Mamy notorycznego pecha do przyjaciół

Andrzej Krajewski
Biorąc pod uwagę nasz historyczny brak szczęścia do zawieranych sojuszy, powinniśmy z dużą ostrożnością podchodzić do obietnic złożonych nam w ramach paktu NATO. Lepiej nie sprawdzać, czy nasza karta się odwróciła

Ilekroć w ciągu ostatnich kilkuset lat Rzeczpospolita zawierała z kimś sojusz, oznaczało to początek kłopotów. Zwykle koncepcja była przemyślana, intencje szczytne, a na koniec wychodziło jak zwykle.

Kiedy dziesięć lat temu w amerykańskim miasteczku Independence minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek podpisywał akt przystąpienia Polski do NATO, wydawało się, że wchodzimy do politycznego i militarnego raju. Po kilkuset latach zawieruchy wreszcie bezpieczni, mogący liczyć na wsparcie potężnych przyjaciół. Żart, iż pakt północnoatlantycki przyjęcia Polski może nie przetrzymać, wywoływał jedynie wybuch śmiechu.

Minęła dekada i polscy żołnierze walczyli już w wielu rejonach świata, lojalnie wypełniając zobowiązania wobec NATO. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o innych krajach członkowskich. Dziś w Afganistanie z talibami biją się Amerykanie, Kanadyjczycy, Holendrzy i Polacy, z kolei Niemcy, Włosi i Hiszpanie dekują się w bazach i nie wychylają z nich nosa. Rządy tych krajów wywalczyły specjalne traktowanie ich wojsk, bo od sojuszniczych zobowiązań ważniejsze dla nich są wskaźniki poparcia u wyborców. Ale czy można mieć o to pretensje, skoro i Amerykanie zachowują się podobnie.

Tydzień temu wizyta sekretarz stanu USA Hillary Clinton w Moskwie potwierdziła, że Waszyngton chciałby zrobić interes z Moskwą, proponując rezygnację z budowy tarczy antyrakietowej w zamian za wspólne zmuszenie Iranu do zaprzestania prac nad bronią atomową.

"Jakie przesłanie kieruje się w ten sposób do naszych sojuszników, w szczególności Polski i Czech, sygnalizując, że Stany Zjednoczone nie wypełnią swoich zobowiązań w zakresie gwarancji bezpieczeństwa?" - zapytało prezydenta Baracka Obamę 40 republikańskich polityków w liście otwartym. Nic więcej chyba nie trzeba dodawać, no może pytanie, na co właściwie może liczyć Polska w przypadku realnego zagrożenia? Czy choć na tyle ciepłych słów poparcia, ile usłyszała Gruzja?

Polski pech do sojuszników mógłby być w Europie przysłowiowym. Jednym z najlepszych przykładów, jak świetny pomysł może z irracjonalnego powodu obrócić się w niwecz, była próba wciągnięcia przez króla Zygmunta Augusta Szwecji do wspólnej wojny z Moskwą. Kiedy w 1561 r. ostatni mistrz Zakonu Kawalerów Mieczowych Gothard Kettler przekazał Rzeczpospolitej wadzę w Inflantach, roszczący sobie pretensje do tych ziem car Iwan Groźny sprzymierzył się z Danią, by je odbić. Król Zygmunt August zaszachował wówczas przeciwników, proponując sojusz władcy Szwecji Erykowi XIV.

W interesie obu krajów leżało odepchnięcie państwa moskiewskiego od Bałtyku. Eryk XIV zgodził się więc łatwo na współpracę, a dla przypieczętowania sojuszu jego brat Jan Waza poślubił siostrę króla Polski Katarzynę Jagiellonkę. Po hucznym weselu, jakie odbyło się w Wilnie, szybko pojawił się spory problem... Eryk XIV oszalał (prawdopodobnie był schizofrenikiem). Podejrzewając, iż brat spiskuje przeciw niemu, nakazał umieścić go wraz żoną w twierdzy Gripsholm, po czym zerwał przymierze z Polską i zaprzyjaźnił się z równie szalonym Iwanem Groźnym. Po utracie sojusznika Rzeczpospolitej nie udało się wygrać wojny i musiała podzielić się Inflantami z Rosją.
Podobnie pechowo zakończyła się przyjaźń polsko-francuska. Po śmierci ostatniego z Jagiellonów Zygmunta Augusta w kwietniu 1573 r. szlachta królem ogłosiła Henryka Walezego. Brat króla Francji na polskim tronie - to miało być mistrzowskie posunięcie. Polacy i Litwini potrzebowali sojusznika w wojnie z Moskwą, a równocześnie zabezpieczali się przed coraz większymi apetytami imperium Habsburgów. Do tego jeszcze Francuzi występowali w charakterze petenta. Ich państwo rujnowały spory religijne, od wschodu i zachodu osaczali Habsburgowie, a do tego kierująca de facto polityką Paryża Katarzyna Medycejska za wszelką cenę chciała zapewnić synowi posadę króla (o mały włos, a załatwiłaby mu ją w Algierii).

Widząc słabość partnera, polscy dyplomaci poważyli się na coś, co zasługuje na miano rozboju w biały dzień. W zamian za tron, Henryk i jego brat Karol IX musieli podpisać pacta conventa. W dokumencie tym zobowiązywali się m.in. do udzielania Polsce pomocy finansowej, dyplomatycznej i wojskowej. Na planowaną wojnę z Moskwą Henryk miał przyprowadzić z Francji 4 tys. najlepszej gaskońskiej piechoty. Równocześnie obiecywał wprowadzenie na Bałtyk francuskiej eskadry okrętów wojennych. I nie było to wszystko. Francja godziła się oddać kupcom z Polski do dyspozycji jeden z portów, aby mogli swobodnie handlować z Nowym Światem (tak wówczas nazywano Amerykę). Na koniec młody król przyrzekał wpłacać do skarbu w Krakowie co roku 450 tys. florenów w złocie oraz poślubić starszą od siebie o ledwie 30 lat siostrę zmarłego Zygmunta Augusta Annę Jagiellonkę.

Niestety, nie dane było Polakom długo nacieszyć tak pięknym sojuszem. Wprawdzie na Wawelu Henryka Walezego prawie ubezwłasnowolniono, ale zapomniano go zamknąć na stałe w celi. Tymczasem po 146 dniach "panowania", kiedy z Paryża nadeszła wiadomość, że zwolnił się tron Francji, bo Karol IX zmarł, władca Rzeczpospolitej w nocy zwiał na Zachód i co dziwne, nigdy nie wrócił.

Po przykrych doświadczeniach z Francuzami Rzeczpospolita postanowiła ponownie związać się ze Skandynawią, ponieważ nadal potrzebowała sojusznika w walce z rosnącą w siłę Rosją. Dlatego w 1587 r. królem został syn władcy Szwecji Jana III i Katarzyny Jagiellonki Zygmunt Waza. Niestety szybko się przekonano, że nie był to dobry pomysł. Katolicka Rzeczpospolita wzbudzała nieufność w protestanckiej Szwecji, a do tego oba kraje pragnęły władać Estonią. Sprzeczności te wykorzystał zastępujący Zygmunta III w Sztokholmie jako regent jego stryj Karol.

Z poparciem parlamentu doprowadził do tego, że po sześciu latach unii personalnej król Polski stracił szwedzki tron i nigdy go już nie odzyskał. Zygmunt III w odwecie ogłosił przekazanie Estonii Rzeczpospolitej, co oczywiście sprowokowało Sztokholm do wojny. Dawni sojusznicy prowadzili ze sobą zmagania o ziemie nad Bałtykiem przez ponad pół wieku i choć w ich trakcie polsko-litewska armia odniosła wiele wspaniałych zwycięstw, to w ostatecznym rozrachunku żołnierze Rzeczpospolitej nigdy nie spustoszyli Szwecji, za to Skandynawom obrócenie Polski w perzynę wyszło całkiem skutecznie.

Szczególnie udany okazał się najazd w 1655 r. Z kościołów i klasztorów na terenie Polski Szwedzi zabrali wszystkie srebrne i złote przedmioty. Na Wawelu ograbiono nawet groby królewskie. W zamkach i pałacach najeźdźcy zrywali marmurowe okładziny, z listew ozdobnych zeskrobywali złocenia, zabierali okna wraz z szybami, o cenniejszych rzeczach nie wspominając. W krótkim czasie dorobek pokoleń Polaków powędrował za Bałtyk i nigdy nie powrócił.
Kolejne sojusze Rzeczpospolitej nie udawały się dużo lepiej. Król Jan III Sobieski przymuszony groźbą tureckiej inwazji musiał wspólnie z Habsburgami bronić chrześcijańskiej Europy. Dzięki temu możemy się do dziś szczycić wiktorią wiedeńską, ale ocalona Austria urosła w siłę i po niespełna stu latach stała się jednym z trzech mocarstw, które dokonały rozbioru Polski.

Do tego, żeby podzielić się częścią terytorium Rzeczpospolitej, cesarzową Rosji Katarzynę namówił król Prus Fryderyk II. Jednak dekadę później, gdy w 1788 r. zebrał się w Warszawie Sejm nazwany Wielkim, to właśnie Prusy ogłosiły się obrońcą Polski. Już w pierwszym tygodniu obrad poseł pruski Ludwig Buchholtz zaoferował Rzeczpospolitej sojusz militarny. To dodało takiej pewności siebie posłom, że ci zażądali od Petersburga, by rosyjskie wojska, które od wielu już lat stacjonowały nad Wisłą, wróciły do domu. Co też nastąpiło.

Berlin, wykorzystując fakt, że Rosja toczyła wojnę na dwóch frontach ze Szwecją i Turcją, wyłuskał Polskę spod kurateli Katarzyny II, by zrobić z niej swego sojusznika w wojnie z Austrią. Dlatego pruski król Fryderyk Wilhelm II stał się głównym animatorem polskich reform. W liście przesłanym do Sejmu w grudniu 1789 r. w zamian za gruntowną naprawę ustroju politycznego i wzmocnienie władzy wykonawczej obiecywał sojusz i perspektywę wprowadzenia Rzeczpospolitej do militarnego bloku, jaki wówczas tworzyły: Prusy, Holandia i Anglia.

Przedsięwzięte reformy uczyniły zadość życzeniom Fryderyka Wilhelma i pod koniec marca 1790 r. Rzeczpospolita zawarła z Prusami sojusz militarny. Wedle tajnych ustaleń wkrótce miało dojść do wojny z Austrią, dzięki której Polska odzyskałaby utraconą po rozbiorze Galicję, lecz w zamian zgodziłaby się odstąpić Prusom Gdańsk oraz Toruń. Pechowo akurat wtedy zmarł cesarz Austrii Józef II Habsburg, a jego następca Leopold II okazał się zwolennikiem ugody z Prusami. Łatwo odnowione przyjazne stosunki Berlina z Wiedniem sprawiły, iż Fryderykowi Wilhelmowi Polacy przestali być do czegokolwiek potrzebni.

Tymczasem 3 maja 1791 r. Sejm Wielki uchwalił postępową konstytucję zakładając, iż w razie rosyjskiej interwencji Prusy dotrzymają sojuszniczych zobowiązań. Rok później, gdy ona nastąpiła, srodze się zawiedziono, bo Berlin pozostał głuchy na apele o pomoc, słane przez króla Stanisława Augusta. Do tego jeszcze, gdy Rosja podporządkowała sobie Rzeczpospolitą, jesienią 1792 r. Fryderyk Wilhelm II zagroził Petersburgowi, że jego kraj wycofa się z wojny przeciw francuskim rewolucjonistom, jeśli nie otrzyma rekompensaty w postaci części ziem polskich. Po przemyśleniu ultimatum w połowie grudnia Katarzyna II oficjalnie zgodziła się na drugi rozbiór. Tym sposobem ostatni sojusznik Rzeczpospolitej zadecydował de facto o jej likwidacji.

Pech do przyjaciół nie opuszczał Polski także wówczas, gdy po I wojnie światowej odzyskała niepodległość. To, co jej przyniósł sojusz z Francją i Wielką Brytanią, było najlepszym potwierdzeniem dalszego trwania fatum.

I dopiero niedawno pojawiła się nadzieja, że los się może odwrócić. Niestety, dopóki się nie jest gospodarczą potęgą posiadającą sprawne służby dyplomatyczne i bitną armię takiej pewności mieć nie sposób. Bo czasy może i są inne, ale ilekroć nie można liczyć na siebie, to trudno pokładać ślepą wiarę nawet w NATO.

***
dr Andrzej Krajewski - publicysta, historyk, specjalizuje się w dziejach
najnowszych, współpracownik Instytutu Studiów Wschodnich Uniwersytetu w Bremie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl