Julia, która porzuciła karierę aktorki, by grać na ukulele i podróżować

Paweł Gzyl
Julia Pietrucha
Julia Pietrucha Fot. Tomasz Bolt
Pamiętamy ją przede wszystkim jako telewizyjną „Blondynkę”. Teraz objawia się nam jako piosenkarka, wydając płytę „Parsley” (z angielskiego: pietruszka). Ale też nieustraszona podróżniczka. Oto Julia Pietrucha.

Jesteś teraz na Hawajach, dopiero co byłaś w Azji, a przedtem podróżowałaś po Afryce. Co Cię ciągnie do takich egzotycznych miejsc?
Przygoda i perspektywa, jakiej nabieram do swojego życia. Ale też potrzeba oddechu oraz okazja do spotkania z ludźmi. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Teraz zakochałam się w Hawajach. Tropikalna wyspa, z amerykańskimi udogodnieniami i zasadami, ale nieco bardziej zrelaksowana. Co chyba najważniejsze, jej piękno jest bardzo chronione, nie tylko przez tutejsze władze, ale przede wszystkim przez samych mieszkańców. Często bywałam w niewiarygodnie pięknych miejscach, które niestety są niszczone, zaniedbane przez lokalne społeczności. Chciałabym, żeby kiedyś na całym świecie można było osiągnąć taki konsensus pomiędzy eksploatacją ziemi a jej ochroną. Jeśli to się nie zacznie zmieniać, szybko będziemy w dużych tarapatach. To kolejna wiedza, jaką zdobywam dzięki podróżom.

Indonezję, Filipiny, Tajwan, Laos i Wietnam zwiedziłaś na motocyklu. Skąd wziął się taki pomysł?
Pojawił się zupełnie przypadkowo. Odkąd zaczęliśmy podróżować z moim mężem Ianem, zawsze pożyczaliśmy jeden motocykl lub skuter i jechaliśmy przed siebie. Bez planu. Uwielbiamy ten sposób podróżowania. Jesteśmy wolni, możemy się zatrzymać, gdzie mamy ochotę. No i wyobraź sobie, że podczas tej naszej ostatniej podróży, pewnego dnia obudziłam się i powiedziałam na głos: „Kupmy dwa motocykle!”. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, bo nigdy wcześniej nie prowadziłam motocykla ani skutera. I zostało postanowione. Kupiliśmy w Hanoi dwie maszyny i zanim się zorientowałam, siedziałam już za kierownicą starej chińskiej przeróbki motocykla Honda, jadąc na spotkanie z samą sobą. To było dopiero przeżycie. 6 tysięcy kilometrów później nie mogłam uwierzyć, co się wydarzyło.

W czasie takiej niezwykłej podróży na pewno mieliście mnóstwo przygód. Jaka była najbardziej ekscytująca?
Cała podróż motocyklowa była fantastyczna. Dała mi ona poczucie niezwykłej wolności, przełamania własnych barier i strachu. To był taki mój mały survival. A uwierz mi: z WF-u zwykle miałam zwolnienie (śmiech). Każda z tych wypraw była ekscytująca na swój sposób. Wyjątkowy okazał się wypad do Indii - kuchnia nas zachwyciła, chcielibyśmy kiedyś tam wrócić właśnie ze względu na te niezwykle smaki. Indonezja jest też fascynująca, a Bali - kolorowe. Mieszkają tam piękni ludzie, a ich życiu towarzyszą nieustannie dźwięki gongów, bambusowych instrumentów, na których zawsze ktoś gra w każdej rodzinie. Tajwan z kolei jest bardzo poukładany, ale ludzie są tak mili i tak pragną kontaktu ze światem zachodnim, że ich gościnność po prostu przechodzi ludzkie pojęcie.

Z mężem poznałam się na planie filmu w Budapeszcie. Zakochaliśmy się i już się na krok nie rozstajemy. Dobrze się dobraliśmy

Podróż po Azji zaowocowała nagraniem przez Ciebie pierwszej płyty - „Parsley”, którą od niedawna możemy posłuchać. To właśnie ten pobyt tak Cię muzycznie zainspirował?
Muzykę komponowałam od wielu lat. Próbowałam w tym czasie nagrać płytę z różnymi producentami, ale żadne z tych muzycznych spotkań nie dobiegło do szczęśliwego końca. Miałam wrażenie, że nie udaje nam się oddać prawdziwej mnie. Dopiero kiedy pojechałam w długą podróż po Azji, wsiadłam za kierownicę motocykla i pokonałam tysiące kilometrów w jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc na ziemi, to poczułam, że mam w sobie dużo siły. I z tą siłą oraz przekonaniem, że mogę spełnić swoje marzenia, wróciłam do Polski - i sama zorganizowałam nagranie płyty.

Mało tego: sama stworzyłaś materiał na album i sama go wydałaś. Skąd u Ciebie taka potrzeba samodzielności?
Po prostu - chyba wiem, czego chcę. I wiem, jak to przekazać. Miałam ogromną przyjemność pracować ze wspaniałymi muzykami, którzy zaufali mi i podążyli za mną w tę muzyczną podróż. Ale ja jestem kierowniczką. Te piosenki wypływają z głębi mojego serca i chciałam, żeby tak zostało.

Na płycie śpiewasz do akompaniamentu na niekonwencjonalnym instrumencie. Jak trafiłaś na ukulele i polubiłaś tę „małą gitarę”?
Ten zupełnie niepozorny instrument wpadł mi w ręce przez zupełny przypadek jakieś 8 lat temu i tak mnie zainspirował muzycznie, że to właśnie dzięki niemu nagrałam płytę. Dlatego też teraz jestem na Hawajach - bo to jego ojczyzna. Chciałam przyjechać do miejsca, gdzie został po raz pierwszy skonstruowany i poczuć zamkniętego w nim ducha.

Piosenki na płycie są bardzo różnorodne: od jazzu, przez kabaret, po soul. Nie obawiałaś się, że materiał muzyczny będzie niespójny?
Obawiałam. Ale ja słucham różnorodnej muzyki. Nigdy nie zamykałam się w jednym gatunku muzycznym. Lubię rock’n’rolla z wczesnych lat 60., ale też przepite męskie wokale w gotyckim plażowym rocku, kocham swing, jak również szaleństwo folku i psychobilly. Jak mogłabym się zmieścić z tymi wszystkimi inspiracjami w jednym gatunku? Uwielbiam smędzić sobie pod nosem na ukulele, ale lubię też warknąć i zakrzyknąć: „Swing all day!”.

Największe wrażenie na płycie robi piosenka „Ship of Fools”. Historia, którą w niej opowiadasz, jest autentyczna?
Tak. „Ship of Fools”, czyli statek głupców, jest motywem znanym z literatury. A wywodzi się z XV wieku, kiedy to pozbywano się obłąkanych, chorych i niepasujących do społeczeństwa osób, wpychając je na taki statek, zwykle bez kapitana i bez przeznaczenia. Zawarłam w tej piosence moją interpretację podróży takim statkiem.

Na płycie na ukulele gra też Twój tata - Krzysztof Pietrucha. To po nim odziedziczyłaś pasję do muzyki?
Pasja do muzyki pojawiła się we mnie naturalnie. I pielęgnowałam ją w sobie nawet wtedy, kiedy miałam na głowie inne obowiązki. Jakoś chyba podskórnie czułam, że to moje przeznaczenie. Ale tata był niezwykle pomocny podczas nagrań płyty - i nie tylko. Bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać muzycznie.

Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się, że lubisz śpiewać, dzięki telewizyjnemu programowi „Twoja twarz brzmi znajomo” emitowanemu przez Polsat. Jak wspominasz tę przygodę?
Bardzo dobrze. To była rzeczywiście fajna przygoda, ale i niezwykła nauka. A także lekcja obcowania z publicznością i śpiewania na żywo. Myślę, że dużo dla siebie wyciągnęłam z tego doświadczenia. No i bardzo się cieszę, że tylu osobom spodobał się mój głos. To na pewno zmotywowało mnie do muzycznego działania.

Traktujesz muzykowanie jako hobby czy zamierzasz poświęcić się mu w pełni profesjonalnie, czyli nagrywać i koncertować?
Czas pokaże. Ale muszę przyznać, że w tym momencie to moje najważniejsze przedsięwzięcie.

Wspomniałaś, że w Twoich muzycznych i podróżniczych poczynaniach wspiera Cię mąż - amerykański scenograf Ian Dow. Jak się poznaliście?
Spotkaliśmy się na planie filmu, który razem kręciliśmy w Budapeszcie (był to horror „Styria” - przyp. red.). Zakochaliśmy się - i już się na krok nie rozstajemy. On bardzo pomaga mi w moich działaniach, wspiera, ale chyba najważniejsze jest, że moja płyta to też jego „córka”. Jest odpowiedzialny za oprawę graficzną albumu, poprawiał też mój angielski. Jest perfekcjonistą, zresztą tak jak ja. Dobrze się dobraliśmy.

Nie obraź się, ale zapytam wprost: Wasze #egzotyczne podróże są możliwe dzięki jego pracy w Hollywood?
Nie obrażam się, a ty się nie zdziw, jak ci powiem, że my podczas podróży... oszczędzamy. Czatujemy na tani bilet - i to zwykle jest największy wydatek. Choćby ostatnio zapłaciłam za lot Warszawa - Bangkok, który trwa 9 godzin bez przesiadek, 400 zł w jedną stronę. Kiedy dotrzemy na miejsce, szukamy taniego noclegu, pożyczamy motocykl i jedziemy do miejsc z dala od turystycznych, nadmuchanych cen. W związku z czym, porównując koszty naszego utrzymania z wynajmem mieszkania w Warszawie, wyżywieniem i benzyną - podróżując oszczędzamy. Dlatego tak często możemy sobie na to pozwolić. Coraz więcej naszych znajomych to odkrywa i jedzie przed siebie. Podróże naprawdę nie muszą być drogie! Chciałabym obalić ten mit.

Podobno nie macie stałego miejsca zamieszkania, tylko nieustannie przemieszczacie się z miejsca na miejsce. Jakie są plusy i minusy takiego trybu życia?
Ach, no możesz sobie wyobrazić. Czasami fajnie byłoby wrócić do domu - stałego miejsca, ulubionej kuchni, przypraw, łóżka. No ale na razie jeszcze się tułamy. Choć ostatnio coraz częściej myślimy o zakotwiczeniu gdzieś na stałe.

Kupiliśmy w Hanoi dwie maszyny i nim się zorientowałam, siedziałam za kierownicą chińskiej przeróbki motocykla honda

Powiedz szczerze: podróżowanie służy życiu małżeńskiemu?
(śmiech) Co masz na myśli? Nam chyba tak. Ian jest z zupełnie innego kręgu kulturowego, nie odnajduje za bardzo podczas długich pobytów w Polsce. Lubi tu przyjeżdżać, ale to nie jest miejsce, które rozumie, ani które rozumie jego. Ja z kolei dobrze się czuję w Stanach, ale chyba nie mogłabym tam mieszkać. Więc pozostaje nam szwendać się, aż nie znajdziemy miejsca, które nam obydwojgu przypadnie do gustu.

Kiedy dorobicie się dzieciaków, zmienicie tryb życia na osiadły, czy nadal będzie Was gnać po świecie?
To się zobaczy.

Miałaś w Polsce ładnie rozwijającą się karierę aktorską, grałaś ciekawe role. Nie obawiasz się, że przez to podróżowanie stracisz pozycję na naszym rynku filmowym, którą sobie wyrobiłaś?
Nie myślę o tym. W aktorstwie zawsze najwspanialsze były filmowe przygody, wyzwania, spotkania na planie z fantastycznymi twórcami, mierzenie się z rolą. To jest najważniejsze. Nie pozycja. Reżyserzy wiedzą, co zrobiłam, ludzie pamiętają moje role. Jeśli będą chcieli mnie zobaczyć ponownie w nowej odsłonie, to się na pewno wydarzy. Nic na siłę. Ja chcę się rozwijać, a podróże w tym bardzo mi pomagają.

Jak oceniasz polski show-biznes z perspektywy podróży po dalekim świecie?
Chyba nie jestem jego częścią, przynajmniej nie aspiruję do tego. Ja chcę tylko tworzyć muzykę, która ludziom sprawia przyjemność, cieszy i pomaga wywoływać uśmiech na twarzy. Dlatego nie oceniam show-biznesu. Niech każdy robi to, co lubi.

Zapewne mąż mógłby Ci pomóc w karierze aktorskiej w USA. Nie zamierzasz spróbować swoich sił w Hollywood?
(śmiech) Chyba już za późno. Miałam szansę zostać w Los Angeles w wieku 13 lat, ale nie zdecydowałam się, chciałam wracać do domu, do szkoły. Jeśli coś ma się wydarzyć w Hollywood, to trzeba się temu poświęcić bezgranicznie, a ja po prostu mam inne cele, co innego sprawia mi przyjemność. Tam trzeba mieć stalowe nerwy, mocną osobowość, żeby się przebić. Chyba co innego mnie w życiu cieszy.

Owocem Twojej podróży po Azji jest płyta „Parsley”. Zdradź nam jako pierwszym, co powstaje na Hawajach?
Powstają teledyski, które pojawią się na moim kanale w serwisie YouTube. Zacznę też publikować serię filmików instruktażowych gry na ukulele. No i wróci ze mną do Polski nowy, piękny, hawajski instrument. To ukulele, w którego brzmieniu zamknę cały czar i spokój tego miejsca.

***
Julia Pietrucha
ur. 17 marca 1989 r. - aktorka, modelka i piosenkarka, Miss Polski Nastolatek z 2002 roku. Jako aktorka zadebiutowała w 2001 roku w Teatrze Syrena w Warszawie, grając Gerdę w „Królowej Śniegu”.

Filmy Julii
W 2003 roku zadebiutowała w serialu Na Wspólnej, w 2006 zagrała jedną z głównych bohaterek serialu „Kochaj mnie, kochaj!” W roku 2007 r., za rolę Zosi Paluch w filmie Michała Kwiecińskiego „Jutro idziemy do kina”, otrzymała Specjalną Nagrodę Aktorską 32. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W 2011 roku zagrała w amerykańsko-węgierskim horrorze „Styria” u boku Stephena Rei i Eleanor Tomlinson.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Julia, która porzuciła karierę aktorki, by grać na ukulele i podróżować - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl