Piotr Zaremba: Cel może był zbożny, ale metody nieszczęsne

Piotr Zaremba
Piotr Zaremba
Piotr Zaremba Bartłomiej Ryży
Kanikuła, upały na przemian z deszczem. A w centrum Warszawy rozpaczliwa walka o powstrzymanie czegoś, co przynajmniej w planie doraźnym zatrzymać się nie da. Chodzi o dokończenie zmian w sądownictwie.

Ciężko jest tu wskazać bohatera pozytywnego. Z pewnością część opozycji, tej z Sejmu i tej ulicznej, próbuje za wszelką cenę sprowokować awanturę. Spowodować, aby normalne procedury zmieniły się w bezładną bijatykę. To samo dotyczy skazanych na stan spoczynku sędziów Sądu Najwyższego. Ale też obóz rządowy nadzwyczaj łatwo wchodzi w rolę pozbawionego klasy zbiorowego zamordysty. A co więcej, pojawia się pytanie: Czy jeśli ktoś postrzega pakiet sądowy jako swoisty zamach na prawo, może wyjść poza papierowe protesty pacyfikowane już u startu przez marszałka Kuchcińskiego i posła Piotrowicza? Protestujący tak uważają.

Tyle że mamy tu do czynienia ze spiętrzeniem tylu zaszłości… Oto w tle doszło jeszcze do orzeczenia przejętego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego. Uznał on, że prezydent miał prawo skorzystać wobec Mariusza Kamińskiego z prawa łaski jeszcze przed wyrokiem. Nie zgadzam się z tym werdyktem. Trudno nie uznać zdroworozsądkowej argumentacji opozycyjnego prawnika Marcina Matczaka, że to jak udzielanie narzeczonemu rozwodu przed ślubem. Przecież łaska powinna działać wtedy, kiedy wyczerpano drogę dochodzenia przed sądem sprawiedliwości.

Wiem, że są też inne prawnicze interpretacje. Mam wrażenie, że jakaś część prawników, kiedy nie ma literalnego opisu wszystkich kolejnych okoliczności czy czynności w konstytucji, z satysfakcją wskazuje na „luki” pozwalające na swobodną interpretację. Ale konstytucja nie jest instrukcją obsługi pralki. Takie szczegóły trzeba zapisywać wtedy, kiedy zakłada się czyjąś złą wolę.

Jesienią roku 1926 rządził już Polską obóz sanacyjny, w następstwie przewrotu, ale w Sejmie nie miał większości. Uchwalono dwóm ministrom wotum nieufności. Wtedy prezydent Ignacy Mościcki przyjął dymisję rządu Kazimierza Bartla, a potem powołał go na nowo, razem z tymi dwoma ministrami. Wzburzonym posłom władza wykonawcza przypomniała, że konstytucja marcowa nie mówi wyraźnie, że tak nie wolno robić. I literalnie była to racja. Tylko jaki ma związek taka logika z poczuciem praworządności. Ale wtedy mieliśmy do czynienia z władzą nie czerpiącą swojej legitymacji z demokratycznego mandatu. I zmierzającą w kierunku modelu autorytarnego.

Dziś opozycja za łatwo szuka takich analogii. Ale czasem się one, niestety, nasuwają. Można ubolewać, że w tym przypadku udział w obchodzeniu konstytucji wziął prezydent Andrzej Duda, którego wpływ na spory prawne bywał często tonujący.

Wyjdziemy z awantury, my jako Polacy, z sądownictwem może nie popsutym, ale poważnie rozregulowanym

A zarazem… A zarazem to dobra okazja, aby porozmawiać o meritum. Mariusz Kamiński stał się za rządów Platformy Obywatelskiej przedmiotem prokuratorsko-sądowej nagonki. Za to, że dobrze wypełniał swoje obowiązki, szukając skutecznych metod, aby zapobiegać korupcji. Przeciw niemu to sądy zastosowały nieistniejące normy prawa, próbując zdelegalizować mocą własnych wyroków policyjną prowokację. Która w pewnych sytuacjach jest jedyną drogą, aby walczyć z patologiami.

To walka z takimi nagonkami stanęła u podstaw awersji części ludzi w Polsce wobec sądowej „kasty”. Co więcej, prawica jest przekonana, że wymiar sprawiedliwości był zawsze w zdecydowanej przewadze przeciw niej - przeciw jej celom i wartościom. Nawet dziś, kiedy przystąpiono do kadrowej częściowej przebudowy sądownictwa, w kuluarach pada argument polityków PiS: My co najwyżej wprowadzimy w tym świecie większą równowagę: kadrową i instytucjonalną.

Można ten motyw zrozumieć. Kiedy zaś pojawiają się przy okazji takie afery jak ta z sędzią Józefem Iwulskim, który „zapomniał” części swojego życiorysu, tej z czasów stanu wojennego, uczulenie na punkcie polskich sądów zyskuje dodatkowe uzasadnienia. A gdy doda się długą listę nieprawidłowości, formalizmów, fałszywej korporacyjnej lojalności - wezwanie do wyczyszczenia stajni Augiasza nasuwa się samo.

Tylko, że tak jak w przypadku owego nieszczęsnego prawa łaski (można było z nim zaczekać do wyroku), ma się wrażenie wylewania dziecka z kąpielą. Po operacji usunięcia części sędziów Sądu Najwyższego wraz z chronioną kadencją prezes Gersdorf poczucie sędziowskiej niezawisłości i instytucjonalnej niezależności od obozu rządzącego nie będzie większe. Będzie mniejsze. I nie chodzi już nawet o pytanie, czy można prezes w świetle innego przepisu instytucji przenieść legalnie w stan spoczynku. Cały sądowy pakiet służył nie tyle uzdrowieniu czegokolwiek, ile większemu związaniu sądów z władzą. Na dokładkę raz podważone tabu jest nie do przywrócenia. Przyjdzie nowa większość parlamentarna i będzie miała mandat do wywrócenia wszystkiego raz jeszcze. Pod hasłem przywracania porządku, ponownego czyszczenia. Już dziś posłowie PO mówią, że do Sądu Najwyższego dostaną się przy okazji jego rekonstrukcji Misiewicze. Nie musi to być wcale prawda. Ale po billboardowej kampanii przeciw obecnym sędziom powiedzieć można wszystko.

Cel więc może był zbożny, ale metody nieszczęsne. Czy mogły być inne? Zapewne mogły, choć obóz rządzący musiałby okazać więcej cierpliwości, stawiając na przebudowę powolniejszą, nie gwałcącą tylu standardów. A zarazem, czy mógł ją okazać, kiedy coraz mocniej lansowano prawo sądów do oceniania w wyrokach zgodności przepisów z konstytucją? Sędziowie sami poniekąd sprowadzili tę burzę na swoją głowę. Tylko, że w tej sprawie ktoś powinien być mądrzejszy, patrzeć dalej, kierować się strategią i państwowotwórczym instynktem. Tego instynktu zabrakło. Wyjdziemy z awantury, my jako Polacy, z sądownictwem może nie dokumentnie popsutym, ale poważnie rozregulowanym.

Krytykując dawny wymiar sprawiedliwości, politycy PiS mówili, że jest on bezwzględny dla słabych, wyrozumiały dla silnych. No tak, ale nie tylko „oligarchowie” są tym silnym. Władza polityczna również, choćby ta z najbardziej demokratycznego mandatu. O tym propaganda obecnego obozu rządzącego zdaje się nie pamiętać.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

P
Poltex
Większość komenatatorów zajmujących się zmianami w sądownictwie nie zauważa podstawowego problemu (Zaremba nie jest wyjątkiem). Patologie drążące polskie sądownictwo są nie tylko wynikiem braku dekomunizacji, ale przede wszystkiem braku społecznej kontoli.
Trójpodział i niezależność władz nie może prowadzić do kompletnego braku jakiejkolwiek demokratycznej kontroli nad jedną z nich. W Polsce dotychczas brakowało demokratycznej kontroli nad władzą sadowniczą. Sama się ona replikowała, kontrolowała i nagradzała.
Są dwa sposoby na zapewnienie społecznej kontroli nad sądownictwem: bezpośrednie wybory sędzów (tak jest w m.in. w USA - choć tylko na niższych szczeblach!!!), bądż kontrola przedstawicielska (obecna praktyczne we wszystkich dojrzałych demokracjach, rówież w USA - vide nominacje do sądów federalnych ) - tak bezmyślnie nazywana przez krytyków obecnych zmian w Polsce - upolitycznieniem. Czymżesz innym jest parlament, czy urząd prezydenta jeśli nie przedstawicielem i wyrazem woli wiekszości.
Trzy władze mają być niezależne, ale powinny na siebie wpływać, ale i się hamować. Niedopuszczalna jest sytauacja, że wladza sądownicza w Polsce może hamowac władzę wykonawczą, a władza wykonawcza nie ma ŻADNEGO wpływu na władzę sądowniczą.
Co w tym złego, jak pisze Zaremba, że po wyborach przyjdą następni i znowu wszystko zmieną. To jest właśnie clou demokracji: wybrana wiekszość ma takie prawo i możliwość z czego jest co cztery lata rozliczana.
A jak dotychczas była rozliczna władza sądownicza? Przez samą siebie.
B
Bunio
Panie Zaremba, gratuluję artykułu. Jest on moim zdaniem obarczony jedną, ale podstawową wadą. Zakłada Pan(nieśmiało choć w mojej opinii dość jednoznacznie), że obecnie rządzący mają dobre intencje. Ciekaw jestem na jakiej podstawie..., bo ja takowej niestety, a piszę słowo "niestety" z przykrością, nie widzę.
G
Gość
Reklamowany ostatnio film Sicario. Każdy, nawet tępak, chyba już da radę odczytać przesłanie filmu nie pierwszego zresztą ( dokumenty niewielu ogląda). Państwa kapitalistyczne nie walczą z przestępczością a próbują tylko kontrolować i "swoim" bandziorom dają błogosławieństwo na działalność. Demokracja, sądy, policja to w kapitalizmie pic. Bandziory mają się dobrze, po głowie dostają złodzieje batonika ! W Polsce od 30 lat nie ma niczego innego niż grabież , bandytyzm "swojaków" .
Wróć na i.pl Portal i.pl