Rozmowa z Renatą Kosin, autorką książki "Jedwabne rękawiczki". W rodzinie nikt nie mówił o masakrze w Jedwabnem

Jerzy Doroszkiewicz
Anna Szulc-Rutkowska
Renata Kosin urodziła się w Jedwabnem. Od kilku lat akcję swoich powieści osadza w Podlaskiem. W najnowszej, zatytułowanej „Jedwabne rękawiczki”, wraca do rodzinnych stron i pamięci o pogromie Żydów.

Skąd Pani pochodzi?

Od urodzenia mieszkałam w Jedwabnem, tam spędziłam prawie połowę swojego życia.

A studia?

Skończyłam filologię polską z bibliotekoznawstwem na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.

Wymyśliła sobie Pani Bujany jako mityczną krainę szczęśliwego dzieciństwa, do której wraca się po latach?

Bujany miały być kwintesencją wielu podlaskich miejscowości. Takich, jakimi je zapamiętałam, może odrobinę wyidealizowanych, bo przecież dzieciństwo i wczesną młodość często się idealizuje. Ale jakieś rzeczy mniej radosne i optymistyczne w tej miejscowości też się dzieją. Fikcyjne, ale i niektóre prawdziwe. Bo chociaż Bujany najbardziej przypominają Jedwabne, to także są w nich ślady Stawisk, Radziłowa czy Szczuczyna.

To efekt podróży po regionie czy powiązań rodzinnych?

Mam bardzo dużą rodzinę. We wczesnym dzieciństwie mieszkałam w Radziłowie, mój tata pochodzi ze Szczuczyna, mam rodzinę w Białymstoku, gdzie mieszka siostra mojej mamy z mężem. Z kolei w Jedwabnem wciąż mieszkają moi rodzice.

Dziadkowie mieszkali cztery kilometry od Jedwabnego, więc nie byli świadkami tego zdarzenia, a mama urodziła się kilkanaście lat po wojnie.

Czyli te krajobrazy podlaskie, ludzie, zanim trafili do książek, zostali przez Panią poznani, zapamiętani?

Na pewno. Założyłam sobie, że opiszę Podlasie z mojej perspektywy. Chciałam pokazać jego oblicze w nieco inny sposób, odmienny od tego znanego dotąd, niektórym być może z książek albo filmów, gdzie obraz regionu bywa czasem zafałszowany, zbyt przesłodzony, daleki od rzeczywistości. „Bluszcz prowincjonalny” miał to trochę złamać. To klasyczna powieść obyczajowa o życiu zwyczajnych ludzi, którą wydałam po raz pierwszy w 2012 roku, a w marcu dzięki Wydawnictwu Filia ukaże się jej wznowienie.

Wyniosła się Pani z Podlaskiego na Warmię i Mazury - dlaczego?

(śmiech) Tak jak większość kobiet - za mężem. Mój mąż stąd pochodzi i zdecydowaliśmy się zamieszkać w jego rodzinnych stronach. Poznaliśmy się w Warszawie i studia w Olsztynie to efekt naszej przeprowadzki na Warmię. Dziś mieszkam w sympatycznym historycznym miasteczku - Barczewie.

Czy mieszkańcy okolic Jedwabnego i Barczewa różnią się od siebie?

Bardzo! Zdałam sobie sprawę, czym jest bycie kimś, kto urodził się na Podlasiu, kiedy zetknęłam się z Warmią, z zupełnie inną kulturą, z tu żyjącymi ludźmi. Wtedy dostrzegłam własną odmienność, na ich tle. Odkryłam, jak specyficzna jest podlaska mentalność, jak inni są ludzie.

To jacy są barczewiacy?

Zwyczajni, tacy, jak wszyscy. To Podlasianie są inni. O wiele bardziej otwarci, bardziej szczerzy, gościnni, mają więcej takich typowo polskich cech wynikających z tradycji ziemiańskiej, szlacheckiej. Tu są tereny pruskie, to trochę inna kultura, obyczajowość. Myślę, że na Podlasiu zachowało się najwięcej najbardziej charakterystycznych dla nas, Polaków, cech.

A jak Pani czuła się w Kruszynianach?

Fantastycznie! To niezwykłe miejsce i uwielbiam je odwiedzać. Właścicielkę „Tatarskiej Jurty” poznałam przez przypadek. Usłyszałam o niej w czasach, kiedy nie miała jeszcze własnej restauracji i jeździła ze swoimi potrawami w różne miejsca. Przyjeżdżała do Supraśla na obozy jeździeckie, w których uczestniczyła jeszcze w czasach studenckich moja siostra jako hipoterapeutka. To od niej usłyszałam o Dżenecie Bogdanowicz i o Kruszynianach. Po wielu latach pojechałam tam, i kiedy poznałam tę miejscowość, ludzi, którzy tam mieszkają, wiedziałam, że za jakiś czas o tym napiszę. Tak właśnie narodziła się „Tatarka”.

„Tatarka” to pomysł na odkrywanie w beletrystyce, że mieszkają w Polsce Tatarzy?

Bywam na spotkaniach autorskich w wielu miejscach w Polsce i ludzie niekiedy dziwią się temu, że w Polsce żyją Tatarzy, pytają - skąd się tu wzięli. Nie wiedzą, że to około 600 lat naszej wspólnej historii. Sama też przeżyłam niemałe zdziwienie, kiedy okazało się że jedno z większych skupisk Tatarów, oczywiście nieporównywalne z białostockim, znajduje się w Olsztynie. Na moim premierowym spotkaniu autorskim w olsztyńskich Cudnych Manowcach pojawiła się pewna pani, która okazała się fałdżejką, tatarską szamanką. Zaprosiła mnie do odwiedzenia miejscowego towarzystwa tatarskiego, a nawet namawiała na wspólną wyprawę do Tatarstanu.

W „Jedwabnych rękawiczkach” wraca Pani do Jedwabnego, w dodatku wspomina rok 1941, i film „Pokłosie”.

Jedwabne pojawiło się już w „Bluszczu prowincjonalnym” i zawsze mnie pytano, czy napiszę kiedyś o pogromie. Odpowiadałam - absolutnie nie, właśnie dlatego, że pochodzę z Jedwabnego i byłoby to dla mnie trudne. Potem na Warszawskich Targach Książki spotkałam Macieja Stuhra, grającego główną rolę w filmie „Pokłosie”. Zagadnęłam go o film i przyznałam, że pochodzę z Jedwabnego. Wtedy zapytał mnie - czy kiedyś o tym napiszę? Odpowiedziałam, że nie umiałabym tego zrobić, również dlatego, że piszę głównie powieści obyczajowe z niewielkimi tylko elementami historycznymi, więc niełatwo byłoby mi podjąć w którejś z nich podobny wątek. A potem już w drodze do domu, w samochodzie, sporządziłam pierwszy szkic „Jedwabnych rękawiczek”. Mityczna kobieca, podobno pokrętna logika? Wrodzona przekora? Być może też po prostu w tamtym momencie wpadłam na pomysł, jak o tym napisać, nie przekraczając pewnej bariery, której nie chciałam przekroczyć.

U Pani w domu mówiło się o tej masakrze, paleniu sąsiadów w stodole?

Nie. Dziadkowie mieszkali cztery kilometry od Jedwabnego, więc nie byli świadkami tego zdarzenia, a mama urodziła się kilkanaście lat po wojnie. Sama wiedziała raczej niewiele więcej ode mnie o tamtych wydarzeniach, może też nie chciała mi o tym mówić, byłam wówczas za mała, by zrozumieć. Dziadkowie i moja prababcia, która zajmowała się mną, gdy byłam dzieckiem, w ogóle niewiele mówili o przeszłości, historii miejsc, z których się wywodzili - nie wiem, z czego to wynikało, może nie sądzili, że to dla mnie ważne? Pozwalali mi jednak odczuć, że są dumni ze swojego pochodzenia i szlacheckich korzeni, czasem też wspominali swoich przodków, wymieniali ich imiona, opowiadali o ich powojennych losach.

Natomiast jeśli chodzi o Jedwabne i jego historię poznawaną z mojej dziecięcej perspektywy - pamiętam cmentarz żydowski, tak zwane mogiłki. Obok jest zagajnik leszczynowy, więc latem zbierało się tam orzechy, a że to teren pagórkowaty - zimą zjeżdżało się z nich na sankach. To wspomnienie umieściłam też w „Jedwabnych rękawiczkach”, oddając je głównej bohaterce. Tak jak ona początkowo nie wiedziałam, dlaczego to miejsce nosi właśnie taką nazwę, bo cmentarz, na którym zostali pochowani również moi bliscy, jest po drugiej stronie drogi. Potem, gdy byłam starsza, odkryłam kamienie z hebrajskimi napisami i domyśliłam się, również na podstawie tego, co udało mi się podsłuchać z rozmów dorosłych, że to są groby.

Często czytelnicy wciągając się w powieść zaczynają wierzyć, że opisywane w nich losy dotyczą autorki. Pani bohaterka odkrywa w sobie żydowskie, a na dodatek masońskie korzenie. Nie obawia się Pani, że w Jedwabnem będzie Pani jednocześnie Żydówką i masonką?

Nie przeszkadza mi, że jestem czasem utożsamiana z moimi bohaterami, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić i zdaję sobie sprawę, że jest to wpisane w los autora fikcyjnych historii (śmiech). Pogodziłam się z tym już dawno. To jest bardzo częste zjawisko, choć trochę dziwne, bo zwykle tych bohaterów jest wielu i są zupełnie różni, a trudno jest być podobnym do każdego, nawet gdyby się tego chciało. Główna bohaterka „Jedwabnych rękawiczek” ma co prawda pewne moje cechy, bo tak jak ona czuję się nieswojo wśród starych przedmiotów i bywam pedantycznie porządna, ale to wszystko.

Mam wrażenie, że chce Pani być Danem Brownem w spódnicy - to sugeruje nagromadzenie wątków związanych z masonami i Hermetycznym Zakonem Złotego Brzasku, kabałą i okultystą Aleisterem Crowley’em.

To są bardzo ciekawe tematy. I nie jest to chęć naśladownictwa, choć Browna lubię i czytam. Tendencje do wprowadzania tajemnic, ich odkrywania, mnogość przygód to świadectwo moich własnych upodobań. Jako dziecko nie czytałam romansów dla nastolatek tylko powieści Nienackiego. Z wypiekami na twarzy śledziłam przygody Pana Samochodzika i myślę, że te tendencje we mnie zostały. A masoni, Towarzystwo Teozoficzne czy tematy związane z okultyzmem pojawiające się w mojej najnowszej powieści znalazły mnie właściwie same. Potrzebowałam związanych z nimi informacji, gdy pisałam „Kołysankę dla Rosalie”- pojawia się tam wątek dotyczący nazistów i ich zainteresowań okultyzmem i ezoteryką. Potem zaintrygowana zaczęłam czytać o tym więcej. Zdobytych w ten sposób, ogromnie interesujących wiadomości starczyłoby na kilka następnych powieści. Stąd takie wątki w „Jedwabnych rękawiczkach”, nawiązania do polskiego wolnomularstwa i organizacji związanych z teozofią i ezoteryką.

I to wszystko miało się dziać w Podlaskiem?

Oczywiście, bo dlaczego nie? Mąż jednej z bohaterek „Jedwabnych rękawiczek” jest masonem i fikcyjnym przyjacielem Rajmunda Rembielińskiego - dawnego właściciela majątku Jedwabne i kawalera Różanego Krzyża - jednego z wyższych stopni wtajemniczenia masońskiego. Zatem związki masonerii z Jedwabnem nie są wymyślone.

Wprowadziła też Pani Mężenin - jako letnisko i miejsce spotkań ważnych przedwojennych umysłów.

Czytając o Polskim Towarzystwie Teozoficznym dowiedziałam się, że miało swoją siedzibę właśnie w Mężeninie. Wtedy odkryłam, że bywał tam Janusz Korczak, Władysław Sikorski, Wanda Wasilewska i wiele innych znanych postaci, członków towarzystwa. Równie ciekawego odkrycia dokonałam pisząc „Sekret zegarmistrza”. Dowiedziałam się, że całkiem niedaleko Jedwabnego, w Kępie Giełczyńskiej wakacje spędziła Maria Skłodowska - w nieistniejącej już dziś posiadłości francuskiego hrabiego Ludwika de Fleury i jego żony, polskiej hrabianki, Joanny z Potockich. Byłam bardzo zdziwiona, że nie usłyszałam o tym dużo wcześniej, na przykład w szkole. Moim zdaniem powinno mówić się o tak ciekawych elementach historii Podlasia jak najczęściej.

Żeby związać mieszkańców z regionem i pokazać, że to nie jest koniec świata?

Oczywiście, choć nie tylko. Świadomość własnej tożsamości jest bardzo ważna. Sama nigdy się nie odżegnywałam od tego, że pochodzę z Podlasia i zawsze z dumą to podkreślałam. Chociaż muszę przyznać, że najbardziej doceniłam to, skąd jestem i kim jestem dopiero, gdy opuściłam rodzinne strony.

Myśli Pani, że mimo ponad 70. lat od zakończenia wojny, ona ciągle tkwi w Polakach?

Taki wątek pojawia w powieści mojej znajomej pisarki Joanny Marat, dotyczy traumy wojennej tkwiącej we współczesnych potomkach ludzi, którzy doświadczyli tej tragedii. Sama doznałam czegoś zbliżonego, zwiedzając Orle Gniazdo w górach Taunus w Niemczech. Czułam się tam trochę nieswojo znając historię Polski i wiedząc, co tam się zdarzyło. Teraz jest tam restauracja, kręcą się turyści.

W Pani książkach prawie nie ma mężczyzn, w „Jedwabnych rękawiczkach” wyrazistszą postacią jest tylko pasjonat historyk.

Nieprawda. Na przykład w „Tajemnicach Luizy Bein” narracja jest prowadzona z perspektywy kobiety i mężczyzny, na zmianę. I wbrew domysłom wcale nie zawiązuje się między nimi romans, ponieważ nie lubię takich oczywistości i ich unikam. Jednak w pozostałych książkach rzeczywiście kobiet jest więcej - właśnie ze względu na specyfikę narracji. Mój narrator jest wszechwiedzący, ale tkwi w głowie głównej bohaterki i zna jej wszystkie myśli. W takiej sytuacji z oczywistych względów łatwiej jest mi stworzyć bohaterkę kobiecą, więc pewnie dlatego tę opcję wybieram częściej.

Te książki to literatura skierowana do kobiet?

Kiedy zaczynałam pisać, myślałam raczej o kobietach jako odbiorczyniach mojej literatury. Trochę to się zmieniło, kiedy okazało się, że moja pierwsza powieść już z tajemnicą i zagadkami w tle, jest lepiej odbierana przez mężczyzn. Mam świadomość, że to, co piszę obecnie może być uznane za bardziej kobiece ze względu na elementy psychologiczne, opisywanie przeżyć bohaterów, bo kobiety chętniej o tym czytają i takie sprawy analizują, ale mam nadzieję, że nie zniechęci to przynajmniej niektórych mężczyzn do sięgnięcia po moje książki. Nawet gdy powieść obyczajowa rzeczywiście jest częściej wybierana przez kobiety, a u mnie, choć mieszam gatunki, elementów obyczajowych jest sporo.

Jaki jest ideał kobiety, którą chciałaby Pani promować wśród swoich czytelniczek?

Uważam, że kobiety powinny mieć większy szacunek do siebie i bardziej siebie doceniać. Brak tych cech moim zdaniem zbyt często dotyczy polskich kobiet, zwłaszcza tych z pokolenia naszych rodziców i dziadków. A jeśli człowiek nie szanuje i nie docenia się sam, wtedy trudniej jest mu wyegzekwować to od innych.

Czy Pani tylko pisze?

Wcześniej byłam nauczycielem języka polskiego i pracowałam w bibliotece, teraz już tylko piszę.

Kiedy zaczynała Pani pisać, korzystała z jakichś kursów kreatywnego pisania?

Nigdy nie byłam na żadnym kursie, i raczej nie korzystam z niczyich podpowiedzi. Nie inspiruję się też innymi tekstami. Lubię do wszystkiego dojść sama, w każdej dziedzinie - jeśli mi coś smakuje, zwykle nie pytam o przepis, ale usiłuję odtworzyć go samodzielnie. Piszę również sama, nie radzę się nikogo i nikt nie zagląda mi przez ramię, nawet rodzina i przyjaciele. Pierwszym czytelnikiem moich powieści jest zawsze wydawca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rozmowa z Renatą Kosin, autorką książki "Jedwabne rękawiczki". W rodzinie nikt nie mówił o masakrze w Jedwabnem - Plus Kurier Poranny

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl