Marek Piekarczyk. Jezus od niemal trzydziestu lat

Marek Zaradniak
1994 Warszawa. Sala Kongresowa PKiN . Musical Jezus Chrystus Super Star
1994 Warszawa. Sala Kongresowa PKiN . Musical Jezus Chrystus Super Star Mieczyslaw Wlodarski/REPORTER
Pół wieku czekałem na ten moment, od rocznicy 1000-lecia chrztu Polski do dziś, by godnie świętować to wydarzenie - mówi wokalista TSA, odtwórca roli Jezusa w musicalu „Jesus Christ Superstar” na stadionie w Poznaniu.

16 kwietnia w Poznaniu zagra Pan Jezusa w rock-operze „Jesus Christ Superstar”. Jakie doświadczenia z czasów, kiedy grał Pan Jezusa w Teatrze Muzycznym w Gdyni, pomogą Panu, będą ważne w obecnym spektaklu?
Myślę, że wszystkie tamte doświadczenia się przydadzą, bo każde jest to dla mnie bardzo ważne. Kiedyś zagranie Jezusa oznaczało dla aktora być albo nie być, ponieważ w komunistycznej rzeczywistości najlepsze wykonanie tej roli było wyzwaniem rzuconym kłamstwu i całemu systemowi. Ludzie oczekiwali pocieszenia, jakiejś nowiny, nowego ducha, nadziei, czegoś pięknego, co przez tę szarość systemu zacznie przebijać. I tak chyba się działo. Jednak i teraz wszyscy chyba potrzebujemy takich ważnych duchowych, estetycznych doznań, choć rzeczywistość się zmieniła. Wtedy nękał nas system komunistyczny, a teraz - nazwijmy go - system bankowy. Ludzie wpadli w spiralę konsumpcji, pogubili się w gonitwie za pieniędzmi, za sukcesami, karierą i trochę za bardzo zaufali obcemu bogu, czyli telewizji. Zaufali mediom, wtłaczanym przez nie modom, ulegli presji posiadania. A nasze przedstawienie może być bardzo poważnym wyzwaniem rzuconym takiej rzeczywistości.

Bo to rocznica chrztu Polski?
Właśnie tak. Chodzi o przypomnienie skąd - jako naród i państwo - pochodzimy, co nas cementowało, konstytuowało na mapie tamtej Europy. I właściwie można powiedzieć, że ten chrzest sprzed 1050 lat był przypieczętowaniem polskiej państwowości. Ludziom może się dziś wydawać, że to mogło być nieważne wydarzenie, ale tamten chrzest to nie tylko było uznanie Polski jako osobnego bytu państwowego, to było wpisanie w krąg wiary i kultury chrześcijańskiej. Chrzest miał rangę, którą dziś możemy porównać do uznania jakiegoś państwa przez ONZ. Ówczesne kraje od tego momentu traktowały nas jak partnera na arenie międzynarodowej, jako konkretny twór państwowy ze społeczeństwem, które ma swoje prawo, zasady i kulturę. Np. Niemcy od czasu chrztu zaczęli postrzegać nas, najbliższych sąsiadów jako ludzi cywilizowanych, z którymi można pertraktować, układać pakty, zawierać przyjaźnie. I tak się zaczęło.

Jaki będzie poznański Jezus? Jaki Pan ma pomysł na Niego?
Nie muszę mieć pomysłów. To będzie kompromis pomiędzy tekstem baptysty Tima Rice’a a moją interpretacją jako katolika - ani przez chwilę się nie zawahałem, aby pozmieniać jego teksty. Kolejny kompromis dotyczy samej gry, w której muszę uwzględnić fakt, że to pokaz na stadionie, a nie w teatrze plus jeszcze moje życiowe doświadczenia. No bo przez te lata od 1987 roku, kiedy pierwszy raz grałem Jezusa w rock operze w reżyserii Jerzego Gruzy, stałem się innym człowiekiem - po 60. już inaczej patrzę na religię, na wiarę i siebie. Nie przestałem wierzyć, ale moje przemyślenia dotyczące Boga są po prostu dojrzalsze. Cieszę się też na współpracę z Teatrem Muzycznym w Poznaniu, bo jest tam wielu znakomitych artystów. Słyszałem ich chór i widziałem pracę zespołu. Jak do tego dodać nowe pokolenie reżyserów, dyrygentów, scenografów i aktorów z ich nowym spojrzeniem na tę rock operę, to można się spodziewać wielu zaskakujących interpretacji i olśniewających wydarzeń scenicznych. Trzeba jednak pamiętać, że sztuka rządzi się swoimi prawami, a religia swoimi. Wiele elementów sztuki zaprzecza temu, w co wierzymy i tropię je właściwie cały czas. Chcę jednak mocno zapewnić, że nie chcę nikogo obrażać, a najbardziej nie chcę obrazić moich rodaków. Chcę być przekonujący i wiarygodny w tej roli.

Ten kompromis z baptystycznym twórcą libretta polega na tym, że - jak sam Pan mi powiedział - zmienił Pan nieco tekst oryginału…
O tym, że Tim Rice jest baptystą, dowiedziałem się po… premierze rock opery. No i potem wychwyciłem, że na przykład w oryginale tekstu Jezus mówi: „Ten chleb, on mógłby być moim ciałem”. Tłumacz Wojciech Młynarski tego nie zauważył, ale ja natychmiast. Jestem niesforny, niepokorny, jeśli chodzi o takie sformułowania i samowolnie zmieniłem tekst na: „To jest moje ciało, to jest moja krew”. Nie uznaję kompromisów artystycznych, kiedy chodzi o wiarę…

Ale powiedział mi Pan też kiedyś, że z tego powodu organizatorzy spektakli w Polsce omijają Pana szerokim łukiem. Czy nadal tak jest, a Poznań jest wyjątkiem?
Nie wiem, czy tak jest. Jestem chyba trochę niewygodnym wykonawcą. Nieposłusznym aktorem. Jestem wyrazisty i mam konkretne poglądy. Zawsze dokładam coś swojego. Jerzy Gruza był idealnym dla mnie reżyserem. On nie układał postaci. On chciał mieć dojrzałych artystów, którzy mają swoją wizję roli. Jako reżyser stapia tylko tę dojrzałość w jedną całość. Wtedy w czasach premiery w Teatrze Muzycznym w Gdyni Jerzy Gruza był raczej wizjonerem, a nie człowiekiem, który kazał komuś coś robić. Musiałem sobie wszystko sam wymyślić. Jednak wielu reżyserów chce mieć władzę nad aktorami. Tymczasem wejście aktora o silnej osobowości w organizm spektaklu może zniszczyć koncepcję reżysera.

Nie trzeba daleko szukać... choćby w tym roku Chris Rock.
Właśnie. Gdy on prowadził galę wręczania Oscarów, przyćmił wielu aktorów, bo to on był największą osobowością. To było coś takiego dziwnego, że jego osobowość biła silnym blaskiem, na tle tych wszystkich gwiazd… Wróćmy jednak do Jezusa. Istotą Świąt Wielkanocnych jest zwycięstwo nad śmiercią. Chrystus, Bóg, który skazał się na człowieczeństwo, pokazał ludziom, jaka jest właściwa droga i że lęk przed śmiercią, który nam towarzyszy całe życie, nie powinien przesłaniać tego, co najważniejsze - radości życia i miłości. Przecież śmierć nie jest końcem. Być może traktuję wiarę i nauczanie Jezusa zbyt poważnie i ktoś mi zarzuci, że to tylko sztuka. Dla mnie jednak - pozwolę sobie powtórzyć - najważniejsze jest to, aby nie ranić ludzkich uczuć. Nie obrażać wiary, nie zohydzać nic, co jest człowiecze.

Jakie znaczenie ma fakt, że spektakl odbędzie się właśnie w Poznaniu?
W Poznaniu się urodziłem, ale całe dzieciństwo spędziłem w Gnieźnie, które jest kolebką państwowości polskiej. Czuję się poznaniakiem, choć pozornie niewiele mnie z Poznaniem łączy. Poza oczywiście Radiem Poznańskim (dziś Radio Merkury), na którego założenie pieniądze zbierał mój dziadek Kazimierz Piekarczyk z innymi artystami poznańskimi. Oprócz tego Poznań pamiętam jako miejsce ważnych dla mnie wydarzeń - Pierwszą Komunię Świętą przyjmowałem w klasztorze, który ufundowała kiedyś moja rodzina. Byłem jedynym dzieckiem. Były zakonnice, przyjechał ksiądz. Nie pamiętam jednak, w którym miejscu w Poznaniu to było, choć pamiętam, że ów klasztor był w jednym z budynków przy którejś z ulic w centrum miasta.

A dlaczego nie w Gnieźnie, skoro tam Pan mieszkał z rodzicami?
Niestety, w Gnieźnie było to niemożliwe. Mój ojciec był wojskowym, ale nie był komunistą. Komuniści załatwiali sobie jakoś posyłanie dzieci do komunii. Mojego ojca natomiast pilnowano, aby w razie czego mieć na niego haka. A do Poznania uciekałem też z Gniezna pociągiem na tak zwaną blaukę i przez dziurę w płocie wchodziłem na Międzynarodowe Targi Poznańskie, które były wtedy oknem na świat. Teraz, w związku ze spektaklem, wracam do miejsca urodzenia. Moja historia zatacza więc pewne koło. Biorę udział w 1050. rocznicy chrztu Polski, a podczas rocznicy 1000-lecia mojego ojca wyrzucono z Gniezna i przeniesiono do Bochni. Wtedy miałem 15 lat i nie skończyłem nawet jeszcze pierwszej klasy ogólniaka.

Wyjeżdżając stamtąd w 1966 roku, widziałem barykady wznoszone w związku z przygotowaniami do obchodów 1000-lecia i czołgi na ulicach, bo takie były czasy, ale nie byłem świadkiem żadnych obchodów. Czekałem 50 lat i teraz odbieram swoją obecność podczas jubileuszu jako nagrodę za tamto upokarzające wyrzucenie. Wreszcie będę uczestniczył w tym świecie i uczczę je w sposób najlepszy, jaki mogę. Oddam miastu i ludziom to, czego się nauczyłem przez tyle lat w ciągu swojej zawiłej drogi przez Polskę i świat. Ta droga doprowadziła mnie do tego jednego momentu. Kiedy 16 kwietnia zaśpiewam jako Jezus, mam nadzieję, że zrobię to przekonująco i wzruszająco, stosownie do rangi tej chwili. Myślę, że nie rozczaruję ludzi, a mojej obecności nikt nie odbierze jako profanację tej uroczystości i to jest dla mnie najważniejsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marek Piekarczyk. Jezus od niemal trzydziestu lat - Głos Wielkopolski

Wróć na i.pl Portal i.pl