Pan Jan dla wnuka przeszedł ponad 500 km Głównym Szlakiem Beskidzkim. Projekt Dziadek Olinka powstał z miłości

Kamil Lorańczyk
Kamil Lorańczyk
Dziadek ruszył w góry dla ukochanego wnuka.
Dziadek ruszył w góry dla ukochanego wnuka. Dziadek Olinka/FB
Jan Baranik to superdziadek i miłośnik gór. W ciągu 22 dni przeszedł ponad 500 km Głównym Szlakiem Beskidzkim, by zebrać pieniądze na leczenie i terapię swojego 7-letniego wnuka Olinka. Z dziadkiem Janem porozmawialiśmy w schronisku na Soszowie w Wiśle, dzień przed wielkim finałem wyprawy w Ustroniu.

Zanim porozmawiamy szerzej o wyprawie, to muszę zapytać – jak pan się czuje przed finałem?

Czuję, że jestem już w domu. Jak się jest blisko mety to zmienia się samopoczucie. Najgorzej jest na początku. Zwłaszcza że szedłem od strony wschodniej, gdzie jest bardziej dziko, daleko od cywilizacji. Idzie się tam dużo trudniej. Tutaj mam co jakiś czas schronisko. Mogę wstąpić, napić się, zjeść. A tam przez dwa dni nie miałem sklepu. Musiałem na tyle zabezpieczyć się w jedzenie i picie, żeby mi nie zabrakło. W trakcie dnia praktycznie nie jadłem, żywiłem się tylko rano. Zjadłem śniadanie – nie za dużo – i wieczorem nadrabiałem za cały dzień.

Rozumiem, że pierwsza część wyprawy dostarczyła wielu wrażeń. Jak zatem ocenia pan tę trasę w ogóle? Do pokonania było 502 km?

Powiedzmy do Krynicy jest ciężej, od Krynicy zaczyna się już bardziej komercyjna część szlaku. Dużo można kupić, jest gdzie się schronić. Uważam, że zrobiłem o wiele więcej kilometrów niż to umowne 502 km. Oznaczenie niektórych części szlaku jest fatalne. W jednym miejscu, żeby się wbić ponownie w szlak, straciłem dwie godziny. Błądząc, szukając, wchodząc do lasu. To było chyba gdzieś przed Komańczą.

Wiem, że przygotowywał się pan do tej wyprawy. Zapytam więc, jak ocenia pan swoje przygotowanie z perspektywy czasu i w jaki sposób pan ćwiczył?

Niestety, jak mieszka się w Warszawie to nie jest łatwo się przygotować. Powinno się zrobić jednak kilka treningów po górach. Ale wyprawa z Warszawy w góry to jest podróż na kilka dni. Głównie starałem się chodzić, żeby mięśnie były jak najbardziej rozruszane. Trochę trenowałem na warszawskich górkach, które są sztucznie usypane. Trochę się można po nich powspinać, ale żeby przejść sześć kilometrów to musiałem taką górkę pokonać 40 razy tam i z powrotem. Już kręciło mi się w głowie (śmiech).

Jak pan wpadł na ten pomysł, żeby wybrać Główny Szlak Beskidzki?

O Głównym Szlaku Beskidzkim dowiedziałem się w ubiegłym roku, kiedy byłem na Stożku. To tam zobaczyłem tablicę na temat GSB. Pomyślałem, że może kiedyś fajnie byłoby przejść ten szlak. Wiadomo, że to wymaga czasu. Natomiast z końcem roku zobaczyłem w telewizji, że dwóch braci idzie z południa na północ Polski, zbierając po drodze pieniądze na operację dziecka. Wtedy zakiełkowała we mnie myśl, że może mógłbym przejść właśnie GSB, zbierając pieniądze dla mojego wnuka.

A jaka była reakcja rodziny, kiedy już ogłosił pan tę myśl?

Najpierw był duży opór – „no bo to niebezpieczne przecież”. Ale przekonywałem żonę, że w górach jest bezpieczniej niż na osiedlach miejskich. Nie trwało to jakoś bardzo długo. Ostatecznie dała się przekonać, kiedy powiedziałem, że to dla Olinka.

Miał pan już wcześniej podobne wyprawy na swoim koncie czy ta była tym pierwszym wyzwaniem?

Amatorem nie jestem, bo kocham chodzić po górach. Różnica jest jednak taka, że do tej pory chodziłem na zasadzie wyjazdu na urlop, na przykład tydzień lub 10 dni. Miałem jakąś bazę i z tej bazy obierałem trasę, którą zrobię. Spodziewałem się, że będzie trudno. Trochę przygotowywałem się podglądając innych. W końcu ludzie przechodzą, nagrywają filmy i publikują je w internecie. Byłem przygotowany, że może być bardzo błotniście, bardzo ciężko. Niektórzy jak szli, to na 19 dni wędrówki aż 10 czy 12 mieli w deszczu. Psychicznie nastawiałem się na taką możliwość, że będzie codziennie padać. Teraz już wiem, że mniejszym problemem jest wędrówka w deszczu, niż podróż w prażącym słońcu, jak miałem z Węgierskiej Górki na Baranią Górę. To po prostu było wykańczające. Ten upał, przed którym nie można było się schować.

Co jeszcze dało panu w kość? I jak wypada porównanie urlopowych wypadów z tak dużym wyzwaniem?

Chodzenie dystansowe, a urlopowe wypady w góry to są diametralnie dwie różne sprawy. Na szlaku daleko dystansowanym człowiek musi mierzyć się z wieloma przeszkodami. Trzeciego dnia się odwodniłem. Nie miałem w ogóle siły iść. Szedłem po kilkanaście kilometrów przez cały dzień. Co chwilę chciało mi się pić. Później przyszła kontuzja kolana, która nie pozwalała mi normalnie pokonywać szlaku. I to wszystko trzeba było pokonywać, jakoś sobie z tym radzić. Poza tym, założyłem sobie, że będę szedł z Bieszczad do Beskidu Śląskiego ze względu na to, że w Bieszczadach nigdy nie byłem. A przy takim kilometrażu nie ma pewności, czy się dojdzie. Stwierdziłem, że jeżeli już chcę to zrobić, to zacznę od tej strony, której nie znam. Na początku musiałem patrzeć na mapy, analizować, a tutaj widziałem, co mnie czeka.

Nosił pan ze sobą dużo swojego sprzętu. Było ciężko? Ciekawi mnie, ile razy spał pan w namiocie?

Na takim długim szlaku, każdy gram się liczy. Myślę, że około jedną trzecią z wszystkich nocy spędziłem w namiocie podczas tej wyprawy. Więc to nie jest tak, że ja ten sprzęt dźwigałem niepotrzebnie. Oczywiście mogłem się uprzeć, że wszystkie noce spędzam pod dachem. Jednak namiot dawał mi komfort, że jeżeli nie będę miał siły dojść do jakieś agroturystki, to jestem w stanie się rozbić na kawałku łąki. Bez alternatywy byłbym zmuszony przeć do przodu, a to niekoniecznie jest dobre, gdy człowiek idzie na siłę, bo różnie może się to skończyć. W sumie najwięcej, bo ponad 30 kilometrów jednego dnia przeszedłem w czasie podróży na Babią Górę. Suma przewyższeń też była bardzo duża.

Zmieniając nieco temat. Jak pan reaguje na wieści, że wnuk panu kibicuje i wypuszcza balony z helem, bo może dolecą do dziadka? Jak pan odbiera tak duże wsparcie od ludzi?

To jest bardzo miły element na szlaku, który pozwala przetrwać trudne chwile. Czasami idzie się i przez cały dzień nikogo się nie spotyka. Tak naprawdę człowiek nie wie, czy jeszcze istnieje ten świat, czy ludzie o nim pamiętają, a może już nie. To, że wieczorami udawało mi się połączyć z córką i mogłem z nią porozmawiać, było bardzo budujące. To samo działało na szlaku, jeżeli się kogoś spotkało. Takie miałem zdarzenie, że minąłem turystę. Ale po 100 metrach on woła za mną, bo mnie rozpoznał. Zbiegł do mnie po tym stromym zboczu. Powiedział mi kilka krzepiących słów i wyściskał. Kiedy się odwróciłem to po prostu łzy mi poszły, bo rozczulił mnie ten gość. Raz, że mu się chciało zejść i musiał dygać z powrotem 100 metrów do góry, a dwa, że ludzie potrafią zaczepić i pogadać. I to niezależnie od wieku, młodsi czy starsi, spotkałem też grupę czterech, młodych chłopaków, którzy mnie poznali i pokrzepili.

W trakcie tej wyprawy mógł pan liczyć też na wsparcie techniczne. Wiem, że ta pomoc była w osobie pana Leszka Piekło (prezes Stowarzyszenia Główny Szlak Beskidzki i autor przewodnika „Główny Szlak Beskidzki – Wołosate-Ustroń”).

To była bardzo cenna pomoc. Zawsze wieczorem ustalaliśmy razem, gdzie dobrze byłoby przejść. Staraliśmy się wybierać pewne minimum. Z opcją, że jeśli się uda, to spróbuję przeskoczyć dalej. Leszek planował mi też noclegi. Dzwoniłem do niego, jak tylko miałem zasięg. Co było bardzo miłe, ludzie często nie brali pieniędzy za wyżywienie czy nocleg. Mówili, żebym przekazał te środki na Olinka.

Jaki ma pan plan na kolejne dni?

Wielkich planów nie mam. Wrócę do swoich obowiązków. Miałem kilka sygnałów, że w pracy są pilne sprawy do załatwienia. Mimo że urlop mam do końca tygodnia, to zacznę już coś załatwiać w sprawach zawodowych. Będzie się trzeba oderwać od gór i przygód, które tu były.

Zbiórka na leczenie i terapię Olinka trwa na portalu pomagam.pl – TUTAJ.

Dziadek ruszył w góry dla ukochanego wnuka.

Pan Jan dla wnuka przeszedł ponad 500 km Głównym Szlakiem Be...

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pan Jan dla wnuka przeszedł ponad 500 km Głównym Szlakiem Beskidzkim. Projekt Dziadek Olinka powstał z miłości - Dziennik Zachodni

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl