Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyjaśniła się zagadka pumy, grasującej na Śląsku

Aleksander Król
ARC
Polscy myśliwi zastrzelili pumy, które uciekły z hodowli w Czechach. To ustalenia reporterów Polski Dziennika Zachodniego.

Nie ma już tajemniczego kota, który wiosną w różnych częściach kraju zagryzał duże leśne zwierzęta i wzbudzał popłoch, podchodząc pod płoty gospodarstw. Jak ustaliliśmy, wyśmiewane przez niektórych pumy naprawdę istniały. Uciekły z nielegalnej hodowli w Czechach, a w Polsce zostały zastrzelone. W wielkiej tajemnicy.

Według naszych informacji pumy były co najmniej trzy, choć niektóre źródła mówią nawet o pięciu. Dopiero teraz przedstawiciele służb antykryzysowych potwierdzają, że bestie nie były tylko wytworem ludzkiej wyobraźni. Zagrożenie było więc realne. By nie siać paniki, komunikaty na temat dzikich zwierząt ograniczano do minimum. Dowiadywaliśmy się z nich tylko o tajemniczym kocie, który może biegać po okolicy. Tymczasem ludzie odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo dobrze wiedzieli, ż drapieżników jest więcej.

- Najważniejsze, że zniknęły - mówią przedstawiciele służb kryzysowych. Nie chcą jednak oficjalnie powiedzieć, co się z nimi stało. Centra kryzysowe na Śląsku i Opolszczyźnie odwołały już alarm. - Nie mamy już zgłoszeń związanych z kotami. Mieszkańcy mogą wchodzić do lasu - mówi Jerzy Szydłowski, szef Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Raciborzu.

Także Andrzej Szczeponek, zastępca dyrektora wydziału kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, zapewnia, że mieszkańcom nic już nie grozi. - Ostatnie ślady pochodzą z Kochanowic, ale odkryto je dość dawno temu. Nie ma sensu dalej ostrzegać ludzi - mówi Szczeponek.
W podobnym tonie wypowiadają się w wydziałach kryzysowych na Opolszczyźnie, mimo że kilka dni temu odebrano tam informację o pojawieniu się dzikiego kota w Dylakach koło miasteczka Ozimek. - Sprawdziliśmy ten sygnał, ale niczego tam nie stwierdzono - mówi Edward Ambicki, zastępca dyrektora wydziału kryzysowego w Urzędzie Wojewódzkim w Opolu.

Skąd ten nagły spokój wśród służb kryzysowych? Stąd, że drapieżniki zostały po prostu zastrzelone. - Kotów było w sumie pięć. Trzy grasowały na terytorium Polski, dwa w Czechach - opowiada anonimowo nasz informator z Lasów Państwowych. - To były pumy, które uciekły z nielegalnej hodowli za naszą południową granicą. Młode zwierzęta, ważące około 50 kilogramów - zdradza urzędnik. - Zostały zlikwidowane po cichu, bez powiadamiania mediów. To było jedyne wyjście - zapewnia i zaraz uzasadnia: - Nie ma w Polsce ustawy dotyczącej postępowania z takimi zwierzętami. Przecież puma nie jest u nas zwierzyną łowną. Mimo to trzeba było podjąć jakieś kroki, więc zapadła decyzja o odstrzale. Dla tropicieli z odpowiednim sprzętem, który umożliwiał polowania w nocy, to była bułka z masłem - mówi nasz informator. Gdzie zostały zastrzelone? - Trzeba pytać w Opolu - ucina rozmowę.

Zdzisław Dzwonnik, nadleśniczy z Opola, zarzeka się, że nic nie wie o sprawie. - Mogę tylko potwierdzić, że alarm już nie obowiązuje. Nawet gdybym coś wiedział, nie jestem upoważniony do udzielania informacji. Zresztą kotami - od momentu, gdy się pojawiły - zajmował się łowczy wojewódzki - odbija piłeczkę Dzwonnik.
Tymczasem Wojciech Plewka, łowczy wojewódzki z Opola, tłumaczy, że specjalna klatka na pumę nadal stoi w Grabówce.

- Została postawiona w miejscu, gdzie pojawiały się zwierzęta. Pumę widziałem w Grabówce dwukrotnie. Żerowała przy torach kolejowych. Miała tam dużo świeżego mięsa, bo zjadała to, co potrąciły pociągi. Postawiliśmy tam klatkę, ale nic się nie złapało - dodaje Plewka.

Dlaczego pum nie spróbowano uśpić i złapać? - Trzeba by było podejść do kota na 20 metrów. A narkoza zaczęłaby działać dopiero po 40 minutach. Puma zdążyłaby uciec, wyspać się w bezpiecznym miejscu i znów wrócić. Nie było mowy o usypianiu - mówi Plewka.

Ale gdy pytamy o odstrzał - zaprzecza: - Na terenie województwa opolskiego do pum nie strzelano.
Jednak podczas kolejnej rozmowy Plewka przyznaje, że dostał od Ministerstwa Ochrony Środowiska zgodę na odstrzał dzikich kotów. Ale zapewnia, że nie skorzystał.

- Każdy z moich podwładnych mógł strzelać, ale chcieliśmy rozwiązać sprawę inaczej - przekonuje.
Co ciekawe, w Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska tłumaczą, że zgody na odstrzał pum nie wydawano, bo... nie była potrzebna. Po prostu na pumy w Polsce nie ma paragrafu. - One nie są u nas pod ochroną. A artykuł 125 ustawy o ochronie przyrody mówi wyraźnie, że zwierzęta nieobjęte ochroną mogą być zabijane, gdy zachodzi zagrożenie dla bezpieczeństwa powszechnego - tłumaczy Lidia Sternik z GDOŚ.
Takie zagrożenie było. Żyjąca na wolności puma (według naszego informatora na Opolszczyźnie grasowałyy reprezentantki gatunku żyjącego w Ameryce Środkowej) unika ludzi. Jednak może zaatakować, gdy poczuje się zagrożona. Gdyby np. w oborze, z której nie ma drugiego wyjścia, zaskoczył ją przypadkiem rolnik, mogłaby się rzucić do ataku.

O tajemniczym wielkim kocie zrobiło się głośno zimą. Po raz pierwszy był widziany 5 lutego w Mokrym na Opolszczyźnie. Zwierzę zaatakowało kilka gospodarstw rolnych w powiatach prudnickim, głubczyckim i kędzierzyńskim. Jego ofiarą padło kilkanaście zwierząt hodowlanych. W kwietniu nie było dnia, by na Śląsku i Opolszczyźnie nie pojawiały się nowe informacje o tajemniczym kocie, który grasuje w naszych lasach. Służby wojewódzkie odebrały kilkadziesiąt zgłoszeń. Później sygnały ucichły.

Przedwczoraj do opolskiego centrum kryzysowego zadzwoniła zaniepokojona kobieta z Boguszyc, wsi pod Prószkowem. Podobno widziała czarne zwierzę wydające dźwięki podobne do szczekania. Ale ślady, które odkryto w tym miejscu, należą do nieznanego zwierzęcia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!