Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ile warta jest nasza wiara, jeśli potrzebujemy cudu?

Maria Mazurek
Prof. Tadeusz Gadacz. - Człowiek ma różne potrzeby, wśród nich: sprawiedliwości, pokoju i życia nieśmiertelnego
Prof. Tadeusz Gadacz. - Człowiek ma różne potrzeby, wśród nich: sprawiedliwości, pokoju i życia nieśmiertelnego Andrzej Banas / Polska Press
Odsuwamy od siebie ważne kwestie. Ale w końcu i tak dopadają nas pytania o sens istnienia, o Boga, o życie, o śmierć - mówi prof. Tadeusz Gadacz, filozof, religioznawca, były pijar. Zasady moralne przestają obowiązywać. Nastąpiło zjawisko, które prof. Gadacz nazywa celebryzacją zła: osoby, które popełniają zbrodnie, stają się bohaterami popkultury, tabloidów.

W Legnicy na hostii miało pojawić się ludzkie serce. Potrzebujemy cudów, by wierzyć?

Są ludzie, którzy tego potrzebują, ale można się w takim razie zastanawiać - ile warta jest ich wiara?

Samo poszukiwanie fizycznych dowodów na istnienie czegoś niefizycznego jest już paradoksem.
Otóż to. Prawdziwa wiara nie jest poszukiwaniem cudów rozumianych jako zawieszenie praw natury. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że dzisiaj jesteśmy w stanie zmieniać bieg życia komórki macierzystej, jesteśmy w stanie w drukarkach 3D drukować proste organy ludzkie. Zatem możemy powiedzieć, że tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się w naturze i co może się wydarzyć. A więc pozostaje nam interpretacja znaków, tego, co dla człowieka jest nie-wytłumaczalne.

Skąd w nas bierze się potrzeba obcowania z nadprzyrodzonym?
Można powiedzieć, że jest w nas potrzeba obcowania z czymś transcendentnym i można powiedzieć też, że jest to pragnienie. A potrzeba i pragnienie radykalnie się od siebie różnią.

W jaki sposób?
Człowiek ma różne potrzeby, wśród nich subtelne: potrzebę sprawiedliwości, pokoju i wreszcie potrzebę życia nieśmiertelnego. To pewien paradoks w życiu ludzkim: kiedy zdobędziemy już doświadczenie i życiową mądrość, kiedy jesteśmy najbardziej dojrzali do życia, to wtedy to życie się kończy. Trudno się nam z tym pogodzić, szczególnie jeśli pozostajemy w związku z bliskimi ludźmi, których kochamy. Więc jedyne, co nam zostaje, to nadzieja na życie po śmierci. Ale tak rozumianą potrzebę łatwo zdekonstruować. Mrożek napisał w „Indyku” krótko: „Religia - plaster na ludzkie niedostatki”. Łatwo wykazać, że tak rozumianą religię człowiek mógł sobie stworzyć. Po prostu wymyślić. Bo ona jest tak naprawdę egzemplifikacją jego potrzeb. I większość kierunków ateistycznych próbowała wykazać, że religia jest wysublimowanym konstruktem ludzkim. Henri Bergson mówił na przykład, że potrzebujemy religii dla zachowania równowagi społecznej: skoro są ludzie, którzy nie boją się przekraczać praw moralnych, to żeby społeczeństwo się nie rozsypało, trzeba jeszcze jednego fundamentu - żeby tych, którzy nie boją się sądu społecznego, postawić przed perspektywą sądu ostatecznego. Podobną rolę spełnia religia, kiedy rodzice mówią do dziecka: bądź grzeczny, bo Bozia cię pokarze. Inna funkcja to funkcja równowagi społecznej: wielu ludzi doświadczających niesprawiedliwości i cierpienia może łatwo popaść w rozpacz. Religia temu zapobiega.

Badacz mózgu Michael Gazzaniga uważał, że Boga wymyślił nasz mózg, jego lewa półkula, która tworzy wytłumaczenia czegoś, czego nie może wytłumaczyć sobie zdroworozsądkowo. A że nie potrafimy objąć rozumem, skąd wzięliśmy się na tym świecie, to wymyśliliśmy Boga.
W naturę ludzkiej psychiki jest wpisane poszukiwanie odpowiedzi, które uspokoją, wyciszą. Co my możemy wiedzieć o tym, dlaczego młodzi ludzie umierają? Nic. Ale łatwo napisać wytłuszczonym drukiem - tak, jak po śmierci młodej aktorki napisał jeden tabloid - „Bóg chciał mieć ją u siebie”.

Powiedzieliśmy o potrzebie obcowania z transcendentnym. A pragnienie?
Pragnienie jest czymś, co - w przeciwieństwie do potrzeby - nie może być zaspokojone. Im bardziej próbujemy je zaspokoić, tym bardziej ono rośnie. Nie możemy się nasycić. Doświadczenie piękna czy miłości ogarnia nas, porywa, jak piękna muzyka. I to autentyczne doświadczenie duchowe jest dla mnie pragnieniem - nie potrzebą, nie tworzeniem protez życiowych, które są nam potrzebne do tego, żeby tłumaczyć sobie rzeczy niewytłumaczalne.

Nie sądzi pan, że my to pragnienie odsuwamy od siebie?
Odsuwamy, ale człowiek jest istotą wrażliwą, więc w pewnym momencie ono człowieka dopada. Tak samo, jak w końcu dopadają nas pytania: o sens istnienia, o Boga, o życie, o śmierć.

Śmierć lubimy odsuwać od siebie najdalej, jak się da.
Śmierć w naszej kulturze należy do tabu. A tabu jest czymś, czego się nie dotyka. Ludzie myślą magicznie czy mitologicznie: jeśli poruszymy tabu, to też nas to dotknie. Więc lepiej osobę, którą doświadczyła śmierć, zostawić na boku, odepchnąć. Wiele osób sobie ze śmiercią nie radzi, bo wypadliśmy z naturalnego rytmu doświadczenia życia. Jeszcze pod koniec XIX wieku i na początku XX, doświadczenie śmierci było zupełnie inne. Na wsiach jeszcze czasem można resztki tej obrzędowości zauważyć, ale w miastach śmierć jest tak przeorganizowana, że praktycznie niewidoczna.

Pan mówi, że ważne pytania i tak nas dopadną. W jakich momentach na ogół się to dzieje?
Często w momentach granicznych: w doświadczeniu choroby albo gdy przychodzi śmierć bliskiej osoby. Albo gdy mamy kryzys związany z rozczarowaniem życiem. Ludzie pracujący w korporacjach, organizujący sobie karierę, będący - jak im się zdaje - na właściwej drodze, nagle widzą, że zamiast żyć, całe swoje życie zużywają na to, żeby stworzyć sobie warunki życia. A na życie czasu już nie mają. Niektórzy wykonują wtedy radykalny zwrot. Czasem do takich pytań prowadzi nas zwykła życiowa nuda. Człowiek wstaje w poniedziałek rano i zaczyna się zastanawiać, po co w ogóle to robi, skoro z góry wie, jak będzie wyglądał cały jego tydzień. Nihil novi sub sole. Nic nowego pod słońcem.

Które z tych pytań, które nas dopadają, jest najtrudniejsze?
O sens życia. Po co tu jesteśmy.

Z biologicznego punktu widzenia po to, żeby się rozmnażać. Na tym nasza rola się kończy.
Problem polega na tym, że człowiek jest istotą paradoksalną. My nie jesteśmy, jak inne zwierzęta, przeznaczeni do życia w naturze - jesteśmy istotami myślącymi. Pascal powiedział, że człowiek jest trzciną myślącą. Czyli z jednej strony podmuch wiatru może nas zniszczyć, ale z drugiej - my o tym wiemy. I to nas odróżnia. Nasze myśli są źródłem lęku, ale są i szansą.

Na co?
Na usensowienie życia.

Naprawdę tego potrzebujemy? Od zastanawiania się nad sensem życia można zwariować. Popaść w depresję, zaburzenia lękowe.
Jest dokładnie odwrotnie. Ludzie popadają w kruchość egzystencjalną, bo nie potrafią sobie poradzić z myśleniem. Są technologicznie bardzo sprawni, ale bardzo słabi pod względem egzystencjalnym. To nie jest nowa rzecz: jak się czyta stoików, listy Seneki, to znajduje się całą gamę kwestii ponadczasowych. Mamy teraz modę na mentoring, czyli wyższą formę coachingu. A przecież to jest powrót do starej greckiej tradycji mędrców. Przedstawiciele biznesu natomiast przecierają oczy ze zdumienia, jak mówię im, że to stoicy wymyślili ekonomię relacji społecznych.

Myśli pan, że popularność coachingu i psychoterapii wynika z tego, że odsunęliśmy od siebie filozofię?
Filozofię, refleksję. Coraz więcej ludzi ma problemy z punktami podparcia egzystencjalnego, które dawała tradycja - chrześcijańska, kulturowa, moralna. Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku istniały ramy moralne - przyzwoitość, praworządność, honor. Inna rzecz, że - jak to Nietzsche pokazywał - była za tym ukryta obłuda, ale przynajmniej nikt tych wartości publicznie nie kwestionował. Nowoczesność się tym charakteryzuje, że te wszystkie ramy popękały. Zasady moralne przestały obowiązywać. Teraz brak moralności jest towarem, który można sprzedać. Nastąpiło zjawisko, które nazywam celebryzacją zła: osoby, które popełniają zbrodnie, stają się bohaterami popkultury, mediów, tabloidów. Choćby Katarzyna W., matka Madzi z Sosnowca. Lub Austriak Josef Fritzl, który więził w piwnicy i gwałcił swoją córkę. Jak wyjdzie z więzienia, będzie mógł oprowadzać po swoim domu, które stanie się muzeum jego imienia. Mamy kryzys autorytetów - matka i ojciec, których w tradycji szanowaliśmy, to Zosia i Józek. Nauczycielka już nie jest autorytetem, a profesor idzie ze studentami na piwo. Ludzie zamiast mówić sobie przykre rzeczy w domach, latają do telewizji i robią z tego show. To się przyczynia do rozpadu więzi społecznych. Zawsze naturalnym środowiskiem była kultura, humanistyka, wielkie dzieła literackie - Dostojewski, Tołstoj. One stawiały pytania o ludzką naturę, sens życia. A w świecie, gdzie nie liczy się nasza wrażliwość, a umiejętności technologiczne, gdzie cały czas mówi się o tym, że celem studiów jest przygotowywanie podmiotów na rynek pracy, nie ma miejsca na taką refleksję. Bo gdzie ona ma się toczyć, jeśli nie toczy się w szkole, na studiach?

Na mało rzeczy, tak naprawdę, mamy wpływ.
Nasz wybór jest dopiero na końcu. Nie mamy po pierwsze wpływu na sam fakt, że istniejemy - nie zdarzyło się nikomu, żeby był świadomie obecny przy swoich narodzinach. Po wtóre nie mamy wpływu na epokę, w której żyjemy, na czas. Gdyby Jan Hus urodził się w XX wieku, nie tylko nie byłby spalony na stosie, ale prawdopodobnie zostałby kolegą Karola Wojtyły i pisałby o tolerancji w Kościele. Nie mamy wpływu na kulturę oraz na faktyczność - czyli to, co na ten świat przynosimy ze swoim istnieniem. Osoba głucha nie nauczy się grać na skrzypcach, a osoba bez talentu plastycznego nie zostanie - choćby bardzo chciała - wybitnym malarzem. Dziecko nie ma wpływu na to, w jakiej rodzinie się rodzi. O jakiej wrażliwości moralnej możemy mówić, jak ktoś się urodził w rodzinie patologicznej? I nie mamy wreszcie wpływu na zdarzenia losowe. Znany jest przypadek człowieka, w którym dojrzewała myśl o śmierci samobójczej i dojrzała akurat w momencie, kiedy pod jego oknem przechodziła zmierzająca do pracy rehabilitantka. I te historie w nieszczęśliwy sposób się na siebie nałożyły. Gdyby ona wiedziała, co się stanie, to nie wyszłaby z domu. Zatem dopiero na samym końcu jest wolność - i my, jako wolni ludzie, możemy coś ze swoim życiem zrobić. Tym się różni człowiek od kłody, że jak tę wrzuci się do wody, ona płynie z prądem. A człowiek, jak zechce, może płynąć pod prąd.

Tym się człowiek różni od kłody, że ona płynie z prądem, a człowiek, jak zechce, może płynąć pod prąd

Jeśli wie, gdzie chce płynąć.
Dlatego takie pytania należy sobie stawiać. Młodzi ludzie w większości nie są dzisiaj pobudzeni intelektualnie i gotowi na takie pytania. One człowieka dopadają dopiero koło czterdziestki. Z kolegami prowadzimy w Warszawie warsztaty z filozofii, na które przychodzą dojrzali ludzie z bardzo różnych branż: lekarze, dziennikarze, nawet przez parę lat chodziły panie scenarzystki z „Klanu”. Powiedziały mi, że od 13 lat piszą scenariusze do tego serialu i odkryły, że one z tego świata przestały już cokolwiek rozumieć.

Tylko że filozofia wcale nie daje odpowiedzi na te najważniejsze pytania; ona je tylko stawia.
Daje wiele odpowiedzi, tylko człowiek sam musi wybrać, którą drogą chce iść. Człowiek jest syntezą przeciwieństw i musi zawsze gdzieś między przeciwieństwami znaleźć miejsce, które jest jego miejscem własnym. Z jednej strony jesteśmy odrębnymi jednostkami, a z drugiej - tkwimy w relacjach społecznych. Podobnie jest z wolnością i odpowiedzialnością, to też są przeciwieństwa. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie: jak żyć? Ale gdzieś jest ten punkt odpowiedni dla mnie. Na tym polega życiowa mądrość, by go znaleźć.

Jak, panie profesorze?
Zdobywać się na refleksję. Czytać. Próbować. Czasem używam metafory mówiąc, że życie jest garderobą teatralną, gdzie jest mnóstwo ubrań. Jedno jest na nas za duże, drugie za małe, w jednym nam do twarzy, lecz krępuje nasze ruchy. Ale być może w końcu znajdziemy takie, które będzie wygodne.

I musimy znaleźć je sami?
Najgorzej, jak ubierze nas ktoś inny. Znam rodziny, w których jest ogromna tradycja lekarska czy sędziowska, ale dziecko mówi, że chce być mechanikiem. Mądry rodzic mu na to pozwoli, a nie będzie robić z niego na siłę kiepskiego lekarza.

A gdyby pana synek w przyszłości stwierdził, że zostaje mechanikiem albo fryzjerem?
On wybiera. Ja chcę mu dać to, co najlepsze, otworzyć go na doświadczenia piękna i mądrości, ale to on musi znaleźć swój strój.

Znalezienie w tej garderobie swojego stroju jest kluczem do szczęścia?
Częściowo tak, ale musimy być świadomi, że nigdy do końca nie będziemy pewni, czy to jest to najwłaściwsze ubranie. Na drogę, którą idziemy, kładą się cieniem ścieżki, którymi nie poszliśmy. Idziemy więc przez życie swoją drogą, ale z tyłu głowy wciąż mamy pytanie: czy to jest tutaj? Czy może byłoby nam lepiej na innej drodze, w innym kostiumie, w innej wersji wyboru?

Dla mnie to w życiu jest najfajniejsze.
Dlatego nasze życie jest ciekawe.

***

Prof. Tadeusz Gadacz
Filozof, religioznawca, uczeń ks. prof. Józefa Tichnera. Były pijar (również: prowincjał tego zakonu w Krakowie), w 1995 roku opuścił stan duchowny. Prezes Polskiego Towarzystwa Etycznego, przewodniczący Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk, kierownik Katedry Filozofii Collegium Civitas, wykładowca akademicki na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie.

Książki prof. Gadacza
Prof. Gadacz napisał książki: „Historia filozofii XX wieku” (dwutomowa; wydawnictwo Znak), „O ulotności życia” (wydawnictwo Iskry), „O umiejętności życia” (wydawnictwo Znak), „Filozofia Boga w XX w. Od Lavelle’a do Tischnera” (wydawnictwo WAM).

Cud Legnicki
25 grudnia 2013 w kościele w Legnicy na ziemię upadła hostia. Biskup legnicki Zbigniew Kiernikowski ogłosił, że naukowcy po zbadaniu hostii znaleźli na niej fragment ludzkiej tkanki sercowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska