Kapituła Opolskich Kapitanów - tak nazywa się grono miłośników żeglarstwa, którzy chcą odtworzyć historię opolskich żagli.
- Niech nikogo nie zmyli nazwa „kapitanów”, to wcale nie jest jakieś elitarne i hermetyczne grono. To osoby, którym zależy na odtworzeniu historii opolskiego żeglarstwa oraz na przywróceniu mu popularności - mówi Ryszard Sobieszczański, który nie jako kapitan, ale jako zapalony żeglarz wchodzi do grona kapituły.
Opolszczyzna bardzo szybko stała się ważnym polskim ośrodkiem żeglarskim. Grażyna Wodiczko, jedna z członków kapituły: - Trzeci po ośrodku w Trzebieży oraz w Gdyni turawski ośrodek szkoleniowy był bardzo ważny na żeglarskiej mapie kraju.
- Warunki do pływania są, Opolszczyzna to region z licznymi akwenami. Jeziora: Turawskie, Otmuchowskie, Nyskie, do tego Kanał Ulgi, a przede wszystkim nasza Odra. - podkreśla Sobieszczański.
Dar Opola
W „takich okolicznościach przyrody” wkrótce po wojnie - już w 1947 roku - zaczęto i w naszym regionie uprawiać sporty wodne.
- W kraju odrodziła się Liga Morska, która w Opolu zadomowiła się w 1948 roku. W tym samym roku w Brzegu powstaje Klub Wodny Ligi Morskiej. W 1956 roku mieliśmy już pierwsze harcerskie drużyny żeglarskie w Opolu, a w Turawie organizowane były obozy żeglarskie - wymienia Sobieszczański.
Z czasem dla opolskich żeglarzy Jezioro Turawskie zaczęło być za ciasne. Powstał pomysł kupienia jachtu pełnomorskiego. Potrzebna była kasa. W 1957 powołano Społeczny Komitet Budowy Jachtu Pełnomorskiego. Wystarczył rok, aby uzbierać pełną kwotę - 1,2 mln zł.
- Dokładały się zakłady pracy, instytucje społeczne, państwowe, opolscy żeglarze, ale największy wkład finansowy miało Społem Opole. Reprezentująca opolskie Społem prezes Irena Strzelocka została podczas wodowania 7 września 1958 roku matką chrzestną morskiego jachtu, „Daru Opola”. Miesiąc później jacht wypłynął w swój pierwszy, dziewiczy rejs.
„Dar Opola” cieszył opolskich żeglarzy około 10 lat, do końca lat 60.
- To była żyleta, szedł ostro na wiatr - wspomina Mikołaj Jędrysik, który w 1958 roku popłynął na drugi rejs nowiutkiego „Daru Opola”, od Świnoujścia dookoła Bornholmu. - Jacht dość nowoczesny jak na owe czasy, bo nie z drewna. Miał ponad 140 metrów kwadratowych żagli, był bardzo czuły na ster. Wspaniała sztuka!
To była łódź dla prawdziwych wilków morskich. O radarach nikt wtedy nie marzył, liczyła się tylko wiedza, cyrkiel, linijka, mapa, umiejętność obserwacji nieba i gwiazd i wreszcie - szacunek dla morskiego żywiołu.
Nie było też żadnych luksusów. Kajuty dziesięcioosobowe. Posiłki? Jak przyszedł sztorm, to i tak nikt o posiłkach nie myślał.
- Na pokład wchodzili wyselekcjonowani żeglarze o twardych charakterach. Takie rejsy były także doskonalą szkołą życia dla młodzieży. No i niepowtarzalną okazją, aby zobaczyć inny świat, z innymi ludźmi na ulicach, innym zaopatrzeniem w sklepach. Oj, jak ja się cieszyłem, jak kupiłem sobie, bodaj w Sztokholmie, podczas jednego z rejsów koszulę non iron!
- „Dar Opola” został przekazany ostatecznie do ośrodka LOK w Jastarni - dodaje Ryszard Sobieszczański. - Mimo że kupiony w całości przez Opolan, nigdy do Opola nie należał. Został przez ówczesne władze naczelne LOK wyrwany opolskiemu środowisku. Niestety w Jastarni jacht niszczał i na początku lat siedemdziesiątych można go było spotkać na betonowej przystani w Jastarni ogołocony z masztów. Chluba opolskich żeglarzy przepadła, ponoć teraz pływa pod duńskimi żaglami.
Czynnik społeczny pomógł
Rozbudzone marzenia opolskich żeglarzy nie ostygły. Pływali na „Zawiszy Czarnym” i innych jachtach pełnomorskich, poszerzali swoje umiejętności. Przybywało sterników morskich i kapitanów. I wciąż chcieli mieć własny jacht. Jak czytamy w kronikach żeglarskich, „czynniki społeczne zwróciły się do firm, w tym do Nyskich Zakładów Urządzeń Przemysłowych, z prośbą o pomoc w zbudowaniu kolejnego jachtu dla Opolan”. Pomogło - od lat 70. nasi żeglarze pływali na „Biesie”. Zbudowany sposobem gospodarczym jacht morski pływał przede wszystkim po Bałtyku i Morzu Północnym, zawitał też do wybrzeży Grecji i Bułgarii. Nikt z obecnych żeglarzy, którzy pamiętają „Biesa”, a obecnie pływają na jachtach lekkich, zwrotnych szybkich i nowoczesnych - nie da o nim złego słowa powiedzieć. Tego jachtu trzeba się było bowiem nie tylko nauczyć, ale pokochać. Wtedy zapewniał ogrom przygód - z wiatrem potrafił sporo wyciągnąć, nawet ponad 10 węzłów. Poza tym miał tzw. duże nawisy i duże zanurzenie. W efekcie na fali był dość chybotliwy, ale jak się ustawił w przechyle, to płynął ochoczo niczym wyścigówka.
Jakimś cudem na początku lat 80. udało się zrobić tak, że „Bies” stał w portach Bułgarii czy Grecji, a załoga dojeżdżała do niego z Polski, by potem dalej żeglować. Dojazd drogą lądową, przez kraje „demolodu”, przeprawa przez granice, szczególnie utarczki z greckimi pogranicznikami - to dopiero był sport ekstremalny - wspomina pani Grażyna. - Wieźliśmy z sobą cały prowiant, a warto przypomnieć, że czasy były wówczas takie, że żywność była na kartki i spod lady.
Paszport nie wystarczał, aby przekroczyć granicę, potrzebne też były łapówki. Jak kiedyś pewna grupa żeglarzy podpadła greckim celnikom, bo mieli za mało dolarów, by się jeszcze nimi dzielić z mundurowymi - to trafili na parę dni do paki.
- Każda załoga była wpisana na specjalne listy skrzętnie sprawdzane i przechwytywane na granicy. Podczas jednego z wyjazdów musiałam o parę dni szybciej wracać, bo byłam jeszcze studentką i czekał mnie ważny egzamin, którego nie można było przesunąć. Ale z granicy greckiej mnie cofnięto - bo skoro wjechałam z 9-osobową grupą, to z tą grupą mam wracać - dodaje Grażyna Wodiczko.
Armatorem „Biesa” był przez wiele lat Klub Żeglarski Nysa w Głębinowie, jednostka była mocno eksploatowana, brakowało pieniędzy na jej remonty. Jacht jednak przecina morza i oceany do dziś - ale jest już w prywatnych rękach. Dzięki Bogu, bo w pewnym momencie był przeznaczony na żyletki.
Lista opolskich jachtów nie miała się skończyć na „Biesie”. Przez wiele lat w turawskim ośrodku żeglarskim stała kolejna tzw. jotka, oficjalnie jacht typu J-80. Ówczesny szef ośrodka wodnego w Turawie, Bogusław Zieliński, chciał, by stojąca na kołkach „jotka” mogła z Opolanami pływać po morzach i oceanach. Konstrukcję wyremontowano, inwestując m.in. pieniądze składkowe. Instruktorzy żeglarstwa przekazywali część swego wynagrodzenia właśnie na remont „łajby”. Wyposażenie jednostki też zdobywano często z darów, na przykład od żeglarzy ze Szwecji. Pomysł ostatecznie nie został sfinalizowany i „jotka” trafiła w ręce prywatne, teraz pływa jako „Miracle”. Choć konstrukcja z lat 50., jacht pierwszy kontakt z wodą miał w 2005 roku, a wyposażony jest bardzo współcześnie w elektronikę, sondę, wiatromierz, UKF z DSC, GPS, radar, laptop z C-mapem. I wiele innych bajerów, których nazwy szczurom lądowym niewiele mówią...
- Obecnie mamy na Opolszczyźnie bodaj trzy jachty, ale wszystkie są prywatne. Takie czasy - mówi pani Grażyna.
Barka, moja miłość
„Dar Opola”, o którym niewielu pamięta, lepiej kojarzony przez środowisko żeglarskie „Bies” oraz niedokończona „jotka” to nie jedyne kultowe łajby, na wspomnienie których opolskim wilkom morskim łza się kręci w oku.
Jest jeszcze „Barka” - jednostka bardzo rozpoznawalna, wręcz symboliczna dla Opola. Nie pływała po morzach i ocenach, zacumowała pół wieku temu na Kanale Ulgi i jest tam - mimo wielu przeciwności i kataklizmów - do dziś.
Należy do 41. Harcerskiej Drużyny Żeglarskiej, której kapitanem „od zawsze” jest Marysia Markuszewska. W 1978 roku załatwiła dla żeglarzy wrak holownika „Radgost”, młodzież go wyremontowała. Od tego czasu przez pokład i kajuty „Barki” przewinęły się tysiące młodych ludzi - dbali o statek, pucowali go, remontowali. Szkolili się na żeglarzy, pływali na łódkach żaglowych i wiosłowych.
Maria Markuszewska, gdy przyszedł kryzys i opolskie harcerstwo pogrążyło się ponad 10 lat temu w długach, za prąd podciągnięty od sąsiadującej z „Barką” firmy płaciła, zamiatając plac zakładowy tej firmy.
Bo tacy są prawdziwi żeglarze, oddani swej pasji bezgranicznie i na całe życie - podkreślają je przyjaciele.
A sama Markuszewska opowiada historię z dzieciństwa, gdy jako nastolatka Marysia Wojnarowicz (panieńskie nazwisko - dop. aut.) na obóz, na którym zdobyła uprawnienia żeglarza, pojechała.. za swoją siostrę bliźniczkę. Marysia miała bowiem zawsze poważną wadę wzroku, z uwagi na nią nie chciano jej szkolić na łódkach.
- Więc wykorzystałam legitymację mojej siostry bliźniaczki. Zrobiłam żeglarza, z czasem potem założyłam drużynę - mówi.
Gdy w 1997 roku powódź przemieliła holownik, wszystkim wydawało się, że to już koniec.
I wtedy Marysia spojrzała na krzyż, który ostał się w jednym z pomieszczeń pełnej szlamu barki, i poczuła, że da radę ją odremontować. Tak się stało. Ponad 10 lat temu barkę przejęła na własność 41. HDŻ, ratując przed przemieleniem na żyletki. Teraz jednostka została wpisana do rejestru zabytków. I pięknieje.
Bo prawdziwym żeglarzom zawsze sprzyja wiatr.
Główne opolskie ośrodki żeglarskie to:
Fala Brzeg, Klub Żeglarski Nysa, LOK Turawa, Barka Opole, Harcerski Klub Żeglarski, Jacht Klub Żeglarski w Turawie, Nauta Kędzierzyn-Koźle. Poza tym jest wiele innych, także nieformalnych grup miłośników żeglowania.
W 2015 roku Opolski Związek Żeglarski wyszkolił w Turawie pół setki młodych ludzi, którzy zdobyli patent żeglarza jachtowego oraz sternika jachtowego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?