Targi o rozwód

Anita Czupryn
Moda, skandal czy prowokacja. A może nowy obyczaj. We Wrocławiu odbędą się pierwsze w Polsce Targi Rozwodowe.

65 tysięcy rozwodów rocznie to rynkowa żyła złota. Mediatorzy rodzinni, prawnicy, organizatorzy rozwodowych przyjęć obiecują wszystko. Od ręki doprowadzą do rozstania i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ale osobno.

Rozwód był w czwartek, a impreza porozwodowa w piątek. W wynajętej sali restauracyjnej bawili się byli małżonkowie i ich przyjaciele. - To nie była ani stypa, ani imieniny u cioci - opowiada pani Beata z Poznania, specjalistka od reklamy. - Były mąż podarował mi ogromny bukiet. I podziękował za wspólnie spędzone lata małżeństwa. Takich imprez, którymi byli małżonkowie próbują osłodzić sobie stres związany z rozwodem, a nierzadko uregulować poprawne stosunki ze swoimi eks, jest w Polsce coraz więcej.

Czyżbyśmy na dobre zaakceptowali kolejny amerykański zwyczaj. Na pewno interes zwietrzyły firmy, które zajmują się obsługą porozwodowych przyjęć. Rozwód przestaje być tematem tabu. W rynkowym świecie małżeńska porażka staje się pretekstem do celebrowania nowego początku życia.

Rozwód się komercjalizuje, a dowodem na to są właśnie organizowane 7 września we wrocławskiej restauracji, nomen omen, Prowokacja - Targi Rozwodowe. Jedyny w swoim rodzaju jarmark, gdzie na potencjalnych klientów czekają zarówno prawnicy, jak i mediatorzy rodzinni, psychologowie i detektywi, firmy turystyczne (zorganizują porozwodową relaksacyjną wycieczkę), ale też zaklinacze węży i kuglarze. A wszystko po to, by pokazać, jak rozejść się łatwo, szybko i jeszcze dobrze zabawić.

Wolny rynek w małżeństwie

- Nie wezmę udziału w targach rozwodowych, choć rozumiem, skąd wzięła się ich idea - mówi socjolog i mediator Agata Gójska z warszawskiej Kliniki Konfliktu, która specjalizuje się w rodzinnych mediacjach. - Istnieje coraz większa grupa osób, które potrzebują przeżyć rozstanie jak najmniej boleśnie. Organizatorzy targów przekonują, że jest to możliwe. Żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a sama nazwa tego wydarzenia nieodparcie kojarzy się ze sprzedawaniem.

Dziś z każdej strony jesteśmy bombardowani bodźcami konsumpcyjnymi. Obiecuje się nam, że wystarczy zapłacić, a będzie łatwiej i przyjemniej. Małżeństwo też stało się jednym z obszarów, dokąd wkroczył wolny rynek. Małżonkowie próbują stosować te same prawa, które nim rządzą. Jeśli coś nie gra w związku, zamiast zysków są straty, potrzeby nie są zaspokojone, to może uda się je zaspokoić gdzie indziej. Wystarczy się rozwieść, bo gdzie indziej i z kim innym będzie lepiej. Świat się zmienia, a my próbujemy nadążyć za tymi zmianami. Ale mało kto myśli, że rodzina za to tempo zapłaci najwyższą cenę.

- Wydaje się, że takie podejście do małżeństwa to wyraz coraz powszechniejszego hedonistycznego stylu życia. Ale można dostrzec pozytywy. Kobiety, które całymi latami żyły w toksycznych związkach i nie widziały z tego wyjścia, dziś się emancypują i potrafią powiedzieć nie - mówi Agata Gójska. Pani Beata z Poznania była mężatką przez 20 lat. Mąż biznesmen, typ pracoholika, rzadko w domu.

Kiedy wyjechali na wspólne wakacje, okazało się, że nie mają o czym rozmawiać. Są obok siebie, bo są, i jak obcy ludzie rozmawiają o pogodzie. - To tamte wakacje sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad przyszłością naszego małżeństwa - mówi. - Wyraźnie widziałam, że po 20 latach nastąpiło "zmęczenie materiału".

Oddaliliśmy się od siebie, każde żyło w swojej bajce. On nie znał moich koleżanek, bo kiedy do mnie przychodziły, jego nie było w domu. W tej małżeńskiej stagnacji była też życiowa wygoda: ja dbałam, żeby w domu wszystko było, mąż dbał, żeby na to było. Staliśmy się dla siebie serwisem zabezpieczającym obopólne potrzeby. Ale skończyłam 42 lata i przestało mi to wystarczać. Zrobiłam studia, zaczęłam pracować w dziedzinie, która mnie pochłonęła. Mąż przestał być dla mnie całym światem.

Zdecydowałam się na rozwód. - Jeśli chcesz, załatwiaj - powiedział. Nie było woli naprawy, choć nie było tej trzeciej czy tego trzeciego. To nie znaczy, że przestaliśmy się do siebie odzywać. Przeciwnie, jeszcze bardziej zwracaliśmy uwagę na słowa. Przed rozprawą rozwodową w sądzie umówili się co do podziału majątku. - Mąż zachował się poprawnie, zostawiając dom mnie i dzieciom. Nie muszę go spłacać, w dodatku on nadal partycypuje w kosztach utrzymania domu. Dzięki temu w sądzie nie było prania brudów, boksowania się. Tylko ich wspólni znajomi nie wiedzieli, jak się w tej sytuacji zachować. Czy poruszać temat rozwodu, czy zapraszać ich razem na spotkania towarzyskie?

Impreza dla znajomych

- Przyjaciele zaczęli obchodzić się z nami jak z jajkiem. To mąż wpadł na pomysł porozwodowej imprezy: "Co byś powiedziała, gdybyśmy ich wszystkich skrzyknęli?" - zapytał. - Nie byłam przekonana. Impreza porozwodowa? To obce naszej mentalności. Ale on zajął się organizacją. Przyjaciele zjawili się w komplecie. Niektórzy z niedowierzaniem przyjęli zaproszenie. Wszyscy ciekawi, jak to się potoczy. Goście usiedli przy okrągłym stole, na stół wjeżdżały dania i wina. W tle piosenki z lat 80. - muzyka młodości rozwodników.

Panie dostały po kwiatku, a były mąż wręczył byłej żonie wielki bukiet ze słowami: "Dziękuję ci za wszystkie lata spędzone ze mną". - Ja nie zalewałam się łzami, mąż nie pluł na mój widok - z uśmiechem opowiada pani Beata. - Nie było żadnego topienia obrączek, zresztą obrączkę mam od Cartiera, po co ją topić. Nie paliliśmy też wspólnych zdjęć.

Naszych dzieci na tej imprezie nie było, wystarczająco były zszokowane rozstaniem po 20 latach małżeństwa (mają dwie córki, jedna jest maturzystką, druga - w gimnazjum). Rodzicom pani Beaty też trudno było to zrozumieć. W końcu rozpad małżeństwa to porażka, nie ma powodu ani do radości, ani do fety. Nie kryli zdziwienia: "W Amerykę się bawicie?". - Chcieliśmy tym przyjęciem zakomunikować wszystkim naszym przyjaciołom, że nie ma trzęsienia ziemi w naszych relacjach - wyjaśnia Beata. - By nie musieli się więcej zastanawiać, jak z nami rozmawiać, czy unikać słowa "rozwód", czy nas zapraszać na wspólne spotkania.

Jest potrzeba, jest biznes

Organizatorem porozwodowego przyjęcia dla byłych małżonków z Poznania był Ryszard Oszmian, prezes zarządu grupy reklamowej specjalizującej się w organizowaniu imprez dla firm. Pół roku temu jego agencja wystąpiła z ofertą do osób prywatnych. - Wymusiły to zlecenia, których coraz więcej otrzymywaliśmy - mówi. - Imprez porozwodowych nie reklamowaliśmy, ale jak ludzie zaczęli się zgłaszać, nie odmawialiśmy.

Impreza pani Beaty nie była pierwsza. Dlaczego ludzie do nas się zgłaszają? To my w imieniu gospodarzy zapraszamy gości i to my, nie oni, przyjmujemy ciosy, jeśli zdarzy się wpadka. Zawsze pytamy, co byli małżonkowie chcą osiągnąć. Kiedyś zgłosił się klient, który po rozwodzie nadal miał z żoną prowadzić firmę. A narosło między nimi wiele złych emocji i zacietrzewienia. Zdawał sobie sprawę, że musi się z żoną jakoś ułożyć. Zorganizowaliśmy imprezę, stosując te same mechanizmy, jakie stosuje się wobec firm w tak zwanym kryzysowym PR. Pani dostała od męża prezent.

Gafy nie było. - Wspólną imprezę urodzinową Przemysława Salety z byłą żoną i obecną partnerką zwyczajni ludzie komentują w stylu: "To gwiazda show-biznesu, a tym gwiazdom się w głowach poprzewracało" - mówi Oszmian. - Bo normalnie to po rozwodzie małżonkowie pozostają wrogami. Nie musi tak być. Lepiej pamiętać o tym, co było dobre w małżeństwie, niż co złe. Koszt przyjęcia porozwodowego zaczyna się przeważnie od 250 zł za osobę. - To minimum, bez wodotrysków i wyskakującej z tortu skąpo odzianej panienki, bo i takie zlecenia mamy - mówi Ryszard Oszmian.

Dziwna nowa tradycja?

- Świętowanie małżeńskich niepowodzeń jest dziwne - uważa profesor etyki Magdalena Środa: - Jakkolwiek na to patrzeć, przy nawet najbardziej łagodnym rozwodzie rodziców na pewno pojawią się perturbacje wychowawcze. Dziwi mnie ta nowa obyczajowość. Imprezy po rozstaniu? Tańce?! Może robią to ludzie, którzy się nudzą. Ale z drugiej strony, nic bardziej nie cieszy niż to, że ludzie po rozwodzie potrafią utrzymać dobre stosunki. Jeśli ma to wspierać dobre układy rodzinne, to niech się takie dziwaczne imprezy odbywają. Dla Justyny Pronobis, psycholożki, taka forma świętowania rozwodu wydaje się co najmniej kontrowersyjna.

Uważa, że jeśli ktoś robi z okazji rozwodu przyjęcie, żeby zapomnieć o bólu, to świadczy, że taka osoba pozostaje w jakimś zaprzeczeniu. Nie przyjmuje do końca tego, co się stało. Rozstania z osobą, która kiedyś była najbliższa. Ale prędzej czy później ból do niej powróci. Należałoby raczej go doświadczyć do końca, a nie balować. - Jeśli małżonkowie mieli dzieci, to wydawanie przyjęcia rozwodowego w restauracji jest niedobrym pomysłem. Wprowadza bowiem zamęt w życie najmłodszych - mówi Justyna Pronobis. - Nawet jeśli ich tam nie będzie, to i tak się o nim dowiedzą.

Amerykańskie badania z lat 90. pokazały, że od pierwszych trudności, jakie się pojawiają w małżeństwie, do złożenia pozwu mija mniej więcej półtora roku. U nas jest podobnie. Dla małżonków to półtora roku stresu, życia w ciągłym dylemacie i konflikcie, czasem desperackich prób ratowania związku. Rozwód nie jest więc sprawą szybką i nagłą, jakby się wydawało. Ale wtedy znów można skorzystać z pomocy profesjonalistów. - Sądy również uznały, że posiedzenia pojednawcze nie służą sprawie i kilka lat temu zostały zlikwidowane - mówi mecenas Ewa Nowaczyk.

- Teraz już na pierwszej rozprawie można uzyskać rozwód. Procedury uproszczono, bo sądy nie potrafiły się uporać z coraz większą liczbą wniosków. Ale przyznaję: nie wiedziałam, że rozwód można zakończyć tańcami. - W 2006 w Polsce było 70 tysięcy rozwodów, rok temu 65 tysięcy.

W tym roku przewidujemy 60 tysięcy - wylicza Monika Orzechowska-Buchta z portalu www.rozwód.pl, który jest współorganizatorem targów. - 80 proc. osób, które chcą się rozwieść, nie potrafi na przykład napisać prawidłowego pozwu. Dlatego postanowiliśmy zorganizować na targach bezpłatne porady prawne, mediacyjne i psychologiczne. Będzie kącik pytań, firmy specjalizujące się w badaniach wykrywania ojcostwa przez DNA, będzie pokaz mody dla rozwodników pod tytułem "Twój drugi raz".

Etyka na jarmarku

- Te targi w moim przekonaniu są trochę prowokacją - tak to widzi socjolog Agata Gójska. - Myślę jednak, że ludzie nie świętują porażki, ale chcą świętować moment wychodzenia na prostą, rozpoczęcia nowego życia. Takie imprezy mają też na celu demitologizowanie rozwodu. Nie odbywają się pod hasłem: "Wyzwoliłem się, hurra!", ale raczej: "Zamykam jeden etap, idę naprzód". Znawcy kultury dostrzegają, że organizowanie imprez z topieniem obrączek, paleniem wspólnych zdjęć to nic innego jak rytuał zakończenia i przejścia do kolejnego etapu życia. W symboliczny sposób chcemy zamknąć to, co już za nami.

Takie zabawy potwierdzają: życie toczy się dalej, a my nie oglądamy się do tyłu. - Ale robienie laleczek wudu czy zapraszanie fakira pokazuje, że tak naprawdę z rozwodem sobie nie radzimy. Do końca nie wiemy, jak się zachować, jak komunikować o nim znajomym, jakich symboli użyć, by pokazać, co się z nami stało. Próbujemy więc obrócić wszystko w żart - mówi Agata Gójska. Czy organizowanie takich targów jest etyczne? Dla socjologów, którzy obserwują zmiany w obyczajowości, to znak czasu.

- Jeśli z rozwodu robi się jarmark, to trudno oprzeć się wrażeniu, że reklamuje się coś, czego nikomu życzyć nie warto - uważa Agata Gójska. - W moim przekonaniu targi powinny być miejscem informacji o rozwodach. One się zdarzają, ale można sobie z nimi poradzić. I to w taki sposób, żeby negatywne konsekwencje były jak najmniejsze. Od tego są mediatorzy rodzinni. Pomagają porozumieć się małżonkom w spokoju, odsunąć emocje. Wcześniej jedyną alternatywą był sąd. Ale tam małżonkowie stają po dwóch stronach barykady, muszą wyciągać przeciw sobie brudne sprawy, by rozwód mógł być orzeczony.

W sądzie wszystko jest czarne albo białe, a życie małżeńskie nie jest jednokolorowe. Mediator pomaga parze dostrzec, że nadal są po jednej stronie - zmagają się z kryzysem. Im bardziej para jest skłonna do porozumienia, tym bardziej kooperuje ze sobą podczas rozwodu.

I tym jest on tańszy. Nie chodzi wyłącznie o koszty ekonomiczne, ale też psychologiczne. - Czy to etyczne? - Monika Orzechowska-Buchta wzrusza ramionami. - Jest przedsiębiorstwo pogrzebowe, które zarabia na pogrzebach i nie jest to źle widziane. Wszystko idzie do przodu, a firmy reagują na to, na co jest popyt. Zawsze jednak radzimy, aby związek ratować. Jeśli małżonkowie chcą.


Współpraca Sonia Ross

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl