To afera trzy razy większa niż Amber Gold. Prokuratorzy z Gorzowa odkrywają kulisy śledztwa w sprawie SKOK Wołomin

Zbigniew Borek
Zbigniew Borek
ABW doprowadza do sądu jednego z oskarżonych w sprawie SKOK
ABW doprowadza do sądu jednego z oskarżonych w sprawie SKOK Fot. tomasz hołod/polskapressgrupa
„Kwituję odbiór jednego miliona złotych, kwituję odbiór jednego miliona złotych, kwituję odbiór jednego miliona złotych...”. W jednej z dziupli prokuratorzy z Gorzowa Wlkp. znaleźli zeszyt w trzy linie do nauki pisania z odręcznymi wprawkami. Słup dopiero uczył się pisać... Oto kulisy śledztwa w sprawie SKOK Wołomin, afery trzy razy większej niż Amber Gold.

Prokuratorzy zabezpieczyli już samochody i domy, hotel nad Bałtykiem i śmigłowiec. Pod Kaliszem znaleźli samochód jednej z najbardziej luksusowych marek na świecie. Bentley za ponad 500 tys. zł stał w stodole. - Nie mój! Chyba sąsiad zaparkował - wykrzyknął gospodarz.
To afera trzy razy większa niż Amber Gold. Co najmniej.

Słupy, czyli mycie, pranie i nauka pisania
Pan Zenek ma 47 lat. Pieniądze trzyma w workach, ale tych pod oczami. Codziennie z chłopakami stoją pod sklepem, robią montaż finansowy na flaszkę i się delektują. Co niby mają robić, jak roboty nikt im dać nie chce, a jakby ktoś chciał, toby nie wzięli? Albo by wzięli i długo nie wytrzymali, bo nienawykli? Raz pod sklep zajeżdża eleganckie auto z miasta. Wysiada z niego pani Helena z mężem Stefanem i pytają, czy pan Zenek nie chciałby zarobić praktycznie za nic 10 tys. zł. Pan Zenek od razu się decyduje. No głupi by nie chciał! - Tym bardziej, że przecież pan Zenek słyszał już od kolegi Krzyśka, że i jemu się takie szczęście trafiło. A i Helena ze Stefanem napomknęli, że też od tego zaczynali, a teraz, proszę bardzo, jak sobie radzą - opowiada Adam Mirosław. Jest prokuratorem specgrupy, która w Prokuraturze Okręgowej w Gorzowie. rozpracowuje SKOK Wołomin.

Pan Zenek wchodzi w ten interes jak w masło. Problem w tym, że niewyjściowy jest: ogorzały alkoholem, wietrzony raczej niż myty, z praniem też na bakier. Trudno uwierzyć, że taki ktoś mógłby w ogóle brać kredyt. Zabiera się więc pana Zenka do dziupli. Tu zostaje umyty, przystrzyżony i wykąpany. Następnie wbija się go w elegancki garnitur i zawozi pod sam budynek Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej w Wołominie, żeby czasem nie zabłądził. Wychodzi pan Zenek z samochodu, idzie do wskazanego pomieszczenia, gdzie czeka umówiony pracownik. Pan Zenek podpisuje z nim umowę kredytową, a następnie na piśmie potwierdza, że otrzymał 1 mln zł w gotówce. Wychodzi z banku. Wsiada do samochodu. Odwożą go pod sklep. Kasuje za całość 10 tys. zł.
I tyle pana Zenka widzieli.
On ich zresztą też.

Pan Zenek to imię fikcyjne, ale postać prawdziwa. Jest słupem, czyli osobą podstawioną do wzięcia kredytu. W aferze SKOK Wołomin prokuratorzy namierzyli na razie około 1500 słupów (tu niemal wszystko jest „około”, bo śledztwo trwa, rozwija się w różnych kierunkach, przybywają nowe ślady i nowi podejrzani). Jak się porozmawia ze śledczymi - nazwijmy to ogólnie: ze służb - nieoficjalnie, padają bardziej dosadne określenia niektórych słupów, typu: żul czy chlor. - Nie wszyscy są pokroju pana Zenka. Są też osoby całkiem schludne, którym wystarczyło powiedzieć, że mają się na podpisanie umowy ładnie ubrać - zastrzega Agnieszka Leszczyńska. To prokurator okręgowy w Gorzowie, szefowa ekipy gorzowskich śledczych rozpracowujących aferę.
Z prokuratorami bardziej dobieramy słowa i trzymamy się faktów. A są one takie, że wśród słupów było wielu bezrobotnych, od lat nie mających żadnych tzw. środków do życia. Ich naprawdę trzeba było umyć, uczesać, ogolić i ubrać. Odbywało się to w specjalnie wynajętych mieszkaniach, domach, hotelach - w miejscach, które w slangu nazywa się dziuplami. Jedna z nich była w motelu pod Warszawą. Podczas „nalotu” prokuratorzy w pokojach zastali 20 meneli. Zabierali się za przymierzanie garniturów, w których mieli pójść po pożyczkę.

Prokurator Leszczyńska: - Dziuple były rozsiane po całej Polsce. Szykowano w nich do wzięcia kredytu nawet osoby niepiśmienne. W jednej z dziupli znaleźliśmy zeszyt w trzy linie do nauki pisania z odręcznymi wprawkami: „kwituję odbiór jednego miliona złotych...”.
Słupy brały też kredyty w wysokości 2, a nawet 3 mln zł.

Werbownicy i fałszerze, czyli pensja 100 tys. zł. Na papierze
Wyszukiwaniem słupów w całej Polsce zajmowało się sześć grup. Liczyły od kilkunastu do - uwaga - kilkuset osób. - Szukali pod wiejskimi sklepami i miejskimi budkami z piwem, wśród znajomych i nieznajomych, gdzie się da - mówi prokurator Mirosław. Helena i Stefan, małżeństwo, które przyjechało pod sklep zatrudnić pana Zenka, miało „pod sobą” kilka wsi. To spośród ich mieszkańców regularnie rekrutowało słupy. - To były świetnie zorganizowane grupy - mówi o werbownikach prokurator Leszczyńska.

Pierwszym i właściwie jedynym wymogiem, jakie stawiali werbownicy przed słupami, było czyste konto w BIK. Biuro Informacji Kredytowej założyli bankowcy, żeby gromadzić i udostępniać dane o historii kredytowej klientów. Werbownik musiał dopilnować, żeby słup udał się do BIK po zaświadczenie, że nie ma zaległości kredytowych. To był jedyny dokument, jaki słup musiał załatwić osobiście. Resztę robili za niego organizatorzy procederu.

Aby umyty, uczesany i ubrany słup mógł wejść do budynku SKOK Wołomin po pożyczkę, musiał być uzbrojony w dokumenty. Po pierwsze: zaświadczenia o zatrudnieniu i zarobkach. Słupy, które żyły pod sklepem, z dnia na dzień stawały się bogaczami - zarabiały po 100 tys. zł i więcej miesięcznie. Na papierze.

W tym celu grupy fałszerzy tworzyły nawet fikcyjne firmy. - Miały swój profil działalności, swoje siedziby, pracowników, pieczątki, ale wszystko było fikcją. Jedna taka firma potrafiła wygenerować prezesa i nawet sześciu wiceprezesów, każdego z niebotyczną pensją - mówi Agnieszka Leszczyńska.

Opowiada np. o grupie gorzowskiej, złożonej z ludzi powiązanych z Gorzowem, ale działającej w okolicach Woło - mina. - Żeby było bliżej - tłumaczy. - Produkowała lewe dowody wpłaty składek na ZUS od fikcyjnych pensji prezesów, tworzyła fikcyjne historie przelewów tych pensji. Cel był jeden: uwiarygodnić słupa jako kredytobiorcę. Papier wszystko przyjmował.
Rzeczoznawcy i notariusze, czyli nieużytek za 2 mln zł

Po drugie: zdolność kredytowa słupów brała się także z hipoteki. Jak wziąłeś np. kredyt na mieszkanie i go nie spłacasz, bank wchodzi ci na hipotekę, zabiera mieszkanie i je sprzedaje. Żeby mieć hipotekę, trzeba jednak mieć nieruchomość. A jaką nieruchomość może mieć słup? Fikcyjną? W żadnym wypadku!

- Nieruchomość była prawdziwa, jednak jej wartość to czystej wody fikcja. Wyspecjalizowane przestępcze grupy w całym kraju skupowały nieruchomości za grosze.

Za pół hektara czy hektar ziemi płaciły 3-5 tys. do 10 tys. zł, choć oczywiście zdarzały się i droższe. Właściciel chętnie ją sprzedawał, bo po co komu np. nieużytek położony w trójkącie między rowami melioracyjnymi?Za pół hektara czy hektar ziemi płaciły 3-5 tys. do 10 tys. zł, choć oczywiście zdarzały się i droższe. Właściciel chętnie ją sprzedawał, bo po co komu np. nieużytek położony w trójkącie między rowami melioracyjnymi? -Leszczyńska opisuje kolejny segment procederu.

Następnie umówiony rzeczoznawca przygotowywał operat, czyli wycenę. Zawyżał w niej wartość nieruchomości. Działkę odkupywała podstawiona osoba, sprzedawała kolejnej podstawionej, ta kolejnej. Przy każdej transakcji cena nieruchomości rosła. Działo się to nieraz w czasie jednej wizyty u notariusza: za pierwszymi drzwiami w jego kancelarii działka kosztowała 3 tys. zł, a za trzecimi czy czwartymi już 2 mln tys. zł. Na końcu właścicielem stawał się słup. „Swojej” działki na oczy nie widział, ale przedstawiał ją do hipoteki w SKOK. - Jeśli kredyt miał być na 1 mln zł, to wartość działki „powinna” wynosić 2 mln zł - słyszymy od osób zaangażowanych w śledztwo.

W Polsce są wsie, gdzie w ramach tego procederu gospodarze sprzedali większość swoich nieużytków. - W jednej z nich, w gminie Mrozy koło Mińska Mazowieckiego, już chyba wszystkie zamieniły się w drogie działki - mówi Leszczyńska.
Tak powstały setki lewych operatów i setki aktów notarialnych potwierdzających nieprawdę. Organa ścigania zatrzymały na razie (znów: około) trzech rzeczoznawców i czterech notariuszy.

Klienci, czyli afera większa niż Amber Gold
To była misternie zbudowana przestępcza piramida, w której stykały się tylko i wyłącznie sąsiadujące ze sobą elementy. Osoby takie jak pan Zenek znały zwykle jedynie werbownika. Jeden jedyny raz spotykały się też z notariuszem i urzędnikiem SKOK. Werbownicy działali w niezależnych od siebie grupach, na różnych terytoriach. Jedne ich grupy o drugich nawet nie wiedziały. Werbownicy nie mieli pojęcia, kto produkuje lewe dokumenty dla ich słupów. Producenci dokumentów nie znali werbowników. Słupy nie znały rzeczoznawców, którzy zawyżali wyceny „ich” nieruchomości, a notariusze - tych, którzy szykowali słupom lewe dokumenty. Pracownicy SKOK, którzy podpisywali milionowe umowy kredytowe, stykali się tylko ze słupami (z rzadka z werbownikami, którzy doprowadzali do nich słupy niemal dosłownie za rękę). Nie mieli też kontaktu z rzeczoznawcami czy notariuszami.

- Nieraz słyszymy: jakie to wielkie śledztwo, trzeba przesłuchać aż 1500 osób - mówi prokurator Leszczyńska. - Nie w tym jednak problem. Przesłuchać 1500 osób to żadna sztuka. Mamy już za sobą 800, prędzej czy później policja zapuka do drzwi każdego słupa. Prawdziwe wyzwanie to jest wykrycie i przekucie w dowody powiązań łączących poszczególne grupy i segmenty tego procederu, a przede wszystkim - prześledzenie przepływu pieniędzy.

Prokuratorzy podkreślają, że tu chodzi o wyłudzenie pieniędzy na przemysłową skalę. Klienci, którzy mieli swoje oszczędności, próbują je odzyskać od Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (bo SKOK Wołomin jest już w stanie upadłości). Ten skalę należności wobec nich oszacował wstępnie na - uwaga! - 2 mld 400 mln zł. To trzy razy więcej niż wynoszą roszczenia oszukanych w Amber GoldProkuratorzy podkreślają, że tu chodzi o wyłudzenie pieniędzy na przemysłową skalę. Klienci, którzy mieli swoje oszczędności, próbują je odzyskać od Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (bo SKOK Wołomin jest już w stanie upadłości). Ten skalę należności wobec nich oszacował wstępnie na - uwaga! - 2 mld 400 mln zł. To trzy razy więcej niż wynoszą roszczenia oszukanych w Amber Gold

, najgłośniejszej obecnie aferze w Polsce, której badaniem zajmuje się sejmowa komisja śledcza (niektórzy twierdzą, że Amber Gold powstała za pieniądze SKOK Wołomin - czytaj w ramce). Trzy razy więcej jest też oszukanych klientów: w Amber Gold - 20 tys., w SKOK Wołomin - 60 tys. Całkowita skala strat w aferze SKOK Wołomin na przestrzeni lat 2008-2014 może być jeszcze większa. Biegły ma ją wyliczyć do lutego przyszłego roku.

Prokuratorzy, czyli to, co tygryski lubią najbardziej
Śledztwo najpierw prowadziła prokuratura warszawska. W 2014 r. SKOK-iem Wołomin zainteresowała się Prokuratura Okręgowa w Gorzowie. Właściwie przez przypadek. Pewnego dnia w aktach sprawy drobnego wyłudzenia w gorzowskim banku PKO BP prokurator Agnieszka Leszczyńska zobaczyła dokumenty prowadzące do SKOK. Przyjrzała się im bliżej.

Okazało się, że pan, którego właśnie przesłuchiwała, dostał w Wołominie kredyt na 3 mln zł. Według dokumentów był wiceprezesem prężnej firmy i świetnie zarabiał. Także wtedy, gdy za przestępstwo kryminalne siedział w więzieniu...
Dziś gorzowska specgrupa liczy sześciu prokuratorów. - 75 proc. - tak jeden z nich, Adam Mirosław, odpowiada na pytanie, jaki to zakres jego obowiązków. On jest w specgrupie od trzech lat. Agnieszka Leszczyńska, energiczna brunetka, dowodzi nią od początku. W tzw. międzyczasie została szefową Prokuratury Okręgowej w Gorzowie, ale sposób, w jaki mówi o śledztwie, wskazuje, że to jest to, co tygryski lubią najbardziej. - Człowiek zasypia i budzi się z myślą o tym śledztwie - przyznaje z uśmiechem. - Chyba też o tym czasem śnię, bo rano mam ułożone w głowie to, co wieczorem jeszcze nie było: jakie czynności trzeba wykonać, co sprawdzić, gdzie uderzyć.

Jak przestępcy podzielili się robotą, tak organa ścigania śledztwem. Np. za wątek notariuszy i rzeczoznawców odpowiada Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga, a Prokuratura Okręgowa w Białymstoku za jedną z grup werbowników. W tzw. czynnościach na różnych etapach brało lub jeszcze bierze udział m.in. Centralne Biuro Śledcze Policji z Gorzowa i Rzeszowa, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Warszawy, Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie, inne jednostki policji, prokuratury rejonowe... - Nieraz cały tydzień pracujemy od rana do wieczora - przyznaje Leszczyńska. Mirosław z uśmiechem: - Jak trzeba, to do 23.00, bo mamy tylu zatrzymanych, których trzeba „przerobić” w 48 godzin.

Prokuratorzy nadgodzin za to nie mają, wolnego też. Pracują też pod innego rodzaju presją. Nie chcą wdawać się w szczegóły, ale mają świadomość tego, że wiceszef Komisji Nadzoru Finansowego Wojciech K. pewnego dnia w drodze do domu spotkał Krzysztofa A. Ten były recydywista i znawca krav magi, sztuki walki izraelskich komandosów, miał też przy sobie teleskopową pałkę. Wojciecha K. zatłukł prawie na śmierć. W stan oskarżenia postawiła go prokurator Leszczyńska. W śledztwie przyznał, że zrobił to na zlecenie osób, którym nie podobało się zbyt bliskie zainteresowanie Wojciecha K. kasą w Wołominie.

Gorzowscy prokuratorzy mówią, że napędza ich adrenalina. - To, że śledztwo cały czas posuwa się do przodu - precyzuje Leszczyńska. W ramach tego śledztwa prokuratury co rusz kierują do sądów w Warszawie, Szczecinie, Gorzowie i innych miastach akty oskarżenia: słupów, werbowników, prawników i innych uczestników tego procederu. Tzw. duży akt oskarżenia - dla całej grupy - potrafi objąć np. 46 osób.

Oficer kontrwywiadu, czyli rolowanie kredytów
Pomysłodawcą i koordynatorem grupy był Piotr P. To były oficer Wojskowych Służb Informacyjnych. W PRL zajmował się kontrwywiadem wojskowym, w Wołominie był przez pewien czas wiceszefem rady nadzorczej. Współpracował z zarządem kasy - prezesem Mariuszem G. i wiceprezesami: Joanną P. i Mateuszem G. - Był tak wpływowy, że jak komuś zależało na lewym kredycie w SKOK, przyprowadzał mu w prezencie dodatkowe słupy, żeby pan Piotr też miał z tego jakąś korzyść - mówi prokurator Mirosław.

- Warto pamiętać, że afera SKOK Wołomin nie zaczęła się od słupów. Pierwszych około 100 osób, które wzięło tam naciągany kredyt, to byli ludzie, którzy mieli pomysły na biznes, ale nie mieli pieniędzy na ich realizację. SKOK wyszedł im naprzeciw. Gdy mieli problemy ze spłatą kredytów, aby sprawa nie wyszła na jaw, trzeba było ich raty spłacać kolejnymi kredytami. I dopiero wtedy pojawiły się słupy - przypomina Leszczyńska.

Rolowanie kredytów wymagało wciąż nowych słupów. Jak w każdym biznesie, i tu zaczęto liczyć koszty. Na początku stawki dla słupów sięgały nieraz 50, a nawet 100 tys. zł. Potem, w miarę rozrastania się procederu, malały. Nawet do 3-5 tys. zł. W końcu ludzie, którzy potwierdzali wzięcie 1 czy 2 mln zł kredytu, dostawali za to zaledwie 1 tys. zł. - A zdarzało się, że i nic, bo zostali przez werbowników oszukani - mówi prokurator Mirosław.

Osobom, które „kręciły” całym procederem, grozi do 15 lat więzienia. Podejrzanemu Piotrowi P. przedstawiono 679 zarzutów oszustwa na łączną kwotę 1 mld 353 mln 124 tys. zł z tytułu wyłudzonych pożyczek i kredytów. Jego działalność według biegłych prokuratury doprowadziła do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie 1 mld 96 mln 373 tys. 305 zł. Prokuratorzy postawili mu też 87 zarzutów dotyczących prania brudnych pieniędzy na kwotę 161 mln 323 tys. 169 zł. Prezesowi SKOK w Wołomi - nie Mariuszowi G. - przedstawiono m.in. 539 zarzutów doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzania mieniem na kwotę 660 mln 384 tys. zł.

Finansiści, czyli limuzynyi apartament w Trump Tower
Z wyliczeń śledczych wynika, że z każdego 1 mln zł kredytu zaciągniętego w SKOK Wołomin 120-160 tys. zł stanowiły koszty: słupów, werbowników, pośredników, notariuszy.

A co się działo z pozostałymi pieniędzmi? Wyspecjalizowane grupy inwestowały je w zakup nieruchomości i spółek oraz przedsięwzięcia biznesowe na całym świecie. - Oczywiście sporo szło na konsumpcję na wysokim poziomie. Na wyjazdy do Afryki, zakup apartamentów w Hiszpanii i amerykańskim Trump Tower czy limuzyn na Gibraltarze - mówi Agnieszka Leszczyńska.
Prokuratura krok po kroku próbuje to wszystko namierzyć i odzyskać. - Na poczet kar i należności zabezpieczyliśmy już samochody i helikopter, domy, posiadłości, hotel nad Bałtykiem - wylicza Leszczyńska. Słupom prokuratura każe zwracać „prowizje” od kredytów (inaczej pójdą siedzieć). Odbiera też ziemię, która była przedmiotem lipnych zabezpieczeń. Ostatnio pod Kaliszem prokuratorzy znaleźli luksusowego bentleya za ponad 500 tys. zł w stodole. - Nie mój! Chyba sąsiad zaparkował - wykrzyknął gospodarz.

Udaje się też czasem zatrzymać żywą gotówkę. Prokurator Mirosław: - Dostaliśmy z jednego z banków informację o podejrzanej transakcji. Okazało się, że pan „Kowalski” pożyczał panu „Nowakowi” 1 mln zł. Na potwierdzenie przedstawił notarialną umowę pożyczki, z której jednak wynikało, że to „Nowak” pożycza pieniądze „Kowalskiemu”. Gdy bank zwrócił panom uwagę na „nieścisłość”, po godzinie przynieśli poprawną umowę. Też od notariusza.

Słupy podczas przesłuchań zwykle tłumaczą, że nie wiedziały, co podpisują. - Kredyt mieli za mnie spłacać - powtarzają jak mantrę. W śledztwie udało się ustalić, że ci ludzie nieraz wychodzili z siedziby SKOK z torbami pieniędzmi (żeby przekazać je werbownikom). Innym razem pieniądze w gotówce zaraz po podpisaniu umowy trafiały do skarbca SKOK. Tak „uzbierano” kredyty kilkunastu słupów na jedną transakcję - zakup nadmorskiego hotelu.

W praniu pieniędzy stosowano nowoczesną „inżynierię finansową”. Spółki zarejestrowane w tym celu w rajach podatkowych na Cyprze, Kajmanach, Wyspach Dziewiczych, Gibraltarze i w Liechtensteinie przekazywały pieniądze: jedna drugiej, druga trzeciej, trzecia czwartej. - Tak, żeby trudno było wytropić ich przepływy - mówi Mirosław. Dopiero któraś z kolei spółka inwestowała pieniądze w rzeczywiste przedsięwzięcia, jak zakup akcji w spółce giełdowej w Polsce, udziałów w rafinerii w Niemczech czy banku w Chicago.
I pomyśleć, że w Wołominie te pieniądze pożyczał np. pan Zenek...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: To afera trzy razy większa niż Amber Gold. Prokuratorzy z Gorzowa odkrywają kulisy śledztwa w sprawie SKOK Wołomin - Plus Gazeta Lubuska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl