Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

KSW 35. Ergo Arena wygwizdała zwycięskiego Chalidowa, sensacyjna porażka Pudziana

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Chalidow wygrał po bardzo kontrowersyjnej decyzji
Chalidow wygrał po bardzo kontrowersyjnej decyzji Tomasz Bolt/Polska Press
W walce wieczoru KSW 35 w Ergo Arenie Mamed Chalidow obronił pas wagi średniej, pokonując Aziza Karaoglu po większościowej decyzji sędziów. Publiczność przyjęła jednak ten werdykt burzą gwizdów, bo stroną dominującą był rywal, a Chalidow uciekał od walki. Wcześniej wielu zaskoczył Marcin Różalski, który poddał Mariusza Pudzianowskiego przez duszenie gilotynowe. Wcześniej m.in. udanie do klatki powrócił Michał Materla, a tytuł w wadze lekkiej zdobył Mateusz Gamrot.

Takiej karty walk w historii KSW jeszcze nie było. Mamed Chalidow, Michał Materla, Mariusz Pudzianowski, Marcin Różalski, znakomity w ostatnich walkach Aziz Karaoglu, mistrz M-1 i BAMMA Mansour Barnaoui, niepokonany Mateusz Gamrot, do tego weterani Antoni Chmielewski i Łukasz Chlewicki, Marcin Wrzosek prosto z show "The Ultimate Fighter" czy młodzi Filip Wolański i Kamil Szymuszowski. - Staramy się robić wszystko, by każda karta walk była ciekawa. Przybywa nam zawodników, to coraz większe indywidualności. Mam wrażenie, że lepiej jeszcze nie było. Ale dwie czy trzy gale temu też myślałem, że jesteśmy blisko maksimum naszych możliwości - przyznał współwłaściciel KSW Martin Lewandowski.

Publiczność, która szczelnie wypełniła trójmiejską Ergo Arenę, długo oczekiwała na walkę wieczoru. Wcześniej też emocji nie brakowało, ale o tym później. Rozgrzać kibiców do czerwoności mieli broniący po raz pierwszy pasa wagi średniej Mamed Chalidow oraz król nokautu, Aziz Karaoglu. Reprezentujący Niemcy zawodnik poprzednie trzy walki w KSW kończył najdalej w nieco ponad dwie minuty, Chalidow w pierwszej rundzie skończył dziewięć z jedenastu ostatnich pojedynków.

Karaoglu szybko potwierdził, że ma jedne z cięższych rąk w KSW. Po przyjęciu jednego z ciosów na szczękę Chalidow nie wyglądał na kogoś, kto chciałby powtórzyć to doświadczenie. Zrobił więc to, czego wszyscy od niego oczekiwali - sprowadził walkę do parteru. W pierwszym starciu jego próby poddań spełzły jednak na niczym. Obaj zawodnicy mieli rację zapowiadając, że tym razem ich walka wcale nie skończy się szybko.

W drugiej rundzie Chalidow raz po raz zachwycał widownię próbami efektownych ciosów i kopnięć. Nie czekając na odpowiedź rywala, błyskawicznie kładł się na macie, oczekując na niego w parterze. Gdy urodzonemu w Groznym fighterowi udało się sprowadzić walkę na dół, był blisko poddania - najpierw balachą, po chwili duszeniem trójkątnym nogami. Karaoglu wydostał się z pułapki, próbował też znokautować zawodnika Berkut Arrachionu Olsztyn, ale jego potężne ciosy zwykle pruły powietrze.

W finałowym starciu Chalidow również wolał unikać bójki z rywalem. Każdy celny cios Karaoglu wiązał się z ryzykiem nokautu. Chalidow imponował więc bajeczną techniką, ale irytował przy tym kibiców kładzeniem się na matę w nadziei na przeniesienie pojedynku do parteru. Po takich zagrywkach coraz częściej na trybunach Ergo Areny słychać było gwizdy, a Karaoglu nie przestawał szarżować. Po zakończeniu walki triumfalnie uniósł ręce w górę, z kolei wycieńczony Chalidow z trudem łapał oddech. Sędziowie nie byli jednogłośni. Ich większościową decyzją wygrał Chalidow. Publiczność przyjęła jednak tę decyzję gwizdami.

- Proszę, nie gwiżdżcie. Mamed jest wielkim wojownikiem i mistrzem. To dzięki niemu KSW jest tak silne jak teraz. Moim zdaniem sędziowie się pomylili. Ale nie mam pretensji do Mameda. To nie jego wina. Traktuję Mameda jak brata i na pewno nie przyjmę propozycji rewanżu. I tak nie powinienem się zgodzić na pierwszą walkę, rodzina mi to odradzała. Są rzeczy ważniejsze niż zwycięstwo - zapowiadział Karaoglu, który zdradził też, że w pierwszej rundzie złamał rękę.

- Dziękuję za te gwizdy. Mistrzem dziś był Aziz. To najcięższa walka w moim życiu. Nie wiem, czy ją wygrałem. Muszę ją obejrzeć na spokojnie. Ale nigdy nie dostałem takiego lania. Lubię wygrywać zdecydowanie, dziś tak nie było. Próbowałem dźwigni, nie klepał. Przez to straciłem bardzo dużo sił. Walki nie zawsze są piękne, takie jest MMA - skomentował Chalidow, który po walce oddał pas rywalowi. - Potrzebuję odpoczynku od MMA. Jestem zmęczony tym sportem. Muszę zrobić sobie roczną przerwę, by odzyskać dawny głód - dodał.

W pojedynku Mariusza Pudzianowskiego (9-5) z Marcinem Różalskim (6-4) również wszystko było możliwe. Od wejścia "Różala" przy szlagierze "Cała sala śpiewa z nami" Jerzego Połomskiego kibice mogli zapiąć pasy i spodziewać się każdego rozstrzygnięcia. Łącznie z tym, że "Pudzian" podejmie z legendą polskiego kickboxingu, muay thai i K-1 walkę w stójce, bo właśnie tak się stało. Najsilniejszego człowieka świata obudziło dopiero nieumyślne kopnięcie Różalskiego w jego krocze. Po wznowieniu sprowadził walkę do parteru i tam obijał go z góry. A ciosy "Pudzilli", mimo rekordowo niskiej wagi (112,5 kg), ważą sporo. Zawodnik z Płocka przekonał się o tym na własnej skórze, po gongu schodził do narożnika bardzo zmęczony.

Druga runda miała taki sam przebieg. Wymiany w stójce, w których dominował "Różal", sprowadzenie do parteru przez Pudzianowskiego... Inny był za to rezultat, bo Różalski w dołu poddał rywala przez gilotynę! Zdenerwowany "Pudzian" na początku nie mógł pododzić się z tą decyzją, dopiero po chwili pogratulował rywalowi, z którym prywatnie bardzo się lubią. - Nie odklepałem, ale skoro sędzia tak uznał... Z arbitrami się nie dyskutuje. To sport, jest jak jest, trzeba się z tym pogodzić. Czy dalej będę walczył w MMA? Zobaczymy, na razie niczego nie deklaruję - powiedział po walce Pudzianowski.

- Mariusz wiedział, z kim walczył. Trochę z psychopatą - skomentował w swoim stylu "Różal". Walka nie była priorytetem. Nawet gdybym przegrał, i tak powiedziałbym to samo. Pomagajcie pomagać: ludziom i zwierzętom w potrzebie. Stoczyliiśmy walkę, jeden z nas musiał przegrać. Życie toczy się dalej. Ale są osoby, które nie mają co jeść i gdzie mieszkać. nimi trzeba się zająć - dodał zawodnik, który mocno angażuje się w działalność charytatywną.

Wcześniej do klatki weszli pionierzy MMA w Polsce, Michał Materla (23-5) i Antoni Chmielewski (32-15) debiutowali w 2003 r. Po 13 latach wciąż są w znakomitej formie. Tuż po rozpoczęciu walki w Ergo Arenie zawrzało - obaj poszli na całość, wydawało się że nokaut wisi w powietrzu. W końcu zawodnicy wylądowali w parterze, Chmielewski w pozycji atakującej. "Cipao" szybko odzyskał jednak kontrolę i zaczął zasypywać Chmielewskiego ciosami z góry. Około minutę przed końcem pierwszego starcia sędzia przerwał nierówny pojedynek. - Całe życie radzę sobie z presją, to dla mnie chleb powszedni. W poniedziałek wracam do treningów i czekam na kolejne wyzwania. Jestem gotowy na wszystko - zapowiedział były mistrz wagi średniej (w listopadzie stracił pas na rzecz Chalidowa)

Zanim KSW wytoczyło najcięższe armaty, do walki o wakujący pas wagi lekkiej stanęli Mateusz Gamrot (11-0) i Mansour Barnaoui (12-4). "Gamer" narzekał na to, że szansę na tytuł powinien dostać dużo wcześniej, a do tego KSW na złość sprowadza mu trudnego przeciwnika (Francuz to były już mistrz M-1 Global i BAMMA). W klatce od razu wziął się jednak do roboty i szybko sprowadził rywala do parteru, gdzie rywal, choć legitymuje się siedmioma poddaniami w rekordzie, był niemal bezradny. Podobnie wyglądało drugie starcie - do ostatnich 40 sekund, kiedy Francuz trafił Gamrota latającym kolanem na korpus i próbował poddać go przy siatce, zabrakło mu jednak na to czasu.

W finałowym starciu "Gamer" przy głośnym wsparciu kibiców konsekwentnie realizował swój plan - obalić i obić Francuza w parterze. Sędziowie nie mieli wątpliwości - dwóch punktowało 30:27, jeden 30:26. Gamrot został nowym królem wagi lekkiej, potwierdzając aspiracje do bycia jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym zawodnikiem Europy w tej kategorii. - Bardzo się cieszę z tego pasa. Od dawna czułem się mistrzem, teraz zostałem nim oficjalnie. To zasługa moich trenerów, sztabu i Borysa Mańkowskiego, z którym trenuję na co dzień - cieszył się po walce "Gamer".

Wielu stawiało na to, że skraść show głównym walkom może pojedynek debiutantów w KSW, Marcina Wrzoska (11-3) i Filipa Wolańskiego (9-2). Pierwszy był półfinalistą programu "The Ultimate Fighter", gdzie trenował pod okiem samego Conora McGregora. - To było niesamowite doświadczenie, którego nikt mi nie odbierze. Bardzo budujące pewność siebie, stalową wolę i charakter - mówił nam "Polski Zombie". Wolański z kolei jest jednym z najbardziej obiecujących polskich zawodników wagi piórkowej.

Obaj od początku poszli na wymianę ciosów w stójce. W ogromnych tarapatach był Wrzosek - najpierw po poślizgnięciu się, następnie po ciosie w skroń, kiedy "zatańczył" i wydawało się, że nokaut jest kwestią czasu. 28-latek wykazał się jednak niesamowitą odpornością i szybko doszedł do siebie, a w drugiej rundzie był już stroną przeważającą. W trzeciej górował nad młodszym rywalem doświadczeniem i kapitalną walką w klinczu. Jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu cieszył się, wskakując na klatkę i pokazując, że na jego biodrach powinien znaleźć się pas KSW. W tym czasie jego wycieńczony i zakrwawiony rywal odpoczywał, siedząc na macie. "Polski Zombie" nie cieszył się przedwcześnie - sędziowie wskazali na niego i kto wie, czy nie będzie musiał długo czekać na pojedynek o tytuł z Arturem "Kornikiem" Sowińskim.

Niewygodnego rywala miał 37-letni Łukasz Chlewicki (14-4-1). Kilka dni przed walką Mirafa Pirajewa zastąpił Azi Thomas (6-2). Anglik prowokował, wyprowadzał też mocne ciosy z niekonwencjonalnych pozycji. Dawał się jednak sprowadzać do parteru, gdzie stroną atakującą był "Sasza". To doświadczony Polak po końcowym gongu cieszył się ze zwycięstwa na punkty. Decyzją zakończyła się też kolejna walka, Rafała Moksa (11-8) z Robertem Radomskim (12-4). Po wyrównanym pierwszym starciu w dwóch kolejnych lepszy był "Kulturysta". Dwóch sędziów wskazało na niego (30:27 i 29:28), jeden widział wygraną Radomskiego (29:28).

W walkach poprzedzających kartę główną zawodnicy również dali pokaz umiejętności. Kamil Szymuszowski (15-4) i Litwin Mindaugas Verzbickas (10-4-1) poszli na wojnę na wyniszczenie w stójce, przerywaną sprowadzeniami do parteru "Szymka". Po kapitalnej pierwszej rundzie w drugiej tempo nieco spadło, w ostatnim starciu obaj zawodnicy rzucili na szalę wszystkie siły. W ostatnich sekundach walki Polak znakomicie wybronił się z ciasnej gilotyny rywala. Obaj dortwali do końca, a na kartach punktowych sędziowie jednogłośnie wskazali Polaka. Końcówka kosztowała go jednak wiele sił, wiele problemów sprawiło mu nawet... założenie koszulki przed ogłoszeniem werdyktu.

Następnie do klatki weszli Michał Fijałka (15-6-1) i Marcin Wójcik (9-4). Waga półciężka, ale grzmoty po ciosach obu zawodników słychać było pewnie jeszcze w Wejherowie. Najpierw na skraju nokautu po mocnym lewym Wójcika był "Sztanga", w drugiej połowie pierwszego starcia role się odwróciły i to fighter z Piły był w opałach. Kolejne starcie to dominacja Wójcika, w trzeciej bardziej aktywny był "Sztanga". I tym razem sędziowie byli jednomyślni, wskazując zwycięstwo Wójcika.

Tomasz Dębek, Trójmiasto
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24