Marcinkiewicz, czyli walka o pieniądze i kłopoty trochę na własne życzenie

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Kazimierz Marcinkiewicz w 2005 roku stanął na czele rządu, teraz postawiono mu zarzuty
Kazimierz Marcinkiewicz w 2005 roku stanął na czele rządu, teraz postawiono mu zarzuty Piotr Smolinski
Sprawa wydaje się precedensowa, bo Kazimierz Marcinkiewicz jest chyba pierwszym byłym premierem polskiego rządu, który, przynajmniej teoretycznie, może trafić do więzienia

Kazimerz Marcinkiewcz wraca na pierwsze strony gazet, zwłaszcza tych plotkarskich. Tyle tylko,że chyba nie o taki rozgłos chodziło byłemu premierowi.

Cóż, to się musiało tak skończyć. Były premier Kazimierz Marcinkiewicz usłyszał zarzuty niepłacenia alimentów swojej byłej żonie, Izabeli Olchowicz- Marcinkiewicz.

O sporze między Isabel i Marcinkiewiczem przez długie miesiące ochoczo rozpisywały się ogólnopolskie tabloidy. Były premier jest podobno winien kobiecie około 100 tys. zł. Rozwiedli się w październiku zeszłego roku. Od tego czasu, zgodnie z nakazem sądu, Marcinkiewicz powinien płacić alimenty, ale tego nie robił, więc Isabel skierowała sprawę do prokuratury. Ta postawiła byłemu premierowi zarzut.

- W oparciu o zgromadzony w sprawie materiał dowodowy prokurator ogłosił podejrzanemu zarzut uchylania się od wykonania obowiązku alimentacyjnego określonego co do wysokości orzeczeniami sądów i narażenia przez to pokrzywdzonej na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Podejrzany nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył wyjaśnienia. Prokuratura nie informuje o treści złożonych wyjaśnień. Przestępstwo zagrożone jest karą grzywny, karą ograniczenia wolności albo karą pozbawienia wolności do lat dwóch - poinformował nas Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Sam Marcinkiewicz sprawy komentować nie chce, ale co tu komentować. Wiadomo, że były premier został już przesłuchany w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Za zaleganie z alimentami grożą mu dwa lata więzienia. Sprawa jest o tyle precedensowa, że Marcin-kiewicz jest chyba pierwszym byłym premierem polskiego rządu, który, przynajmniej teoretycznie, może wylądować za kratami.

„Wyrok sądu w tej sprawie jest prawomocny. No chyba, że pan M. jest ponad prawem. W sumie powinnam dostać 112 tys. zł, a nie zapłacił ani złotówki. Kodeks karny precyzuje to jasno. Za uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego grozi grzywna, a nawet więzienie. Do 25. dnia każdego miesiąca mam dostawać 4 tys. zł alimentów” - mówiła Isabel Olchowicz-Marcinkiewicz w rozmowie z „Super Expressem”.

Była żona polityka twierdzi, że komornicy nie są w stanie ściągnąć tych pieniędzy, ponieważ Kazimierz M. nie ma ich na koncie.

„Dziwię się, że człowiek, który lansuje się na eksperta nie tylko politycznej moralności, jest ponad prawem. „Idź do sądu, na policję i gdzie tylko chcesz”. Tak mi napisał były mąż, gdy spytałam o spłatę alimentacyjnego długu” - żali się Olchowicz-Marcinkiewicz .

Spektakl z udziałem Marcinkiewcz i jego byłej drugiej żony twa w mediach od dawna. Kobieta nazywa go w mediach „dłużnikiem”. W ogóle ochoczo opowiada o małżeństwie z byłym premierem, nie szczędząc mu epitetów. On z kolei mówi o niej „stalkerka”. Przykład? W połowie czerwca Kazimierz Marcinkiewicza wziął udział w zawodach Ironman w Warszawie. Po ich ukończeniu napisał na swoim profilu na Facebooku: „Cieszę się w ogóle, że wystartowałem, bo moja stalkerka wymusiła na komorniku odebranie mi roweru w czasie zawodów. Ciśnienie od razu 200. Na szczęście startuję na nie swoim rowerze i mam w telefonie na to dowód. Stres jednak jak wiecie wynikom nie pomaga”.

Kazimierz Marcinkiewicz swoją drugą żonę poślubił pod koniec lata 2009 r., romans byłego premiera był jednym z najgłośniejszych w polskiej polityce, ale też wydawało się, że były premier zupełnie się w tej miłości zatracił. Isabel mogła się podobać: młoda, nieco szalona, szybko zawróciła w głowie znacznie starszemu od siebie mężczyźnie.

„Miłość Isabel i Kazimierza Marcinkiewicza od początku wzbudzała wiele kontrowersji. Duża różnica wieku, rozstanie z byłą żoną, a także frywolne wypowiedzi Isabel podsycały atmosferę. A zakochani od początku nie ukrywali się ze swoim uczuciem. Zobaczcie, jak bardzo się kochali” - pisał swego czasu „Fakt” i zaserwował czytelnikom serię romantycznych zdjęć zakochanych. Trudno się dziwić zainteresowaniu mediów, historia tego związku była niemal filmowa.

Po tym jak Kazimierz Marcinkiewicz stracił tekę premiera, wyjechał do Londynu. Miał tam zasiąść w radzie dyrektorów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Spędził nad Tamizą ponad dwa lata, oczywiście wpadał od czasu do czasu do rodzinnego Gorzowa, w którym czekała na niego żona Maria i czwórka dzieci. Podczas jednej z podróży zaczepił sympatyczną blondynkę, która czytała jakąś książkę. Przedstawiła się jako Isabel Olchowicz. Potem okazało się, że Isabel, bo tak od lat piszą o niej media, pochodzi z Brwinowa, w wieku 23 lat wyjechała do Londynu, pracowała tam w banku, była też tłumaczką. Marcinkiewicz zakochał swię i postanowił opowiedzieć o tym całemu światu.

Bo para była bardzo medialna, delikatnie mówiąc. Były premier wysyłał tabloidom zdjęcia partnerki, wspólnie pozowali w weneckiej gondoli i na dwa głosy składali w internecie noworoczne życzenia. Sama Isabel też okazała się wdzięcznym tematem dla tabloidów. Przez chwilę była poetką, nad której twórczością rozwodzili się, trochę prześmiewczo, dziennikarze, od czasu do czasu pojawiała się w telewizji śniadaniowej. Potem oznajmiła, że została bizneswoman. „Pomyślałam, że wprowadzę na polski rynek coś, czego jeszcze nie ma, choć trudno znaleźć coś, czego w Polsce nie byłoby, to nie te czasy (...) W warszawskich drogeriach nie mogłam kupić naturalnych kosmetyków, jakich używałam w Londynie. Miałam tam swoją ulubioną brytyjską markę Dr. Organic i oświeciło mnie, że powinnam je sprowadzać. Poszłam więc do Dr. Organic. Byli zainteresowani propozycją i moimi pomysłami. Rezultat jest taki, że już od grudnia ich kosmetyki są dostępne w aptekach, będą też niedługo w drogeriach. Otworzyłam sklep interneto-wy” - chwaliła się w rozmowie z „Vivą!”. Mówiła też, że przyjechała za mężem do Polski, bo nie wierzy w małżeństwo na odległość.

Tyle tylko, że cała sytuacja nie służyła byłemu premierowi. Dla nikogo nie było tajemnicą, że ten dla młodej Isabel zostawił chorą żonę i czwórkę swoich dzieci. Cała historia zaczęła też z czasem zalatywać groteską, czy może raczej kiepskim harlequinem.

W 2009 roku Marcinkiewicz chyba sam zorientował się w sytuacji, bo stwierdził: „Szum wokół mojej osoby mi szkodzi. Nie wiedziałem, że aż w takim stopniu można grzebać w życiu prywatnej osoby”.

Tłumaczył też, że głośny wywiad, w którym opowiada „Super Expressowi” o swoim nowym związku, wycofał. Redakcja dziennika nie chciała komentować całej sprawy.

Nie wszyscy byli jednak przekonani, że były premier jest w tej sprawie bez winy. Jeden z polityków związanych z PO nie zostawiał na Marcinkiewiczu suchej nitki: „Każdy ma jakieś problemy osobiste. Rozwody nie są niczym szczególnym. Ale można odnieść wrażenie, że Marcinkiewicz dał się wciągnąć w jakiś show i wyrwało mu się to spod kontroli. On się w tym pogubił. Jego popularność stała się jego największym wrogiem” - mówił.

I faktycznie, na zdjęciach, które publikował „Super Express”, Marcinkiewicz wyglądał, jakby pozował, kupując pierścionek dla swojej nowej narzeczonej. To nie były fotografie robione z ukrycia. Wyglądało więc na to, że były premier po prostu umawiał się „na ustawki”. Sam zaprosił do swojej sypialni media, a potem wydawał się zdziwiony, że te zaczęły rozpisywać się na temat jego prywatnego życia. W przestrzeni publicznej coraz częściej zaczęły pojawiać się komentarze, że oto Marcinkie-wicz stracił cały swój zawodowy profesjonalizm, a image poważnego polityka zamienił na celebrycką sławę.

Ale też ze świecą by szukać kogoś, kto podważyłby jego zawodowe umiejętności. Fizyk po Uniwersytecie Wrocławskim, prawnik po Uniwersytecie Poznańskim jeszcze kilka lat temu robił błyskotliwą polityczną karierę.

Marcinkiewicz był nauczycielem matematyki i fizyki w Szkole Podstawowej nr 17 w Gorzowie Wielkopolskim, potem wicedyrektorem jednego z zespołów szkół ogólnokształcących w tym mieście, kuratorem oświaty w województwie gorzowskim, wreszcie wiceministrem edukacji w rządzie Suchockiej, posłem na Sejm trzech kadencji.

W polityce zaangażował się już w latach 80., zakładał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowego. Opowiadał się za ochroną wartości chrześcijańskich w życiu politycznym i społecznym. Jako wiceminister edukacji sprzeciwiał się wprowadzeniu wychowania seksualnego do programów nauczania.

W latach 1999-2000 Marcinkiewicz był szefem Gabinetu Politycznego premiera Jerzego Buzka. Rok później wraz z grupą innych działaczy m.in. ZChN współtworzył Przymierze Prawicy. Gdy w 2002 doszło do przyłączenia się Przymierza Prawicy do Prawa i Sprawiedliwości, Marcinkie-wicz został członkiem PiS-u, a w 2005 roku po wygraniu przez Prawo i sprawiedliwość wyborów parlamentarnych - premierem. Bił nad Wisłą rekordy popularności. Naturalny, kontaktowy, podobał się Polakom. W grudniu 2005 roku, po wynegocjowaniu unijnego budżetu cała Polska mogła go obejrzeć, jak radośnie wykrzykiwał słynne „Yes, yes, yes!”, z którego później tłumaczyli się spece od wizerunku. Marcinkiewicz był na topie, wszedł z przytupem do pierwszej politycznej ligii, a jego notowania systematycznie rosły. „Kazimierz Marcin-kiewicz byłby znakomitym kandydatem na prezydenta Polski w 2010 roku” - stwierdził nawet swego czasu Jarosław Gowin.

Jednak 7 lipca 2006 r. Marcinkiewicz podał się jednak do dymisji, premierem został Jarosław Kaczyński, a były już premier na krótko zasiadł w fotelu prezydenta miasta stołecznego Warszawa.

Gdy rok później obejmował posadę w EBOiR w Londynie, był jednym z najbardziej rozpoznawalnych Polaków w Wielkiej Brytanii. W 2008 r. został zatrudniony w Goldman Sachs Group Incorporated, wydawał się interesującym kandydatem dla prestiżowego banku, który wygrał właśnie przetarg na doradztwo przy prywatyzacji Polskiej Grupy Energetycznej. Na początku miało się jednak okazać, że Marcinkiewicz sobie nie radził. Nie uczestniczył w najważniejszych spotkaniach, a jego angielski kulał, jak donosiły media.

Później jednak było lepiej. Krążył między Warszawą a Londynem, a oprócz doradztwa w Goldman Sachs zaangażował się także w projekt z Janem Łuczakiem, prezesem spółki Dolnośląskie Surowce Skalne. DSS zajmowało się m.in. wydobywaniem kruszców. W interesach z firmami budującymi autostrady miały pomagać rządowe znajomości byłego premiera. Współpraca okazała się jednak porażką. To właśnie spółka DSS zajęła się budową autostrady A2 po tym, jak z inwestycji wycofali się Chińczycy, a inwestycja przyniosła milionowe długi.

Po czterech latach drogi Goldman Sachs Group Incorporated i Marcinkiewicza rozeszły się, były premier mówił wtedy o wocnych i rozwijających latach pracy w bankowości. - Wprowadziliśmy na giełdę PGE, GPW, PZU, było wiele udanych inwestycji. To naprawdę dobre cztery lata - zapewniał.

Marcinkiewicz wrócił do kraju i natychmiast zaczęto spekulować o tym, kiedy pojawi się w polskiej polityce. Ale były premier od polityki się odżegnywał, przynajmniej wtedy, założył za to firmę Doradztwo Finansowe i Gospodarcze. Jej działalność i dochody były chronione tajemnicą handlową, ale Marcinkiewicz zapewniał, że nowa praca go w pełni go satysfakcjonuje: zarówno pod względem ambicji, jak i finansowo. Dlatego za polityką nie tęsknił, co więcej, w ówczesnym kształcie go odpychała i nie widział w niej dla siebie miejsca.

W mediach jednak regularnie pojawiały się informacje o jego rychłym powrocie do polityki. Głósno było chociażby o wspólnej inicjatywy z Romanem Giertychem i Michałem Kamińskim. Już pod koniec 2012 roku „Rzeczpospolita” pisała o ożywionych kontaktach między panami, które wróżyły powstanie jakieś nowej inicjatywy. „Wprost” informował z kolei o think tanku, który mieliby stworzyć ci trzej politycy. I rzeczywiście, w lutym 2013 założył think tank Instytut Myśli Państwowej.

Instytut miał zainicjować debatę społeczną między innymi na temat: poszerzenia kategorii obywatelstwa o potomków obywateli polskich zza wschodniej granicy, kryzysu strefy euro oraz polityki państwa na rzecz rodzin w kontekście kryzysu demograficznego.

W Instytutem miały współpracować ośrodki akademickie i biznesowe. „Zamierzamy dzielić się z Polakami wynikami naszych prac tak, jak to czynią profesjonalne think-tanki. Zapraszamy wszystkich do współpracy, bez względu na orientację polityczną, czy sympatie partyjne. Nie jesteśmy i nie chcemy być zalążkiem nowej partii, ani przybudówką dla partii istniejących. Instytut Myśli Państwowej to inicjatywa ponadpartyjna o szerszych niż polityka celach i zadaniach. Niektórych ważnych spraw nie da się zrealizować siłami jednej, dużej nawet partii politycznej” - można było przeczytać w deklaracji jego założycieli. Pod deklaracją podpisali się m.in. Stefan Niesiołowski i Jacek Żalek (wtedy obaj z PO), Kazimierz Marcinkiewicz, Jan Filip Libicki (bezpartyjny, senator klubu PO), Michał Kamiński (wówczas PJN), Jarosław Jagiełło (poseł niezrzeszony), Leszek Moczulski (wieloletni szef KPN) oraz Roman Giertych.

Nie słychać, aby Instytut jakoś prażenie działał, Marcinkiewicz też nie robi politycznej kariery, co najwyżej od czasu do czasu pojawia się w mediach w roli eksperta komentującego bieżące wydarzenia polityczne w kraju i na świecie.

Za to w międzyczasie pojawiły się plotki o kryzysie w małżeństwie Marcinkiewiczów, a nawet sugestie, jakoby były premier wyprowadził się od Isabel. I coś w tych plotkach było. Para jest w trakcie rozwodu, który przebiega równie burzliwie jak sam związek. Stąd sprawa w sądzie i zarzuty.

W wydanym na początku marca oświadczeniu Kazimierz Marcinkiewicz przyznał, że zalega Isabel Marcinkiewicz zasądzoną pomoc finansową. Tłumaczył, że chociaż pracuje na własny rachunek „bardzo ciężko i intensywnie”, to regulację finansowych zobowiązań utrudnia fakt, że nie ma stałej, comiesięcznej pensji. - Pracuję nad kilkudziesięcioma projektami na success fee. W ostatnim roku nie miałem dużych sukcesów. Każdym sukcesem dzieliłem się sprawiedliwie, ale zaległości się powiększały - wyjaśniał. Zapewnił, że gdy tylko któryś z projektów doprowadzi do końca, rozliczy się z zaległości. W późniejszym wywiadzie w Onecie powtórzył, że spłaci byłą żonę „za dwa, może za trzy tygodnie”. - Ciężko pracuję - ponad 10 godz. dziennie. I wiem, że to przyniesie efekty. Tak, jak przynosiło w przeszłości - przekonywał.

Ale tu do akcji ruszyły tabloidy, które od lat towarzyszą byłemu premierowi i zajrzały mu do szafy, lodówki i na Faceboooka.

„Na Facebooku byłego premiera sprawy nie prezentują się już tak źle. Były premier stale fotografuje się na tarasie nowoczesnego apartamentowca przy ul. Biały Kamień na warszawskim Mokotowie. Możemy też obszernie dowiedzieć się o jego wymagającej dużych nakładów czasu i środków pasji sportowej. Kazimierz Marcinkiewicz uprawia triathlon, czyli sport składający się z trzech dyscyplin: pływania, jazdy na rowerze i biegu, który kreowany jest pod względem prestiżu na następcę golfa. Rower triatlonowy to koszt od kilku do nawet... kilkudziesięciu tysięcy złotych. Do tego trenażer na sezon zimowy, pianka do pływania... Były premier należy do grupy treningowej TriTans Triathlon z Gdańska, co wiąże się z regularnymi wizytami w Trójmieście.” - pisze Fakt.24.

Dalej jest o tym, że wyczynowe uprawianie sportu wymaga zachowania odpowiedniej diety, więc Marcinkiewicz, o czym można dowiedzieć się z jego konta na Facebooku, „lubi dobrze jeść, bo to bardzo ważny element życia i kultury”. Lubi ryby i „seafood”, jada też steki, carpaccio oraz tatara, ale nie cześciej niż 2-3 razy w miesiącu.

Dziennikarze prześledzili w serwisach społecznościo-wych zdjęcia z podróży Marcinkiewicza: w 2018 roku wraz z Michałem Kamińskim odwiedził na przykład Ukrainę, ale też Abu Dhabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. „Na strojach Marcinkiewicz też raczej nie oszczędza. Prezentuje się niczym dandys. Podczas wizyt w TV ma zawsze świetnie skrojone garnitury, eleganckie koszule, efektowne krawaty i poszetki” - rozpisywały się tabloidy

No i masz, biedy, rzeczywiście, nie widać. Raczej dostatnie życie, w którym jest miejsce na pasje i podróże, a te wiadomo - kosztują

Cóż, ci, którzy przyglądali się medialnemu love story Kazimierza Marcinkiewicza i jego drugiej żony, nie wróżyli szczęśliwego końca tej historii. Opisywanie swojej wielkiej miłości w „kolorówkach” bywało już początkiem końca nie jednej celebryckiej pary. W tym wypadku doszło jednak coś jeszcze: dysonans między wizerunkiem Marcinkiewicza w roli premiera i zakochanego po uszy dojrzałego pana po pięćdziesiątce.

Współpraca Jarosław Miłkowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Marcinkiewicz, czyli walka o pieniądze i kłopoty trochę na własne życzenie - Plus Polska Times

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl