130 centymetrów. Swój niski wzrost zamienił w atut

Katarzyna Janiszewska
Jest atrakcją wieczoru w nocnych klubach, chłopakiem, który podaje gościom alkohol. I nie ma z tym problemu. Taka praca. Chce żyć na poziomie i nigdy nie prosić nikogo o pomoc
Jest atrakcją wieczoru w nocnych klubach, chłopakiem, który podaje gościom alkohol. I nie ma z tym problemu. Taka praca. Chce żyć na poziomie i nigdy nie prosić nikogo o pomoc
Mateusz Krzyżanowski ma 21 lat i 130 centymetrów wzrostu. Nie ma na tym punkcie kompleksów. - Jak byłem młodszy, to się przejmowałem, wszystkich chciałem bić - mówi. - Teraz czuję wyjątkowość.

Jest atrakcją wieczoru w nocnych klubach, chłopakiem, który podaje gościom alkohol. I nie ma z tym problemu. Taka praca. Chce żyć na poziomie i nigdy nie prosić nikogo o pomoc

Mateusz wystawia się na pokaz. Zręcznie, tanecznie wdrapuje się na bar w nocnym klubie. Jest atrakcją wieczoru. Nie ma z tym problemu.

Taka praca.

Ubrany elegancko: biała koszula, muszka, ładne spodnie, porządne buty („Bo dziewczyny tak lubią, no nie? To się im podoba”), polewa gościom alkohol. Wódka, whisky, drinki, koktajle, czysta, kolorowa, co chcesz. Z butelki. Do buzi.

Mateusz: - Lanie do dzioba - tak ja to nazywam - uśmiecha się. - Urodziny, poprawiny, aftery, kawalerskie, panieńskie, obsługuję wszystko. Raz miałem twarz pomalowaną na biało, czarne usta i czarną łezkę. Zależy, jaka jest impreza. Co sobie klient życzy, to robię.

Mały człowiek
Dawno, dawno temu było tak: do miasta, najczęściej podczas jarmarku, przyjeżdżał cyrk obwoźny. Budził ogromne zainteresowanie. Już przy rozkładaniu, wokół taboru gromadziły się tłumy gapiów, dorosłych i dzieci. Linoskoczkowie, treserzy dzikich zwierząt, połykacze ognia, wszelkiej maści indywidua - każdy chciał to zobaczyć. Pokazywano Murzynów, Indian, kobiety z brodą, olbrzymów i karłów.

Ludzie zawsze lubili patrzeć na to, co inne, odmienne, dziwne.

Dziś: w krakowskich nocnych klubach gra głośna muzyka, błyskają stroboskopy, wszyscy tańczą.

Zapowiada się wieczór pełen wrażeń. Na barze (nie: za barem, tylko właśnie: na) stoi Mateusz Krzyżanowski i zabawia zgromadzoną publiczność, rozkręca imprezę.

- Wiem, jak ludzie mnie traktują - mówi. - Nie mam z tym problemu. Chcę mieć życie na tak zwanym poziomie. Żebym nikogo nie musiał się o nic prosić. Chcę mieć łatwiej. I tyle.

Ma 21 lat, mieszka w Nowej Hucie. Mierzy 130 centymetrów. Nie lubi, aby mówić o nim „karzeł”. Jeśli już, to mały człowiek albo człowiek o niskim wzroście.

Schorzenie, na które cierpi, to achondroplazja - wrodzona wada, prowadząca do nieprawidłowego kostnienia śródchrzęstnego. Co z kolei powoduje zaburzenie rozwoju kości i karłowatość. Jej podłożem jest upośledzenie pojedynczego genu jeszcze w życiu płodowym.

Dom dziecka
Rodzice Mateusza (już nie żyją) nie mogli go wychowywać. Miał trzy lata, kiedy trafił do domu dziecka. I tak już było do pełnoletności.

- Trudno o tym gadać. Nie chcę, żeby ludzie mi współczuli, żeby się nade mną litowali - mówi Mateusz. - Nie ma się czym chwalić. Włóczyłem się po różnych domach dziecka. Byłem niegrzeczny, to mnie przenosili. No, urwis byłem, jak to dziecko - przyznaje.

Musiał nieźle narozrabiać (czego bardziej można się domyślać, bo szczegółów zdradzać nie chce). Bił kolegów, na pewno. Pyskował wychowawcom, to też. Wagarował notorycznie, bo nie lubił chodzić do szkoły.

No a później to już nikt takiego urwisa nie chciał wychowywać.

Była taka jedna rodzina. Przez trzy lata zabierali Mateusza do siebie na święta.

- W porządku byli - ocenia. - Mieli syna i córkę. W kościele mnie chyba zobaczyli kiedyś i się zainteresowali. Ale później już mnie nie mogli zabierać. Sąd zabronił. Przez moją głupotę. Sobie tylko mogę pluć w brodę. Dużo bym zmienił w swojej przeszłości. Dopiero się później dziecko obudziło, że robiło źle. Ale jak skończyłem 18 lat, już było za późno myśleć o studiach, trzeba było iść do pracy.

Dom dziecka w zasadzie dobrze wspomina. Nie żałuje, że tam był. Bo dużo się nauczył. Na przykład samodzielności. Jest samodzielny, zaradny - podkreśla. Nie jak niektórzy, że mają po dwadzieścia kilka lat i dalej mieszkają z rodzicami. I jeszcze tego się nauczył, żeby nie mierzyć wszystkich jedną miarą.

Bez kompleksów
Mateusz nigdy nie miał kompleksów na punkcie wzrostu. Bo przecież może robić te same rzeczy, co każdy człowiek. Czasem jest trudniej, to prawda, ale na wszystko znajdzie się sposób.

- Jak czegoś nie mogę dosięgnąć, to sobie krzesło podstawię albo wejdę na półkę, zrzucę kijem - mówi. - Zawsze się jakoś da radę.

- A jak ktoś się gapi?

- Nie przejmuję się - mówi nonszalancko. - Jak byłem młodszy, to się przejmowałem, chciałem wszystkich bić. Teraz czuję wyjątkowość. Tacy jak ja boją się wychodzić z domu. Niepotrzebnie. Zdarza się, że mówią: O, patrz, karzeł idzie! Ale ma wielką dupę! I co z tego? Olewam to. Mam do siebie dystans.

Wytatuował sobie smoka na ramieniu. Rysunek nie jest jeszcze skończony. Na razie spod rękawa koszulki wystaje czerwone skrzydło. Głowa, w tym samym kolorze, opiera się na klatce piersiowej Mateusza.

Do zrobienia został brzuch, ogon, łapy, drugie skrzydło (będzie na plecach).

- Smok kojarzy się z Krakowem - tłumaczy Mateusz. - Smoki to samotniki. Nie latały w stadach. Same sobie radziły. Ja też jestem sam, ale mam wokół siebie ludzi, nie jest tak, że się ludzi boję, zawsze jest się do kogo odezwać.

Na co dzień pracuje w firmie produkującej zdrową żywność. Pakuje olej palmowy, siemię lniane, jęczmień. Sam takich rzeczy nie używa, nie smakują mu, a odchudzać się nie musi, więc po co? To jest bardziej dla kobiet, tłumaczy, one mają kręćka na tym punkcie.

Na imprezach ludzie chcą sobie ze mną zdjęcia robić. Nie odmawiam. Mówią później: ooo, ty mnie upiłeś. No, taka moja rola. Żeby się bawili

Niedawno dostał mieszkanie od miasta na os. Zielonym. Właśnie się wprowadza, mebluje. Mieszka sam. Nie ma dziewczyny.

- Wątpię, żeby się taka znalazła, co się zgodzi na to moje imprezowanie - tłumaczy. - A ja lubię robić to, co lubię, nie to, co mi każą. Bo wtedy człowiek jest chyba bardzo nieszczęśliwy.

Nocne kluby
Więc Mateusz robi to, co daje mu najwięcej zadowolenia: imprezuje. I jeszcze mu za to płacą. Nocne kluby zna jak własną kieszeń.

Na przykład „Pergamin” to jeden z najlepszych pubów w Krakowie. Taki, żeby posiedzieć, zjeść obiad, obejrzeć mecz, wypić koktajl. Chillout.

Za to „Shine” to klubownia: głośna muzyka, tańce, stroboskopy, najładniejsze dziewczyny na parkiecie. Selekcja na bramce, więc w obuwiu sportowym nie wejdziesz, nie ma szans. Towarzystwo z wyższych sfer - ocenia.

No i on, Mateusz, czuje się w takich klimatach jak ryba w wodzie.

- Na imprezach ludzie chcą sobie zdjęcia ze mną robić - opowiada. - Nie odmawiam. Czasami chodzę między nimi, jak już śpią gdzieś na stołach, i robię selfie. Zgonowcy tacy. Mówią później: Ooo, to ty mnie upiłeś, to twoja wina! No, taka moja rola. Ale chyba miło wspominają. Najważniejsze, żeby dobrze się bawili, żeby była luźna atmosfera.

Różne rzeczy się dzieją, ale nie o wszystkim może opowiadać.

Mateusz: Co mam mówić? Że jak wyskoczyłem na bar w klubie „Shine”, to mnie dziewczyna złapała za tyłek? Jak będę takie rzeczy opowiadać, to później ludzie sobie pomyślą, że jestem taki Krzysio Krawczyk. Nie znasz historii Krawczyka? Alkohol, seks, nocne kluby.

Dystans
Interes nieźle się kręci, Mateusza coraz częściej zapraszają na imprezy. Bywa, że całe weekendy ma zajęte. Więc szuka wspólnika.

- Kogoś takiego jak ja - precyzuje. - Ale musi mieć to coś.

- Czyli co?

- Dystans. Musi być wyluzowany, imprezowy. Resztę da się nauczyć, nie?

***

Prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego:
Praca z ludźmi nie jest prosta. Aby się dobrze sprzedać, nie można tego robić z ciężkim sercem. A ten chłopak nie udaje, rzeczywiście się tym bawi. Znakomicie zaadaptował się do przeznaczenia, jakie dało mu życie. Nie ma wyboru, nie może być wyższy. Ale może być zabawniejszy, partnerski. Przyszło mu być krótkim i przyjmuje to z humorem, pogodą. Nie traktuje tego jako klęskę, kalectwo, tylko jako odmienność. Cywilizacja daje mu szansę, że błaznuje na spotkaniach z ludźmi. Jest aktorem charakterystycznym. Dobrze wszedł w swoją rolę. Uwłaczające byłoby to, gdyby on tak to traktował. Na ulicach ma zapewne cały wór lekceważących, współczujących spojrzeń. A tu, podczas zabawy, role się odwracają. Swój niski wzrost, który dla innych stanowiłby słabość, on zamienił w największy atut. Daje mu to radość, uznanie, pozytywną samoocenę i pieniądze. Czego chcieć więcej? Ja jestem zachwycony!

Niski i znany
Najbardziej znanym niskim Polakiem w historii jest Józef Boruwłaski. Żył na przełomie XVIII i XIX wieku. Był stałym bywalcem siedzib arystokratycznych Polski, Austrii i Francji. Przemierzył całą Europę u boku dam dworu, bawiąc je inteligencją i oczytaniem. Sam pisał przy tym pamiętniki.
Józef, który mierzył 99 cm, dostawał pensję od Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ale na utrzymanie żony i czterech córek zarabiał występując w cyrkach i na jarmarkach. Majątek przyniosły mu spisane pamiętniki. Pod koniec życia mieszkał w angielskim Durham. Zmarł w 1837 roku, w wieku 98 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 130 centymetrów. Swój niski wzrost zamienił w atut - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl