Psycholog: Covid-19 stawia nas w obliczu śmierci. Nie bójmy się o tym rozmawiać

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Rozmowa z Zuzanną Małek, psychologiem ze szpitala MSWiA w Głuchołazach. Od 1 września szpital prowadzi pierwszy w Polsce, pilotażowy program rehabilitacji pacjentów po Covid 19.

Rozmawia Pani z ludźmi, którzy przechorowali Covid-19. Jak koronawirus odbił się na ich psychice?
Chorobę i całą sytuację z nią związaną lżej przeżywały osoby, które miały skąpe objawy chorobowe i pozostały w domu. Oni nawet z perspektywy czasu inaczej o tym opowiadają. Osoby, które miały ciężki przebieg choroby, są w gorszym stanie psychicznym. Wszyscy natomiast podobnie przeżywali silny lęk, bo wszyscy mamy do czynienia z czymś nieznanym. Ten niepokój, niepewność towarzyszy im nadal. Nawet jeśli ktoś uniknął hospitalizacji, nadal do końca nie wie czy będzie czy będzie w przyszłości mógł się zarazić. Jakie będą dla niego ewentualne powikłania czy konsekwencje zdrowotne Covid-19. Duże problemy psychiczne sprawiała chorym izolacja w warunkach domowych, albo w szpitalu zakaźnym. Niektóre z przypadków mogłabym okręcić jako traumę poizolacyjną.

To pojęcie znane dotychczas w psychologii?
Myślę, że będzie dopiero opisywane. Obecnie w klasyfikacji nie mamy zaburzeń wynikających z długotrwałej izolacji pod taką nazwą. Jest trauma wynikającą z ciężkich doświadczeń. Tu ciężkim doświadczeniem jest po pierwsze nieznana choroba i po drugie izolacja. Mam pacjentkę, która w szpitalu leżała w izolatce bez okien, bez dostępu dziennego światła. Totalnie bez kontaktu z zewnętrznym światem. Pod kluczem, bez bodźców zewnętrznych, drugi człowiek przychodził tylko ubrany w kombinezon i zabezpieczał jej podstawowe potrzeby. To jedne z najcięższych warunków dla człowieka. Taka sytuacja generuje dużo dolegliwości natury psychicznej, choć nie chciałabym, żeby to było odebrane jako zaburzenie psychiczne tych pacjentów i powód do przypinania im kolejnej łatki.

Jak pani pacjenci radzili sobie z samotnością i izolacją? Czy ktoś im udzielał wsparcia?
W zdecydowanej większości radzili sobie we własnym zakresie, każdy jak potrafił. Wsparcia udzielali im bliscy. Czasem, gdy leżeli w szpitalach, byli wspierani farmakologicznie. Ktoś z lekarzy dostrzegał u chorych z Covid-19 objawy z kręgu depresji i przepisywał leki. Nie słyszałam, żeby jakiś personel był specjalnie dedykowany tym pacjentom, do wsparcia psychologicznego. Jedna z pacjentek opowiedziała mi, że będąc w szpitalu czuła, że nie radzi sobie psychicznie, potrzebuje wsparcia i poprosiła wprost o konsultację psychiatryczną. Nikt tego nie zbagatelizował. Pani doktor psychiatra ubrała się w kombinezon i przyszła do niej. Pacjentka bardzo to przeżyła i doceniła. To było dla niej bardzo ważne, że lekarz nie zadzwonił, nie rozmawiał przez telefon, ale zachowując środki bezpieczeństwa przyszedł do niej jak do człowieka. To było poruszające i dobre doświadczenie.

Bezduszne podejście środowiska chyba nie służy chorym?
Dla wielu chorych to, co się działo wokół nich, było dla nich niezrozumiałe. Dodatkowe konsekwencje wynikały z niejasnych posunięć choćby samego Sanepidu. Jeszcze dwa - trzy miesiące temu pacjenci i ich rodziny były kilka razy poddawane wymazom, te wymazy wychodziły różnie, kwarantanna się przedłużała. Dla tych ludzi, to nie były błahostki, to stanowiło centralny problem ich życia. Drobnostki w takiej sytuacji urastają do rangi poważnego problemu. Jedna z pacjentek opowiedziała mi, jak po dwóch negatywnych wymazach z całej jej rodziny zdjęto wreszcie kwarantannę domową. Nagle po kilku dniach ktoś z Sanepidu zadzwonił, że przyjeżdżają do nich na kolejne badania. Pacjentka zapytała: Ale po co? Odpowiedzieli jej: Coś się podziało, mamy już przygotowane próbki, musimy jechać. Czy to dla pani jest jakiś problem? Owszem, to jest duży problem dla człowieka, który od 6 tygodni tkwi w zawieszeniu i nie widzi logicznych posunięć wokół siebie.

W pierwszej fali epidemii ludzie skarżyli się na stygmatyzowanie społeczne chorych na koronawirusa. Czy już się oswoiliśmy z epidemią?
I te zachowania ciągle są obecne. Moi pacjenci już są ozdrowieńcami, ale są inaczej traktowani. Czują barierę nawet dowożąc swoje dzieci do szkoły. Ich sąsiedzi nadal unikają kontaktu, przechodzą na ich widok na drugą stronę. Wiele osób z otoczenia wie, że to są osoby po kowidzie. Niestety w naturze ludzkiej mamy strach przed takimi osobami i stygmatyzujemy je.

Czyli administracyjne metody zapewniania anonimowości chorym są mało skuteczne?
Nie da się zapewnić anonimowości chorym. Ich środowisko widzi, że pod dom podjeżdża policja, sprawdza czy ktoś jest na kwarantannie. Albo przyjeżdża karetka wymazowa czy pracownicy Sanepidu ubrani w kombinezonach. Zamiast iluzorycznej anonimowości bardziej przydatne były by rzeczowe informacje o chorobie, bez wyolbrzymiania, które jest widoczne w środkach masowego przekazu. Z drugiej strony mamy natłok informacji nie do końca potwierdzonych, nieprawdziwych. Brak rzeczowej i pewnej informacji nam nie służy, jesteśmy skazani na domysły, budujemy teorie spiskowe. To nie jest dobre.

Czy Covid-19 może się skumulować z innego rodzaju zaburzeniami psychicznymi?
Nie mam do tej pory większych doświadczeń, jak przechodziła Covid-19 grupa pacjentów z innymi zaburzeniami. Na pewno mogę jednak powiedzieć, że poziom odporności psychicznej ma duże znaczenie, bo przekłada się na odporność fizyczną. Jeśli jesteśmy przeciążeni życiowo, słabo sobie radzimy w naszych różnych rolach, będziemy mało odporni na stres. A wtedy nasza odporność somatyczna też będzie mniejsza. Osoby o obniżonej odporności fizycznej, która nie wynika z chorób współistniejących, ale np. z przepracowania czy innych przeciążeń życiowych, będą bardziej podatne na zachorowania.

Czy choroba Covid-19 może być czynnikiem skłaniającym do załamań psychicznych, skrajnej desperacji czy nawet samobójstw?
Trudno nam powiedzieć generalnie, co popycha ludzi do czynów desperackich, do odebrania sobie życia. Każda sytuacja jest indywidualna, wynika z kontekstu. Nie wiemy, czy przed koronawirusem było coś wcześniej, co się poskładało w układankę stawiającą człowieka pod ścianą, pod którą nie widzi dla siebie jutra. Próby samobójcze w warunkach szpitalnych, o jakich się czasem słyszy, mogą być ewidentną reakcją na ciężką izolację. Na niepewność, złe samopoczucie, dolegliwości fizyczne. Personel pracujący w takich ośrodkach z pewnością ma całe mnóstwo spraw i problemów do rozwiązania, ale powinien zwracać uwagę też na stan psychiczny chorych. Mam świadomość, że rzeczowość wymyka się nam spod kontroli, jest bardzo dużo zachorowań, ale to nie może usprawiedliwić sytuacji, że ktoś chory umiera w karetce pod szpitalem, albo sam obiera sobie życie w szpitalu. Musimy pilnować sami siebie, żebyśmy nie zapomnieli, że najważniejsze jest życie i zdrowie drugiego człowieka. Generalnie powinniśmy być bardziej wrażliwi na siebie.

Jako pierwszy szpital w Polsce zajmujecie się rehabilitacją ozdrowieńców po Covid-19. Czy 2 – 3 tygodniowy pobyt na takiej rehabilitacji może poprawić kondycję psychiczną tych ludzi?
Dla mnie priorytetem jest odbarczenie ich z negatywnego doświadczenia, jakie mają po chorobie. Muszą odreagować napięcia i uzyskać wsparcie. Motywuję ich, żeby się otwierali na różne formy pomocy, także po powrocie do domu. Oni muszą wiedzieć, gdzie szukać pomocy i nie bać się jej szukać. W środkach masowego przekazu mówi się, że objawy Covid-19 dotyczą układu oddechowego, ale jest mnóstwo innych, zmiennych objawów kardiologicznych, neurologicznych, dotyczących procesów poznawczych. Pacjenci przyznają się mi często, że mają kłopoty z pamięcią i nie wiedzą czy to normalne, czy też spotkało ich coś wyjątkowego, jakiś skutek uboczny koronawirusa. Niektórzy wręcz obarczają się winą za to, że jeszcze coś złego się im przytrafiło. Kiedy im mówię, że 90 procent pacjentów na rehabilitacji zgłasza ten sam objaw, to widzę, jak czują ulgę. Codziennie w grupie chętnych wychodzimy na zewnątrz na spacery. Rozmawiając ze sobą, słuchając się oni obarczają się wzajemnie, dają sobie wsparcie. Wymieniają się doświadczeniami o przebiegu choroby, o działaniu różnych służb. To jest nieocenione.

Jak powinniśmy się zachowywać wobec osób chorych ma Covid-19 czy ozdrowieńców?
Nie bójmy się rozmów na trudne tematy. Nie bójmy się słuchać tego, co ozdrowieńcy czy chorzy mówią. Często ich środowisko podchodzi do tych spraw na zasadzie: Było, minęło, nie wracajmy do tego, trzeba iść do przodu. Tymczasem oni potrzebują to przegadać, przepracować i szukają kogoś, z kim można porozmawiać o swoich lękach, o tym co dalej. Ja zachęcam, żeby się nie bać rozmów o przemijaniu, choć to w naszej cywilizacji jest tematem tabu. Rozmowy o strachu przed śmiercią, o perspektywie śmierci są dla nas szokujące. A to jest doświadczenie wielu chorych, którzy mieli ogromne problemy z oddychaniem, dusili się i musieli się borykać z myślą o swoim końcu. Część osób, które ciężko przechodziły chorobę i zmierzyło się ze swoją śmiertelnością, ma lęki egzystencjalne. Boją się, że czegoś w życiu nie zdążyli zrobić, zostawiają coś nieuporządkowane.

Czy młodsi ludzie łatwiej sobie radzili z takimi przeżyciami?
Z moich obserwacji wynika, że nawet przy ciężkim przebiegu choroby młodsze osoby nie skonfrontowały się z egzystencjalnym lękiem przed śmiercią. Nawet jeśli ich stan był ciężki, wierzyły że z tego wyjdą. Młodzi mówią: Przytrafiło się mi, ale już się dobrze czuję, muszę zapomnieć i wrócić do tego, co było dawniej. To są naturalne mechanizmy obronne młodości, występujące także w innych chorobach. Takie podejście mają nawet do rehabilitacji, nie doceniają jej, nie wierzą, że coś im da. Ich mechanizmy obronne są tak silne, że poszli w stronę bagatelizowania czy wypierania zagrożenia. Z drugiej strony są ozdrowieńcy z poczuciem „darowanego życia”. Wraz z wiekiem chorego jest to bardziej uświadomione. To doświadczenie, które zmierza w stronę refleksji i które może doprowadzić do jakieś zmiany w ich życiu. Są teraz na etapie przeformatowywania swojego życia. W ich rękach jest co z tego dalej wyniknie. Zadaniem bliskich jest teraz, żeby tego nie bagatelizować, nie przechodzić zbyt szybko do kolejnego etapu. Trzeba ich wysłuchać, czasem dopytać. Ale z drugiej strony nie możemy nadmiernie chronić ozdrowieńców. Jeśli ich stan zdrowia wskazuje, że mogą wracać do aktywności, to nie można ich zamykać w złotej klatce. Trzeba im towarzyszyć, ale nie wyręczać. I absolutnie nie stygmatyzować. To nie trędowaci. Musimy się uczyć tolerancji wobec nich, bo dziś nie ma żadnych podstaw do tego, aby się czuć zagrożonym z ich strony. Nie dajmy się zwariować. Człowiek jest istotą społeczną, potrzebuje drugiego człowieka. Za chwilę każdy z nas może zachorować i będzie potrzebował normalnego potraktowania.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Psycholog: Covid-19 stawia nas w obliczu śmierci. Nie bójmy się o tym rozmawiać - Plus Gazeta Lubuska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl