego życzyła, szczególnie wspomnień, w których uczestniczyłby tata.

Kiedy ojciec stał się popularny i zaczął naprawdę dużo grać, stał się przysłowiowym gościem w domu. Wiedziałam, że mama jest dla mnie, babcia jest dla mnie, ale tata.... był za dnia nie do wzięcia. Gdy ja spałam, tata wracał do domu, a kiedy już byłam na nogach, on z kolei jeszcze spał. Od święta, gdy w ciągu dnia bywał z nami, robiłam wszystko, żeby sobie użyć, wykorzystać go do cna. Wtedy było recytowanie wierszyków, słuchanie płyt dla dzieci i Marino Mariniego lub Tijuana Brass z ogromnego enerdowskiego magnetofonu szpulowego, śpiewanie i zabawy.

Później, w rzadkich chwilach osobistych rozmów, ojciec wciąż mi przypominał, żebym się uczyła, pracowała, "bo przecież on zaczynał od mycia podłóg". Bał się, że mam za dobrze i że się rozleniwię, zepsuję. Był dla mnie kimś specjalnym, wyjątkowym. Chodziłam dumna jak paw, że mam takiego wesołego i znanego tatę, ale jednocześnie wciąż czułam, że jestem gdzieś z boku, taka sama w sobie nijaka, nieatrakcyjna.

Dzieci sławnych ludzi od początku "wchodzą" w ich życie. Po moich narodzinach tata położył mnie wrzeszczącą w beciku na biurku pani Janeczki Kęstowicz, sekretarki dyrektora Teatru Dramatycznego Mariana Mellera. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że po tym teatrze będę myszkować przez następnych kilkanaście lat. Że choć odejdę z życia ojca w wyniku rozwodu rodziców, to jednak Teatr Dramatyczny pozostanie ze mną na zawsze ze swoimi zakamarkami, zapachami i niezwykłą atmosferą. Że długo będę wspominać, jak tata wyrywał się z moich objęć, wołając niczym kobieta: "Aguniu, nie całuj mnie, bo jestem umalowany!".

Pani Janeczka, żona aktora Zygmunta Kęstowicza, szybko stała się dla mnie centrum teatru, jego królową, a w rzeczywistości ośrodkiem wiedzy o jego życiu, jądrem krążących informacji o aktorach. Bardzo ją lubiłam, była wtedy dużą blondynką pachnącą perfumami, zwracała się do mnie słodkim głosem o charakterystycznym, nieco ostrym tembrze, wzbudzała ufność. Teatr Dramatyczny wspominam zapachowo i obrazowo. Miły zapach kurzu, zapach kostiumów, szminek, ciężkich kotar, wytartej podłogi, sceny, ciemnych kulis. Kojarzy mi się z czerwonymi chodnikami kontrastującymi z jasnym kolorem kamienno-marmurowego wystroju Pałacu Kultury, ze słońcem na dużym tarasie i z bufetem ze śledzikami z cebulką.

W bufecie rżnący w karty aktorzy i technicy: piękny, umięśniony Karol Strasburger, jowialny Józef Nowak i Gustaw Holoubek, którego jeszcze wtedy się bałam. Każdy mały człowiek jak ja bałby się tego przenikliwego spojrzenia, dokonywującego szczegółowego przeglądu najmroczniejszych tajemnic mojego wnętrza. Jakąś piękną tajemnicę zapowiadał natomiast przyciszony głos dochodzący z głośników zawieszonych w windzie i w eleganckich marmurowych toaletach: "Pan Gołas na scenę, pan Gołas na scenę". I w ostateczności: "Wiesiu, na scenę!". Dzięki tym wspomnieniom z dzieciństwa prawie pokochałam dar Stalina dla narodu polskiego - Pałac Kultury i Nauki.

W szkole podstawowej siedziałam w ławce, wiercąc się i kręcąc nieustannie. Nie byłam w stanie skoncentrować się na lekcjach, ponieważ zwyczajnie mnie nie interesowały. I dlatego czułam się naprawdę zakłopotana, kiedy w pierwszej klasie wychowawczyni wciąż mi proponowała jakieś przywódcze funkcje - to dyżurnej, to przewodniczącej. Świetnie wiedziałam, że niczym szczególnym nie mogę się przed klasą pochwalić. Oczywiście z wyjątkiem nazwiska, co szkoła szybko mi uświadomiła. Nauczycielka zakładała, że skoro jestem córką znanego aktora, to z automatu jestem również "grzeczną dziewczynką".

W końcu, gdy przekonała się, że nie zasługuję na jej pochwały a priori, była więcej niż oburzona. Swoim złym zachowaniem i brakiem zainteresowania nauką zniszczyłam jej wizję grzecznej córeczki Gołasa i czułam się głęboko winna z powodu niemożności spełnienia jej oczekiwań. Moja wina była podwójna: jako uczennicy i jako córki Gołasa.

Kiedy w wypadku samochodowym zginął aktor Michał Gazda, wywołano mnie z lekcji i wezwano do pokoju nauczycielskiego. Tam powiedziano mi, że tatuś miał wypadek i natychmiast powinnam iść do domu. Pamiętam mój strach, grobowe miny nauczycieli i pusty korytarz szkoły (w głównym holu wielki baner: "Uczcie się, uczcie się, uczcie się, Lenin"). Gazda, Gołas, co za różnica? Oba nazwiska znane i na literę "g".
Podstawówka wyposażyła mnie w anty-motywację do nauki, ale za to dała skuteczną szkołę relacji społecznych. Odtąd żyłam, jak mi się zdawało, z wypisanym na czole nazwiskiem, które zanim jeszcze można było mnie poznać, determinowało percepcję mojej osoby. Zawiedziona wychowawczyni, szepczące po kątach szatni i zazdrosne o "szafy pełne zagranicznych bluzeczek" koleżanki lub, przeciwnie, lgnący do córki Gołasa nowi, oddani "przyjaciele". Tego rodzaju doświadczenia zdominowały moje szkolne życie, ale skłamałabym, twierdząc, że żadnych bliskich znajomości wówczas nie nawiązałam.

Kiedy byłam nastolatką, zwykle trudno było ojcu zrozumieć i zaakceptować moje młodociane, postępowe poglądy, co bardzo jaskrawo dawało się odczuć podczas naszych burzliwych zazwyczaj dyskusji prowadzonych przede wszystkim przez telefon, bo wskutek rozwodu rodziców mieszkaliśmy już wtedy osobno. Oboje niesłychanie energicznie określamy swoje uczucia, a spokojne cedzenie przez zęby jest w naszym wypadku nienaturalne i zawsze źle wróży porozumieniu. Bałam się jego moralnej oceny, ale zawzięcie broniłam swoich racji, a on zwykle starał się mnie rozumieć i nie skrzyczał, kiedy na przykład rzucił mnie chłopak i żal zapiłam u kolegi bimbrem; zawiózł mnie do domu, zapakował do łóżka i kazał poić zsiadłym mlekiem na ewentualnego kaca.

Pośród dramatu przeżyć Magdy Dygat, którego na szczęście nie daje się porównać z moim własnym, pogodniejszym życiem, poczułam jednak coś na kształt radości rozpoznania wskutek deja vu, którego doznałam, gdy przeczytałam w "Rozstaniach" takie zdanie: "Wyjechałam tam [do USA - przyp. AGN], gdzie nikt nie wiedział, kim był mój ojciec. Po raz pierwszy zrozumiałam, co znaczy czuć się wolną, przyjmować osądy wydawane tylko i wyłącznie na podstawie tego, jak cię ludzie odbierają." W moim przypadku można mówić nawet o obsesji. To jest jak dzwoneczek z tyłu głowy - dzwoni zawsze, kiedy spotykam się z przejawem serdeczności. Wtedy pojawia się wątpliwość: ile w tym jest sympatii dla mnie samej, a ile dla taty? Z drugiej strony, myślę sobie, może to w porządku, że jestem postrzegana jakby dwuosobowo? Może powinnam się z tego cieszyć? Ale w czyim właściwie imieniu: swoim własnym czy ojca?

Dzielnie świecąc odbitym światłem taty, byłam z niego bardzo dumna i jako dziewczynka lubiłam się z nim publicznie pokazywać. Godzinami męczyłam go na przykład, żeby poszedł ze mną do restauracji SPATiF-u. I niezmiernie rzadko, zwykle w niedzielne południe, spełniał moje błagania. Rozglądając się na boki i szukając wzrokiem znanych męskich sław, jadłam puszkowane płetwy rekina. Dzisiaj w żadnym razie bym tego nie tknęła i nie wiem, co ja sobie wtedy myślałam. Te godziny w restauracji przy płetwach rekina dobrze zapamiętałam: w szatni pan Franio, przytulne wnętrze, charakterystyczny zapach, naokoło znane twarze, do stolika ktoś się przysiadł, pogadał z tatą, a ja patrzyłam i chłonęłam tę niedostępną dla innych atmosferę ludzkiego piękna, atrakcyjności, sławy.

Do książki o dzieciach sławnych rodziców zabrałam się nie po to, by opowiedzieć, jak okropnie zaniedbywali mnie rodzice, bo nie byłaby to prawda i nie po to, by ujawnić skandalizujące historie z ich prywatnego życia, bo nie znam takich, lecz po to, by od innych usłyszeć, że nie wszystkim dzieciństwo i młodość ułożyły się tak nieszczęśliwie jak pasierbicy drugiej żony Stanisława Dygata.
Opowieść o życiu w cieniu wielkiego ojca czy sławnej matki wiąże się być może z wyrażeniem najgłębszego żalu, dotknięciem najczulszych miejsc. Są to prawdopodobnie doświadczenia najbardziej zwierzęcej z ludzkich walk: walki o przestrzeń, którą naruszyła bliska nam osoba. Mimo że rządzą nami instynkty biologiczne, to nigdy nie jest tak, że uraza i smutek przesłaniają wszystko, dominując tak dalece, by nie stać nas było na uczciwą, całościową ocenę naszych relacji ze sławnym rodzicem. Dlatego od innych dzieci sławnych rodziców chciałabym usłyszeć, jak (nie "czy") ewentualnym dziecięcym traumatycznym doświadczeniom towarzyszyły uczucia miłości, podziwu, akceptacji i wybaczenia.

Jestem dzieckiem-fanem mojego ojca i będę szukać mi podobnych, zakochanych w swoich rodzicach dorosłych dzieci, którym udało się dojrzałym i wyrozumiałym okiem spojrzeć na te rodzinne słońca ze świata filmu, teatru, polityki, muzyki. Czekam na opowieści o radzeniu sobie z siłą wpływu wybitnego ojca lub matki, o ich wyjątkowych doświadczeniach i obserwacjach, możliwych jedynie dzięki talentom i szczególnej artystycznej i społecznej pozycji najbliższych.

Zaniedbane dziecko zaganianych rodziców z trudem wiążących koniec z końcem, dziecko stosującego przemoc fizyczną zwyrodnialca czy nawet rozpieszczony syn dyrektora mogą mieć do losu żal, że nie są dziećmi aktorki z pierwszej strony "Życia na gorąco". Wiem jednak, że dziecko tejże aktorki może z kolei czuć zazdrość, że inni urodzili się w niczym niewyróżniającej się rodzinie. Wbrew powszechnemu przekonaniu, dzieciom sław żyje się znacznie trudniej i trudniej jest im osiągnąć sukces niż dziecku przysłowiowej pani z warzywniaka.

Takie dzieci są najczęściej przezroczyste: tylko kontury mają własne, a z tyłu prześwieca ojciec lub matka. Być może w praktyce osiągnięcie przez nie sukcesu w tej samej dziedzinie wydaje się łatwiejsze, jednak ma ono w pierwszym rzędzie do przerobienia wielki bagaż psychiczny: jeśli chce wyjść z cienia, musi najpierw "pokonać" w sobie własnego rodzica, strząsnąć z siebie jego publiczny wizerunek. Musi dojść do siebie, odzyskać swoją tożsamość, a potem dopiero pokazać, co potrafi. Jeśli potrafi i jeśli mu się uda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl