Irena Sendlerowa - bohaterka zapomniana

Leszek Szymowski
Kadr z filmu "Dzieci Sendlerowej"
Kadr z filmu "Dzieci Sendlerowej" Syrena Films
Anioły w czasach zagłady - to cykl tekstów o Irenie Sendlerowej. Dziś kolejna część - zapraszamy!

Kobieta, która w czasie II wojny światowej uratowała z getta 2500 dzieci żydowskich, była prześladowana przez komunistyczną bezpiekę.

Skromna, cicha, pełna uśmiechu - tak Irenę Sendlerową zapamiętała Anna Drabik, przewodnicząca stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Członkowie tego stowarzyszenia opiekowali się panią Ireną w ostatnich latach jej życia. Załatwili jej pokój i opiekę u ojców Bonifratrów. W tym czasie byli dla niej jak najbliższa rodzina. - Interesowała się naszymi rodzinami, naszymi wnukami, sprawami aktualnymi - wspomina Drabik. - Wszystko o nas wiedziała. Do końca swoich dni zachowała trzeźwość umysłu i pogodę ducha. Byliśmy jak jej dzieci.

Dzięki przybranym dzieciom - tym, które z narażeniem własnego życia ocaliła w czasie wojny - do końca swoich dni mogła liczyć na wsparcie i opiekę. A także na pomoc. Tak było jesienią 1945 r., gdy groziło jej więzienie. Jej nazwisko znalazło się na liście osób przeznaczonych do aresztowania przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Listę miał podpisać szef warszawskiego MBP pułkownik Zdzisław Peszkowski. Dzień wcześniej zmogła go choroba.

Listę do podpisania przywiózł mu do domu jego zastępca. Żona Peszkowskiego poczęstowała ich herbatą. Gdy weszła do pokoju, ubecy rozmawiali o aresztowaniu Sendlerowej. - Przecież ta kobieta ocaliła mi życie - powiedziała Peszkowska do męża. - Jeżeli ją aresztujesz, to od ciebie odejdę - zagroziła. Pułkownik nie był w stanie odmówić ukochanej kobiecie i tego samego dnia przekreślił nazwisko Sendlerowej. Bohaterka nie została wówczas aresztowana.

Pułkownik Peszkowski zmarł w 1948 roku. I wtedy skończył się parasol ochronny nad Sendlerową. Jesienią wezwana została na przesłuchanie. Podejrzewano ją o to, że w czasach wojny współpracowała z wywiadami Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, a później, na ich polecenie, organizowała w Polsce ich siatkę szpiegowską. Dowodem miało być to, że wiele rodzin żydowskich, z którymi miała kontakt w czasie okupacji, wyjechało potem do tych właśnie krajów.

Sendlerowa oczywiście zaprzeczała tym informacjom, tłumacząc, że pomagała w czasie wojny wszystkim, którym mogła, nie patrząc na narodowość. Nieprzyjemne przesłuchania przeciągały się w nieskończoność.

- Ubecy odznaczali się wyjątkowym bestialstwem - wspomina mjr Władysław Bugaj, żołnierz Armii Krajowej, który w lochach komunistycznej bezpieki spędził 8 lat. - Jeżeli chcieli udowodnić jakąś tezę, to torturowali człowieka do momentu, aż się przyznał i potwierdził ich oskarżenia. Przesłuchania odbywały się w wilgotnych piwnicach pełnych robaków. Przesłuchiwanemu kazano stać na baczność, bito go i kopano. Zdarzało się też, że podczas rozmowy, gdy nie chciał się przyznać do wyssanych z palca zarzutów lub dyskutował ze śledczymi, otrzymywał silne uderzenie gumową pałką.
Sendlerowa miała więcej szczęścia. Zapraszano ją do gabinetu oficerów bezpieki i tam przesłuchiwano. Pytano ją o kontakty z oficerami Armii Krajowej. Odpowiadała dyplomatycznie, że w czasie wojny prawie każdy konspirował, ale w rodzinie nawet nie wiedziano, kto należy do jakiej organizacji.

Ale o tym, co przeszła podczas przesłuchań w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa, nie opowiedziała nigdy nikomu, nawet swoim dzieciom. Musiały to być straszne przeżycia, skoro wskutek przesłuchań straciła dziecko. Urodziło się przedwcześnie i zmarło, prawdopodobnie z powodu stresu matki podczas przesłuchań. Jej samej w 1951 roku bezpieka w końcu daje spokój. Tym bardziej że jej życiorys pasował do wymagań ludowej Polski: dziewczyna z ubogiej rodziny, córka socjalistów, którzy pomagali za darmo biedocie. No i oczekiwane doświadczenia z czasów wojny: walka z okupantem hitlerowskim, a nie z sowieckim. A sama bohaterka nie kryła swoich lewicowych przekonań. W 1951 roku, kiedy zakończyły się jej przesłuchania w Urzędzie Bezpieczeństwa, była już członkinią Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Polska Partia Socjalistyczna, do której należała od czasów przedwojennych, połączyła się z Polską Partią Robotniczą. Tak powstała PZPR. Sendlerowa chciała się wypisać, ale zastraszono ją. To już nie był jej socjalizm. Ona wierzyła w ten, który miał przynieść wolność od ucisku, równość i braterstwo. A powojenny przynosił ucisk, tortury i coraz większą nędzę gospodarczą.
Jeszcze w 1945 roku, jako pracownica opieki społecznej, zaczęła tworzyć dom opieki dla "gruzinek". Tak nazywano bowiem młode dziewczyny, które na gruzach Warszawy uprawiały prostytucję. Próbowała znaleźć im dom, choć sama nie miała wówczas dachu nad głową.

- Nocowała w biurze, w którym pracowała, czyli w kamienicy przy ulicy Bagatela 10 - opowiada Anna Mieszkowska, biograf Sendlerowej. Dzisiaj pod tym adresem mieści się siedziba wydawnictwa, które w 2004 roku wydało pierwszą książkę na jej temat. Co ciekawe: w tym samym biurze pracowała matka autorki biografii Anny Mieszkowskiej. Los? Przeznaczenie?

Jednak jej trud się opłacił. Większości dziewczyn udało się znaleźć nową pracę i zrezygnować z najstarszego zawodu świata. Pracę zmieniła również sama Sendlerowa. Z opieki społecznej odeszła do szkoły medycznej, a potem do nowo utworzonego Ministerstwa Zdrowia.

- Całe jej życie było tak naprawdę służbą dla innych - opowiada Anna Mieszkowska.
Aż do końca lat 60. z pasją angażowała się we wszystkie inicjatywy społeczne, które miały poprawić losy innych. Czuwała nad odbudową domów opieki i domów dla sierot. Po wytężonej pracy wieczorami wracała do swojego małego mieszkanka, gdzie oprócz męża czekało na nią dwoje dzieci: córka Janina i syn Adam. Mały chłopiec bardzo często chorował. Raz popadł nawet w śmierć kliniczną. Zrozpaczona kobieta klęczała nad jego łóżkiem, nie wiedząc, co robić.
- I wtedy mama zaczęła się modlić - wspomina jej córka Janina Zgrzembska. - Po prostu uklękła i zaczęła się modlić. - I wkrótce jej syn odzyskał całkowicie zdrowie. Zmarł nagle w 1999 roku na atak serca. Był to drugi moment, kiedy Sendlerowa zwątpiła w istnienie Boga (wcześniej straciła wiarę, widząc to, co działo się w Warszawie podczas wojny).
W 1968 roku Sendlerowa ostatecznie zerwała z socjalizmem. Jego polskie wydanie coraz mniej pasowało do jej wyobrażeń i ideałów. Czarę goryczy przelały antysemickie czystki w marcu 1968 r. Studentów pochodzenia żydowskiego komunistyczne władze usuwały z uczelni. Wszystkich, których podejrzewały o żydowskie korzenie, usuwały z pracy, zwłaszcza z urzędów państwowych. W Warszawie doszło do demonstracji, w trakcie których milicja biła studentów. Dla Sendlerowej była to powtórka antysemickich praktyk sprzed 30 lat, którym tak otwarcie przeciwstawiała się. Wówczas ostatecznie oddała partyjną legitymację.
Tym bardziej że partia, w którą kiedyś wierzyła, trzy lata wcześniej odmówiła jej paszportu. Chciała wyjechać do Izraela, gdzie przyznano jej medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Miała posadzić swoje drzewko w pobliżu instytutu pamięci Yad Vashem. Ale władze nie wyraziły zgody na wyjazd. Do Izraela pojechała dopiero 20 lat później.
- Musiało to być dla niej dodatkowe upokorzenie - mówi Jehuda Bauer, były dyrektor instytutu Yad Vashem. - Brak zgody na wyjazd pokazuje też, jak bardzo władze komunistycznej Polski były przesiąknięte antysemityzmem.
Dziś drzewko Sendlerowej to jedno z ponad 6 tysięcy "polskich" drzewek w Yad Vashem (łącznie jest ich około 22 tysięcy). Mają na zawsze przypominać wszystkim pokoleniom o ludziach, którzy podczas wojny narażali swoje życie, aby ratować Żydów.
Pod koniec lat 60. Sendlerowa przeszła na emeryturę. Dorabiała do niej dyżurami w miejskiej bibliotece. Nikt nie wiedział, że skromna, niewysoka kobieta, która codziennie spędza wiele godzin między półkami bibliotecznymi, to bohaterka, która wyprowadziła z getta 2500 Żydów. Tym bardziej że ona sama nigdy o tym nie mówiła. Nawet gdy młodzi ludzie pytali ją o wojnę. Opowiadała wówczas o okupacji, o łapankach, wywózkach i getcie. Ale nie o tym, jak ratowano Żydów.
- Ten temat w ogóle w PRL-u nie był poruszany - mówi Anna Drabik. - Komunistyczne władze uznawały, że zorganizowany ruch pomocy Żydom w czasie wojny to kwestia tak mało istotna, że nie zasługuje na uwagę.
Na sławę i uznanie dla swoich zasług Sendlerowa musiała czekać jeszcze ponad 30 lat. Najpierw był słynny film Spielberga "Lista Schindlera", po którym narodziło się pytanie o inne osoby, które ratowały Żydów. Dopiero w 1999 roku o Sendlerowej zrobiło się głośno, gdy prowincjonalny nauczyciel ze stanu Kansas Norman Conard napisał sztukę teatralną o kobiecie, która w czasie wojny ratowała z getta żydowskie dzieci. Historię tę Conard zasłyszał.
Jego sztuka szybko stała się popularna. Potem telewizja ABC nakręciła film dokumentalny na ten temat. Wypowiadali się w nim Żydzi uratowani przez Sendlerową, z których bardzo wielu mieszkało w USA. W końcu dziennikarze dotarli do niej samej. Miała 89 lat, gdy udzieliła pierwszego w swoim życiu wywiadu telewizyjnego.
Wywołało to naturalne zainteresowanie jej osobą.
- Była z tego bardzo zadowolona, uważała, że jej się to należy - wspomina Halina Grubowska z Żydowskiego Instytutu Historycznego, jedna z ocalonych przez Sendlerową. - Chociaż sama nigdy nie zabiegała o to, by być znaną. Było to zresztą niemożliwe w czasach PRL-u. Kiedy pani Irena stała się bardzo popularna, w prasie pojawiały się bardzo obszerne artykuły na jej temat, wywiady. Odwiedzałam ją w tych latach sławy bardzo często i zastawałam jej mieszkanie pełne ludzi z całego świata.
Anna Mieszkowska, biograf bohaterki, dobrze pamięta podniosłą atmosferę tamtych spotkań:
Wiele razy uprzedzałam osoby, które przyprowadzałam do pani Ireny: "Weźcie ze sobą chusteczki. Ja mam jedną paczkę w torebce, ale to nie starcza". Ona wywoływała taką siłę wzruszenia u osób, które ją odwiedzały, że to było nieprawdopodobne. Mężczyźni płakali częściej od kobiet. Kobiety czasem potrafiły się opanować, mężczyźni rzadziej. Byłam świadkiem zachowań gości, które wyglądały na atak histerii. A Niemcy, którzy też ją odwiedzali, po prostu padali. Niezależnie, czy to był dziennikarz, czy to był profesor znanego uniwersytetu, nauczycielka czy uczennice ze szkoły w Berlinie. To było coś nieprawdopodobnego. Pani Irena zaś uśmiechała się i pytała: "Czy ja jestem taka straszna, że wy płaczecie?". Była osobą charyzmatyczną. Jej charyzma wypływała na zewnątrz w postaci uśmiechu, w którym udział brały jej nieprawdopodobnie piękne, okrągłe i błękitne oczy. Miała pogodę i serdeczność dla każdego, kto wchodził do jej pokoju. Po spotkaniu jej goście mówili, że czują się innymi ludźmi. Pani Irena wywoływała swoiste katharsis. Profesor Głowiński nazwał panią Irenę laicką świętą i jest w tym dużo prawdy. Ludzie, którzy ją odwiedzali, reagowali podobnie do tych, co dotknęli szaty Jana Pawła II lub Matki Teresy z Kalkuty. Na osoby bliskie, takie, które przebywały z nią często, jej aura działała może trochę słabiej. Ale widziałam, że jest to bardzo odczuwalne dla każdego obcego. Dochodziło do tego, że Niemcy po przeczytaniu książki o pani Sendlerowej przyjeżdżali do Polski specjalnie po to, by ją zobaczyć. Nie znali tutaj nikogo, nie mówili po polsku. Mimo to przyjeżdżali tu tylko dla poznania pani Ireny. Przyjeżdżały do niej całe wycieczki szkolne, żołnierze, osoby duchowne różnych wyznań.
Mieszkowska zapamiętała jeszcze coś innego: Na pytanie, czy jest jej coś potrzebne, pani Irena zawsze odpowiadała: "Mnie nic nie jest potrzebne. Jeżeli możecie zrobić coś dla innych, to zróbcie to". To było bardzo piękne.
Uśmiech nie schodził jej z oczu do ostatnich dni życia. Mimo postępującej osteoporozy do ostatnich dni zachowała pogodę ducha i optymizm. Chętnie przyjmowała młodych ludzi i opowiadała im o swojej przeszłości, o wojnie, o ratowanych żydowskich dzieciach. Jednym z najbardziej radosnych dni był ten, kiedy otrzymała Order Uśmiechu. Wnioskował o to 15-letni Szymon Płóciennik z Zielonej Góry. Podobno przypominał jej trochę zmarłego syna w jego młodych latach. Sendlerowa, gdy dostała order, miała 97 lat. Została najstarszym Kawalerem Orderu Uśmiechu.
- Umarła jako osoba wierząca - opowiada Anna Mieszkowska. - W ostatnich latach swojego życia była w zakładzie Bonifratrów i tam odwiedzali ją księża, ale i rabini. Jednak nie rozmawiali z nią o wierze, tylko o innych sprawach. Dostała również przepiękny list od Jana Pawła II, z którego była bardzo dumna. Powiedziała, że po medalu Yad Vashem ten list od papieża jest dla niej największą nagrodą za to, co robiła.
Według Anny Mieszkowskiej pogrzeb pani Ireny był wielką manifestacją dobroci i życzliwości. Przyszedł tłum młodzieży. Byli ci, którzy odwiedzili wcześniej panią Irenę, i ci, którym się to nie udało. Młodzież ustawiła się w szpalerze z żółtymi tulipanami od bramy kościoła do grobu. To robiło nieprawdopodobne wrażenie na żałobnikach. Wielu ludzi płakało.
Spoczęła na cmentarzu na warszawskich Starych Powązkach, w pobliżu bramy nr IV. Jej grób łatwo odnaleźć. Zawsze zdobią go bujne, piękne kwiaty, a przy tablicy pamiątkowej zawsze pali się znicz. Dbają o to ci, których ocaliła z warszawskiego getta. Jej "dzieci Holocaustu" nawiedzają grobowiec prawie codziennie.
- Powiedzenie, że pani Irena była niewierząca, byłoby nieprawdziwe - zaznacza Mieszkowska. Powiedzenie, że była wierząca, byłoby nadużyciem. Ona była gdzieś pośrodku. Miała swoje bardzo osobiste, trudne relacje z Panem Bogiem. Myślę, że teraz się polubili…

Leszek Szymowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl