Dietmar Brehmer: Polskie elity bały się wybuchu uśpionej niemieckości. Lider Niemców na Górnym Śląsku pomaga wykluczonym

Teresa Semik
Dietmar Brehmer, założyciel i przewodniczący Niemieckiej Wspólnoty „Pojednanie i Przyszłość” oraz Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego, socjolog, pedagog, dziennikarz, szermierz
Dietmar Brehmer, założyciel i przewodniczący Niemieckiej Wspólnoty „Pojednanie i Przyszłość” oraz Górnośląskiego Towarzystwa Charytatywnego, socjolog, pedagog, dziennikarz, szermierz Lucyna Nenow
Zakładając Niemiecką Wspólnotę „Pojednanie i Przyszłość”, oparłem jej filozofię na zasadzie lojalności wobec państwa, w którym żyjemy - mówi Dietmar Brehmer, lider górnośląskich Niemców.

Krystyna Pawłowicz z Prawa i Sprawiedliwości krzyczała w Sejmie do posła mniejszości niemieckiej: „Do Berlina!”. Pana to oburzyło?

Szkoda słów na komentarz. Posłanka sama wystawiła sobie świadectwo.

A jak prezes PiS, Jarosław Kaczyński, mówił o „zakamuflowanej opcji niemieckiej” na Śląsku?
Nie mówił o nas! Jeżeli miał na myśli Ruch Autonomii Śląska, to się mylił. W mozaice górnośląskich organizacji nie ma takiej, która nosiłaby skrywaną lub jawną opcję niemiecką. Nasza organizacja, Niemiecka Wspólnota „Pojednanie i Przyszłość”, odwołuje się do najlepszych tradycji wspólnotowych na Śląsku. Chodzi nam o tworzenie mostu wsparcia dla ludzi potrzebujących i wykluczonych. Niemcy potrafili to robić w Katowicach jeszcze przed wojną.

Jak silna jest ta wspólnota niemiecka w województwie śląskim?
Jesteśmy jedną z najbardziej znaczących organizacji społecznych w województwie. Kartoteka członkowska jest pojemna, choć regularnie składki płaci około 1400 osób.

Zachęcam górnośląskich intelektualistów do poznania twórczości polskich romantyków. Lepiej będą odczytywać zamiary Warszawy wobec Śląska - Dietmar Brehmer

Nie za dużo, chociaż za PRL-u oficjalnie głoszono, że Niemców na terenie Polski w ogóle nie ma.
Głoszono, że Niemców nie ma, a zaraz po 1989 roku, po transformacji ustrojowej, doliczono się ich w Polsce ponad 300 tysięcy. Z danych ostatniego spisu ludności z 2011 roku wynika, że Niemców jest w Polsce prawie 148 tysięcy. Przypuszczam, że jest ich dużo więcej, bo spis ludności nie jest miarodajny. Ludzie boją się przyznawać do narodowości niemieckiej, chociaż się z nią utożsamiają.

Społeczność niemiecka zmniejszyła szeregi, bo niektórzy przeszli na stronę RAŚ, zadeklarowali, że są Ślązakami - ani Polakami, ani Niemcami. Takie pojawiły się komentarze po ostatnim spisie powszechnym. Jak pan to tłumaczy?
Po 1989 roku elity polskie obawiały się wybuchu uśpionej niemieckości. Dlatego do listy pytań spisu powszechnego dołączono pytanie o narodowość śląską. Pomyślano, że jak będzie więcej Ślązaków, to równocześnie będzie mniej Niemców. W ten sposób wypromowano śląskość w opozycji do niemieckości.

Strach przed organizującą się mniejszością niemiecką w Polsce był nieuzasadniony, wyolbrzymiony?
W sensie politycznym te obawy były nieuzasadnione, jednakże słusznie przewidywano ożywienie kultury niemieckiej i odrodzenie języka niemieckiego na Śląsku. Wybrano więc śląskość, która skutecznie, krok po kroku, wyklucza niemieckość. Gdy zakładałem Niemiecką Wspólnotę „Pojednanie i Przyszłość”, oparłem jej filozofię na zasadzie lojalności wobec państwa, w którym żyjemy. Podobnie jak uczynił to przed wojną Eduard Pant, który twierdził, że lojalność, jako dominująca niemiecka cecha, winna obowiązywać każdego Niemca w Polsce.

Czy ta lojalność się panu opłaciła?
Lojalność nie ma ceny. To coś więcej. Pani redaktor, a gdzie na świecie znalazłbym taką misję do spełnienia, jaką mam w Polsce, gdzie przypadło mi żyć? Tutaj chcę wspierać wykluczonych, tutaj chcę działać na rzecz zrozumienia Polaków i Niemców.

Kto pana wspierał w tym pierwszym okresie? Mniejszość niemiecka organizowała się także w Opolu, ale bez pana.
Wspomagało mnie wiele tysięcy górnośląskich Niemców, a żyło wówczas w Polsce 52 tysiące osób wcielonych do Wehrmachtu, którym nasza organizacja pomogła w uzyskaniu dodatkowych świadczeń, właśnie w związku z tą służbą. W sprawach organizacyjnych nieoceniona była wówczas dla mnie pomoc moich przyjaciół z mniejszości niemieckiej w Danii, którzy wiele lat wcześniej zaczynali swoją działalność od uroczystej deklaracji lojalności wobec państwa duńskiego. Nie mogę też pominąć porad i wyrazów zaufania ministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec: Krzysztofa Skubiszewskiego i Hansa-Dietricha Genschera, konstruktorów polsko-niemieckiego pojednania.

Niemiecka Wspólnota „Pojednanie i Przyszłość” powstała po to, jak czytam w statucie, by stać się łącznikiem pomiędzy mniejszością pochodzenia niemieckiego a społeczeństwem polskim. Czy jest sukces?
Nie taki, na jaki na początku liczyłem. Doszło bowiem do podziału w środowiskach mniejszości niemieckiej na ośrodki w Katowicach i w Opolu. Niestety, wygrała polityka izolacjonizmu.

Zauważyłam, że chętnie cytuje pan Norwida. Ślązak-Niemiec zachwycony polskim romantyzmem? To niespotykane.
Cenię polski romantyzm, a szczególnie Norwida, wiele jego utworów znam na pamięć. Zachęcam górnośląskich intelektualistów do dokładnego poznania twórczości polskich romantyków, jako że ich twórczość jest kluczem do poznania i zrozumienia polskiego sposobu myślenia, tej „szlachetnej polskiej duszy”. Jest to potrzebne chociażby dlatego, by lepiej odczytywać zamiary Warszawy wobec Śląska. Jasno widać nieufność w tych relacjach i brak wzajemnego zrozumienia, a to wynika właśnie z niewiedzy. Najlepiej zacząć od siebie to poznawanie drugiej strony.

Marek Plura, poseł śląski z Platformy Obywatelskiej, napisał kiedyś, że bliżej mu do niemieckiego poety Josepha von Eichendorffa niż do Adama Mickiewicza.
Nie wierzę, wymyślił to sobie. Jako że wiem, jak u Marka Plury w oryginale z Eichendorffem, przeto mogę sobie wyobrazić, jak daleko mu do Mickiewicza.

Ale walczył o godkę śląską, z której chciał uczynić język regionalny.
Wielokrotnie wsłuchiwałem się w głosy ekspertów z Polskiej Akademii Nauk i nie widziałem tam złej woli. Jestem przekonany, że uznaliby mowę śląską za język, gdyby były ku temu racjonalne i rzetelne podstawy.

Pan mówi po śląsku?
Określę moją znajomość śląskiego jako bardzo dobrą. Do 18. roku życia mówiłem wyłącznie po śląsku, jak cały dom, w którym mieszkałem i cała dzielnica Starej Ligoty. W szkole podstawowej miałem ksywę „Federka” (Sprężyna), która przylgnęła do mnie, kiedy opisywałem budowę dynamometru. Swoich nauczycieli wspominam z sentymentem, choć byli z Polski - proszę to napisać. Emanowali ciepłem i byli wyjątkowo dla nas tolerancyjni. Niemieckiego zacząłem się uczyć dopiero w wieku 19 lat, gdy usłyszałem, jak moja koleżanka z klubu szermierczego recytuje po niemiecku jeden z utworów Eichendorffa. Nie rozumiałem ani słowa. Pojechałem wtedy do Warszawy do jedynej wówczas niemieckiej księgarni i kupiłem elementarz „Hans und Lotte”, w moim ojczystym języku.

Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne, które pan założył w 1989 roku, jest jedną z największych organizacji pomocowych w kraju. Mniejszość niemiecka nie zajmuje się sobą, tylko rozwiązuje problemy bezdomności w Polsce?
Tak właśnie nawiązujemy do regionalnych tradycji dobroczynności. Chcemy dawać dobry przykład: verba docent, exempla trahunt (słowa uczą, czyny skłaniają do naśladowania). Z ciepłego posiłku korzysta u nas dziennie do 300 osób, skrajnie ubogich i samotnych. Prowadzimy jedyną w województwie śląskim drużynę piłkarską osób bezdomnych.

Ludzie nie czują empatii dla bezdomnych, bo uważają, że sami są sobie winni. A pan wita się z każdym, kto przychodzi do pana po pomoc.
Robimy wszystko, żeby ten brak empatii przełamać. W naszej radiowej audycji, „Górnośląskim Magazynie Mniejszości Niemieckiej”, sporo uwagi poświęcamy temu problemowi. Od 28 lat każdego 1 maja organizujemy demonstracje przeciw dyskryminacji i społecznemu wykluczeniu. Przygotowujemy uroczyste święta z udziałem nieraz tysiąca biednych i setki wolontariuszy. Eksponujemy swoją drużynę piłki nożnej, która na ostatnich mistrzostwach Polski drużyn bezdomnych zajęła czwarte miejsce. Jesteśmy aktywni na portalu społecznościowym. Jeszcze trochę, a wszystko się zmieni.

Co pana skłoniło do tego, by ofiarować pomoc biednym?
Po pierwsze, robię to z pobudek opisanych w piramidzie potrzeb Abrahama Maslowa. U podstawy tej piramidy jest zaspokojenie głodu, posiadanie domu, ubrania, a u szczytu mieści się potrzeba niesienia pomocy innym. Poza tym wiem też, co to nędza. Wychowałem się na obrzeżach Katowic w biednej, śląskiej rodzinie zastępczej, u babci ze strony mamy, wujków i ciotek. Mój ojciec, Niemiec, żołnierz Wehrmachtu, który przeżył ze swoim szpitalem bombardowanie Drezna, nigdy na Śląsk nie powrócił. Mama w 1946 roku próbowała do niego dotrzeć przez zieloną granicę. Już forsowała z koleżanką rzekę Nysę, ale nakryli je Rosjanie. Ta koleżanka szła pierwsza. Trafiła do więzienia i zniknęła. Mama przekonała Rosjan, że tylko przyszła nad rzekę ją odprowadzić, ale zamknęli ją na osiem miesięcy. Już więcej nie próbowała uciekać. Zgodę na wyjazd do ojca w Niemczech dostała dopiero w 1978 roku.

Jest pan doceniany za to, co robi dla innych?
Za pracę społeczną nie można domagać się wdzięczności. Nie rozdzielamy jałmużny, przywracamy tym biednym ludziom prawo do życia.

Wbrew wyobrażeniom, nastroje na Śląsku są raczej antyniemieckie. Odczuwa pan to? Bo choć przykładny z pana altruista, dobry człowiek, to… Niemiec.
Trudno tego nie odczuć. Dzieło zniszczenia, jakie Niemcy zostawili w Polsce w czasie wojny, będzie jeszcze długo oddziaływać na nastroje Polaków wobec Niemców, ale również na postawę Ślązaków wobec Niemców. Ta antyniemieckość jest tu, wbrew pozorom, bardzo silna. Praca nad zmianą postrzegania Niemców w Polsce to jest też nasze zadanie. Natomiast nie czuję się homo politicus, mnie działalność partyjna specjalnie nie interesuje.

Ale startował pan, choć bez powodzenia, do parlamentu.
Proszę na to inaczej spojrzeć; w wyborach do Senatu RP w 1991 roku, jako kandydat mniejszości niemieckiej, zebrałem 130 tys. głosów. Ten kapitał poparcia mówi sam za siebie. Moim zdaniem, Komitet Zjednoczeni dla Śląska, który utworzyłem w wyborach do parlamentu w 2015 roku, też miał znamiona sukcesu. „Pojednanie i Przyszłość” zaprosiło wtedy na swoją listę do Sejmu RP przedstawicieli górnośląskich organizacji pozarządowych, także RAŚ. Zakładaliśmy, że zdobędziemy jeden mandat. Proszę sobie przypomnieć, że w dniu, kiedy oficjalnie zarejestrowano nasz komitet, otrzymaliśmy bolesny cios w plecy; Grzegorz Franki, w imieniu Związku Górnośląskiego, i Marek Plura, w imieniu swojego autorytetu, oświadczyli publicznie, że komitet jest nielegalny i nie należy na niego głosować. To było kłamstwo, bo działaliśmy zgodnie z prawem, ale wątpliwości wśród wyborców pozostały. Na Śląsku wciąż szukamy tego, co nas dzieli, a powinniśmy szukać dróg, które prowadzą nas w tę samą stronę.

Pan też czuje się wywiedziony w pole przez Grzegorza Frankiego ze Związku Górnośląskiego, który wycofał się z tworzenia Śląskiej Partii Regionalnej?
Chyba byłem jedyny, który od początku dostrzegł rażącą niespójność Grzegorza Frankiego. Jednak ten incydent to już przeszłość i życzę partii sukcesów, szczególnie w wyborach do sejmiku śląskiego, bo przecież po to głównie ta partia została powołana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl