Tkanka naszego życia

Jeremy Clarkson
W ubiegłym tygodniu milion spłakanych jak bobry głupców świętowało półwiecze narodzin Mini. Autka symbolizującego wszystko, co w Wielkiej Brytanii - od czasu, gdy Hitler otruł swojego psa - można spieprzyć.

Nie chcę akurat dziś rozczulać się nad bryczkami, ale podkreślmy jedno. W 1959 - bez żadnego wazeliniarstwa - mały Austin był bardzo sprytnym i cwanym samochodzikiem. Francuzi mieli swojego Citroëna 2CV. Niemcy - garbusa. Rosja - swojego wołu. My - Mini. Najlepiej wyposażony i najbardziej zabawny z nich wszystkich osobisty moduł transportowy.

Wtedy zrobiliśmy to, co potrafimy robić najlepiej. Mianowicie - nic. Zatem gdzieś koło 1965 Mini stał się już kompletnym bzdetem. Mimo to trzaskaliśmy go bez przerwy, jakby nie zauważając nadejścia XXI wieku. W tym czasie autko było tak samo na czasie jak baszta średniowiecznego zamku. Gdyby firmy nie wykupiło BMW, do dzisiaj zjeżdżałoby z taśm w takim samym kształcie jak pół wieku temu. Gramofon w świecie płaskich telewizorów.

Land Rover. Wymyślono go tuż po II wojnie światowej i wciąż wciska się go rolnikom oraz brytyjskiej armii, gdzie w otoczeniu nowoczesnego sprzętu wygląda jak średniowieczna katapulta. Czemu więc do cholery nie zastąpiono go czymś, gdzie jest miejsce na łokieć i ramię kierowcy? Odpowiem innym pytaniem. Znasz odważniaka, który zrównałby z ziemią wiejski domek żony Szekspira Anne Hathaway w Stratfordzie? To część tkanki, pejzażu brytyjskiego życia.

Zgoda. Tak jest. Wszystko staje się częścią twojego życia, jeśli towarzyszy ci wystarczająco długo. Twoja stara psina z jej hemoroidami. Przeciekający kaloryfer w twoim pokoju gościnnym. Nawet banalny syfilis zrasta się z twoim życiem, jeśli nie udasz się odpowiednio wcześnie do lekarza.
Królewska marynarka wojenna. W 1998 Tony Blair ogłosił wszem wobec, że potrzebujemy nowych lotniskowców. Zaczęło się. Tony pustej paplaniny i dzielenia włosa na czworo - komu dać kontrakt? Podpisano go dopiero w 2008. Dekadę później! I tak szybko.

Myślałbyś, że nim jeszcze wysechł atrament na dokumentach, firmy mające budować owe jednostki już rzuciły się do roboty. Ale niby dlaczego? Jest 2009. Nie ma nawet jednej stępki. Oczywiście, za chwilę parlament zmieni zdanie i wyjaśni nam, iż stare lotniskowce, które dla oszczędności paliwa pływają, ledwo dysząc, na jednym silniku, zrosły się z naszym życiem tak bardzo, że za Boga nie można ich złomować.

Zajrzyj na tyły jakiegokolwiek budynku publicznego. Instalacja wodno-kanalizacja i farba z 1951. Do dziś niezmienione. Elektrownia węglowa nieopodal Battersea niedaleko Londynu stoi jak stała. Kochamy ją. Dawno nie wytwarza już energii. Nic nie wytwarza. W ogóle. A stoi. Gdy następnym razem będziesz jechał londyńską taksówką, pomyśl chwilę, czy tylne zawieszenie w tych brykach zawsze muszą robić ze stalowej blachy falistej? Wiesz dlaczego? Bo od wieków tak robią. Nie inaczej. Tkanka naszego życia.

Wczoraj przyjrzałem się uważnie fotografiom Sandringham House - wiejskiej rezydencji królewskiej w hrabstwie Norfolk. I co? Toż to potwór! Prawdziwe monstrum! Natychmiast powinno się zrównać ją z ziemią i zastąpić czymś bardziej atrakcyjnym. Ale czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie rejwach, jaki powstałaby w momencie, gdyby królowa choćby tylko napomknęła o czymś takim. Choćby tylko przy herbatce.

Nawet jeśli coś się zmieni, to i tak na gorsze. Na pół gwizdka i do chrzanu. Izba Lordów. Tony Blair - wielki modernizator - zdecydował, iż to niesprawiedliwe, by krajem rządzili goście, których jedyna kwalifikacja do tego typu roboty polega na tym, że ich dziadek dawno temu wyrżnął masę Turków.
Rozwiązał ją zatem? Rozgonił na cztery wiatry? Do diabła. Po prostu zastąpił hrabiów Buftonów-Tuftonów zgrają ludzi, których jedyna kwalifikacja do rządzenia polega na tym, że nie jedzą mięsa i są przewrażliwieni na wszystko to, na co przewrażliwieni nie jesteśmy my - boży prostaczkowie. Plany wprowadzenia nowego londyńskiego autobusu? Po co? Mamy przecież cholerne piętrowce.
Największa zagwozdka - czerwone budki telefoniczne. Były ciasne jak diabli, hulał po nich wiatr, co rusz padały ofiarą wandali i w większości służyły za toalety publiczne. Dlatego wszyscy powinniśmy byli odetchnąć z ulgą, gdy pojawiły się komórki. Dobry Boże. Nareszcie. Takie przestarzałe. Jednak nie. W życiu nie uwolnisz Londynu od czerwonych budek telefonicznych.

Ale jest mały problem. Jeśli przywiążemy się emocjonalnie do wszystkiego, co się nam w życiu przydarza i staje się jego częścią, bardzo szybko zagracimy cały kraj rzeczami, które już do niczego nie służą.

Klasyczny przykład? Grupa Woolworths - działająca przez 99 lat sieć sklepów. Gdy tylko upadła, natychmiast wszyscy jak jeden mąż zakrzyknęli, iż trzeba ją ratować. "Nasza tradycja!". Nie, żadna tradycja. To okropne sklepiska wciskające nam jeszcze okropniejsze rzeczy. Takie, że nie chcieli ich już nabywać nawet najbardziej okropni klienci. Sklepy Woolworths nadawały się tylko na schrony podczas nalotów w czasie II wojny światowej.

Rzuć okiem na swój dom i podwórko. Znajdziesz tony przykładów tego rodzaju głupawego sentymentalnego przywiązania. Prawda, przy stole w twoim pokoju jadalnym siadywali dziadek i babcia. Ale jeśli jego nogi toczą korniki, a blat stał się siedliskiem wszelkiego rodzaju bakterii, czemu u diabła nie zastąpić mebla nowym?

Z tego, że coś jest stare, w żaden sposób nie wynika koniecznie, iż jest dobre. Artyści epoki wiktoriańskiej na przykład nie potrafili malować koni. Te, które już namalowali, zawsze wyglądały jak słynny koń wyścigowy Davon Loch, gdy upadł przed metą i zakrył się kopytami. Nogi zwierząt na tych obrazach maszerowały każda w swoją stronę. Po cholerę ci więc w toalecie wiktoriański obraz przedstawiający scenę z polowań? Hallmark - goście od pocztówek - sprzeda ci taniej coś, co jest o niebo lepsze.

Nie twierdzę, że winniśmy zapomnieć o całej historii i wymazać ją z brytyjskiego pejzażu. Pewnych rzeczy, których trwanie należy chronić, nie można wystawić w muzeum czy zamknąć w książce. Choćby znanego z wystąpień w Izbie Gmin dziwaka lorda Burforda. Czy królowej.
Ale jako ludzie musimy przestać się mazgaić jak beksy za każdym razem, gdy odchodzi coś, co kochamy. Wilgotne i parne brytyjskie lato. Tradycyjny słoik na keczup. Płyta długogrająca czy bermyca.

Zróbmy więc ogólnokrajowe referendum. Połączmy je z telewizyjnym show. Uczestnicy wskazywaliby jedną rzecz związaną z brytyjskim życiem, która ich zdaniem winna odejść do lamusa. Mogę zacząć. Mój typ - Partia Pracy.

Na koniec biję się w piersi. Tydzień temu napisałem, że żółwie idealnie nadają się na naszych domowych ulubieńców, bo ich utrzymanie nic nie kosztuje i nigdy nie zdychają. Niestety. W poniedziałek - być może dlatego, iż nic na nań nie wydawaliśmy - nasz właśnie zrobił nam tę przykrość. Biedaczysko. Odszedł do lamusa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl