Haiti, niezwykła polska wyspa na krańcu świata

Jakub Mielnik
Przywieziona z Jasnej Góry Czarna Madonna jest czczona przez wyznawców voodoo
Przywieziona z Jasnej Góry Czarna Madonna jest czczona przez wyznawców voodoo
Wśród stu tysięcy ofiar katastrofalnego trzęsienia ziemi na Haiti może być znacznie więcej ludzi związanych z Polską niż ów student, który w czasie kataklizmu bawił w stolicy karaibskiego kraju Port-au-Prince - pisze Jakub Mielnik

Z pozoru mamy do czynienia z klasyczną tragedią w którymś z odległych krajów Trzeciego Świata. Mechanizm funkcjonowania takich wydarzeń w społecznym odbiorze jest zawsze taki sam. Najpierw zachłystujemy się rozmiarami tragedii, być może nawet bierzemy udział w którejś z charytatywnych kwest na rzecz ocalałych z kataklizmu.

Potem jednak cała sprawa zaczyna blaknąć, wypierana przez świeższe i bliższe nam wydarzenia niż trzęsienie ziemi na Haiti, które, co już zdążyliśmy się dowiedzieć, jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej pechowych krajów świata. Paradoks polega jednak na tym, że ta zapomniana przez Boga i ludzi karaibska republika jest związana z Polską bliżej niż jakikolwiek z egzotycznych krajów, których losowi od czasu do czasu poświęcamy naszą zbiorową uwagę.

To tam dogorywała silna w Polsce napoleońska legenda, która zamiast do kraju zaprowadziła żołnierzy Legii Naddunajskiej na wojnę z niewolnikami i wyzwolonymi Kreolami, chcącymi zerwać zależność od kolonialnej Francji. To dzięki haitańskim inspiracjom wielki reformator teatru Jerzy Grotowski stworzył koncepcje, dzięki którym ma zagwarantowane stałe miejsce w światowej kulturze.

To tutaj wreszcie miał miejsce debiut polskich komandosów z jednostki GROM wśród armii zachodniego świata. Debiut na tyle udany dla żołnierzy szkolonych jeszcze w komunistycznej Polsce, że skrócił nam znacznie drogę do członkostwa w NATO. Gdy dziś oglądamy wstrząsające relacje ze zrujnowanego trzęsieniem ziemi Haiti, powinniśmy też wiedzieć, że wśród dziesiątek tysięcy ofiar mogą być setki, jeśli nie tysiące Haitańczyków polskiego pochodzenia.

Mówią na nich po kreolsku "blanc" albo "polone", czyli "biali" albo po prostu "Polacy". To Haitańczycy, którzy mają jaśniejszą skórę, a także bardziej europejskie niż negroidalne rysy twarzy. Kilkadziesiąt lat temu w okolicach miejscowości Cazale w środkowej części Haiti można było jeszcze natknąć się na jasnowłosych i niebieskookich Mulatów, którzy wywodzili swoje pochodzenie od polskich dezerterów z napoleońskiej armii.

W opowieściach mieszkańców Cazale o polskich korzeniach nie ma żadnego oszustwa. W czasie wojny o niepodległość Haiti w początkach XIX wieku na wyspie służyło kilka tysięcy Polaków wysłanych przez Napoleona do tłumienia rebelii niewolników. Dowodził nimi Mulat i generał napoleoński Władysław Jabłonowski, syn Konstantego Jabłonowskiego i francuskiej arystokratki Marie Delaire, która miała romans z którymś z czarnoskórych służących. Generał zmarł na malarię, większość z 4 tys. żołnierzy polskich podzieliła jego los bądź zginęła w walkach z rebeliantami.

Kilkuset Polaków przeszło jednak na stronę buntowników po tym, jak francuski generał Rochembeau kazał im zakłóć bagnetami setki bezbronnych jeńców, z których wielu miało ledwo 12 lat.
Młoda haitańska republika doceniła ten gest. Po wypędzeniu francuskich sił ekspedycyjnych i przejęciu władzy przywódca rebelii Dessalines napisał konstytucję Haiti, której punkt 13 gwarantował obywatelstwo każdemu Polakowi, który o to wystąpi.

W nowym świecie wyzwolonych niewolników pogardzany dotąd ciemny kolor skóry był wartością najwyższą, dlatego Polaków w uznaniu ich zasług awansowano do najwyższej społecznie kategorii "noir", stojącej wyżej w hierarchii niż Mulaci. Rząd Haiti gwarantował Polakom pieniądze na powrót do Europy, jednak około 400 dawnych legionistów skorzystało z okazji awansu do kategorii "noir" i zostało na wyspie, dając początek społeczności "polone", skoncentrowanej koło Cazale.

To tam już w latach 20. XX wieku trafił pewien żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej, która wówczas okupowała Haiti. Żołnierz nazywał się Faustin Wirkus i był synem polskiego górnika z Pensylwanii, który zaciągnął się do marines, bo marzyły mu się przygody w egzotycznych krajach. Na brak wrażeń nie narzekał, bo powstanie Caco, czyli złodziei, którzy walczyli z amerykańską okupacją, dziesiątkowały żołnierzy piechoty morskiej.
Wśród tubylców Wirkus szybko odnalazł ludzi o swojskich nazwiskach Jasinski i Polyniec, którzy polskiego co prawda nie znali, ale potrafili trochę kląć po polsku.

Młody marine szybko zrobił karierę na Haiti. Wysłany do tworzenia posterunku policji na haitańskiej wysepce La Gonave Wirkus z powodu swojego polskiego pochodzenia został przez tubylców obwołany królem i rządził La Gonave do czasu, aż zainteresowała się n im amerykańska prasa.

Opowieści o żołnierzu piechoty morskiej koronowanym na Haiti wywołały protesty ówczesnego prezydenta republiki. Interweniował amerykański konsul, który osobiście wybrał się na La Gonave, zastając Wirkusa w roli kapłana voodoo i posiadacza okazałego haremu, w którym wyróżniały się Mulatki o nazwiskach Maria Korzel i Andrea Rybak.

Polaka zwolniono z armii i odesłano do USA, gdzie wydał popularną w latach 30. książkę "White King of La Gonave" o swoich przygodach na wyspie. Wirkus przeszedł także do historii jako pierwszy autor dokumentalnego filmu o karabskich obrzędach voodoo. Nakręcony przez niego podczas pobytu na La Gonave film wprowadził do kin sam Sol Lesser, człowiek odpowiedzialny za serię klasycznych już dziś filmów o Tarzanie z Johnnym Weissmullerem.

Voodoo fascynował się także Jerzy Grotowski, który w latach 70. zaczął odwiedzać zagubionych w górach na pograniczu z Dominikaną mieszkańców Cazale.

- Haiti to moja druga ojczyzna - mówił potem w wywiadach znany reżyser i twórca teatralny. Efekt jego zauroczenia obrzędami voodoo był zaskakujący. Oto w szaroburym Wrocławiu epoki pierwszej Solidarności i stanu wojennego zaczęli pojawiać się autentyczni tancerze voodoo i haitańscy artyści, związani z legendarną już dziś grupą Saint Soleil. Voodoo, piorunująca mieszanka katolicyzmu kolonizatorów z pierwotnymi wierzeniami afrykańskich niewolników wywożonych tysiącami do Nowego Świata stała się podstawą artystycznych teorii Grotowskiego, który jest dziś jednym z najbardziej znanych polskich artystów na świecie.

Do haitańskiego voodoo przeniknęła także - a jakże - tradycja polskiego katolicyzmu. Popularna na wyspie Czarna Madonna to nic innego jak kopia portretu Matki Boskiej Częstochowskiej przywiezionego w początkach XIX wieku na Haiti przez polskich żołnierzy w napoleońskich mundurach.

Jasnogórski portet przedstawiający Matkę Boską o wyjątkowo ciemnej skórze szybko przyjął się wśród przesądnych haitańskich niewolników i Kreoli, którzy ponad 200 lat temu walczyli o z napoleońską armią o niepodległość wyspy. Blizny, które ma na twarzy Matka Boska Częstochowska, pasowały do wojowniczych nastrojów, panujących wśród rebeliantów. Do dziś zresztą kreolska odmiana haitańskiego voodoo, czerpiąca z tradycji walki o niepodległość, jest znacznie gwałtowniejsza w obrzędach niż jej rdzennie afrykańska odmiana. Nic więc dziwnego, że Czarna Madonna, znana także pod nazwą Ezili Danto, jest centralną postacią kultu voodoo.
Wojownicza proweniencja Ezili Danto przekłada się także na liturgię: haitańskiej wersji Matki Boskiej Częstochowskiej składa się w ofierze wyborny miejscowy rum Barbancourt i świeżą wieprzowinę. Dziś mało który z mieszkańców Cazale pamięta jednak, skąd wzięła się na wyspie Czarna Madonna Ezili Danto.

Jasny kolor skóry potomków legionistów Dąbrowskiego, który przez całe lata zapewniał im uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie, stał się w końcu ich przekleństwem. Gdy na Haiti, wstrząsanym od początku niepodległości krwawymi przewrotami i coraz brutalniejszymi reżimami zapanował Papa Doc Duvalier dla Mulatów nadeszły ciężkie czasy. Duvalier, wiejski lekarz ze skłonnościami do voodoo, nie ufał Mulatom, bo byli lepiej od niego wykształceni i od pokoleń rządzili Haiti.

Gdy więc przejął władzę, oparł swój reżim nie tak jak poprzednicy na kreolskiej elicie, ale na potomkach czarnoskórych niewolników. Narzędziem terroru stały się wierne dyktatorowi bojówki Tonton Macoute, które urządzały polowania na podejrzewanych o nielojalność Mulatów. Wielu ludzi zaczęło szukać azylu w okolicy Cazale, gdzie nie wyróżniali się tak bardzo od mieszkających tu potomków polskich żołnierzy. Dumni ze swojej odrębności mieszkańcy z trudem znosili reżim Duvaliera.

Na czele buntu stanął Jean Jacques Dessalines Ambroise, lider lewicującej partii PUCH, który ukrywał się w Cazale do 1965 roku, gdy szwadrony śmierci Tonton Macoute urządziły tam rzeź Mulatów. Kolejna jatka rozegrała się w 1969 roku, gdy mieszkańcy miasta, prowadzeni przez Jeremie Eliazera sprzeciwili się nakładanym przez Tonton Macoute podatkom, np. na czerpanie wody z pobliskiej rzeki.

W Wielki Piątek 1969 roku bojówki Tonton Macoute wpadły do miasta, paląc domy i gwałcąc miejscowe kobiety. W odpowiedzi mieszkańcy Cazale podnieśli otwarty bunt, paląc budynek prefektury policji i portrety Duvaliera. 5 kwietnia dyktator wysłał do pacyfikacji Cazale 500 żołnierzy.

Zabitych były dziesiątki. Spalono 80 domów a gwałty dokonywane przez żołnierzy na jasnoskórych kobietach trwały przez wiele dni. Gwałty były realizacją bezpośrednich wytycznych dyktatora, który po latach dominacji mulatów postanowił przywrócić haitańskiemu społeczeństwu afrykańskie korzenie.

Pacyfikacja Cazale zadała poważny cios społeczności Cazale. Od lat 70. coraz rzadziej spotykano tam niebieskookich i jasnowłosych potomków polskich legionistów. Z dymem poszły też materialne świadectwa polskich korzeni Cazale, np. budowane z drewna domki z charakterystycznymi gankami, które zupełnie nie przypominały miejscowych chat krytych strzechą ani kolonialnej architektury, za to kojarzyły się ze szlacheckimi dworkami z polskich Kresów Wschodnich. Niechęć reżimu Duvaliera do europejskiej spuścizny miała także inne konsekwencje. Podczas której z wielu zmian w konstytucji, jakich dokonał udzielny władca Haiti, przepadł anachroniczny zapis o prawie do haitańskiego obywatelstwa dla Polaków.

Miała to być zemsta za spektakularną porażkę haitańskiej reprezentacji piłkarskiej w meczu z Polską. Haiti po raz pierwszy i jak dotąd ostatni zakwalifikowało się do finału mundialu w 1974 roku, ale w starciu z Polakami, którzy wlepili im aż 9 bramek, stracili kompletnie twarz.
Polska tradycja na Haiti przetrwała także Duvalierów. Jeszcze w 1983 roku, podczas rządów syna Duvaliera, który w odróżnieniu od ojca nazywany był Baby Doc, podczas pielgrzymki Jana Pawła II na Karaiby na Haiti witały go dzieci z Cazale, prezentujące tradycyjne polskie piosenki.

Gdy w latach 90. w ramach sił międzynarodowych na wyspę przybyli komandosi z GROM-u, ciągle można było tam znaleźć Haitańczyków używających zwrotu "chaje kou lapoloy", co jest zniekształconą kreolską wersją francuskiego zwrotu: "szarżować jak Polak", oznaczającego brawurowe zachowanie. Jednak z biegiem czasu ślady polskiej obecności na Haiti zaczęły znikać. Wstrząsające krajem rewolty i przewroty wymusiły masowe przesiedlenia ludności.

Nędza powoduje, że mało kto dożywa tam 30 lat, co powoduje, że nie ma kto przekazywać niepiśmiennej w większości młodzieży spuścizny przodków. Podróżujący po Haiti 10 lat temu antropolog Sebastian Rypson znajdował jeszcze w okolicach Cazale ślady charakterystycznej zabudowy i tradycyjne lampiony o swojskiej nazwie "craco", które bardzo przypominały krakowskie szopki.

Guerda Benoit Preval, była żona obecnego prezydenta Haiti René Prévala, zachowuje jeszcze pamięć o europejskich korzeniach mieszkańców swojego rodzinnego Cazale, ale po cmentarzach z polskimi nazwiskami na nagrobkach, które widywano tam jeszcze w latach 90., nie ma już śladu. Tropikalny klimat szybko dokonał dzieła zniszczenia, ale jeszcze większych spustoszeń dokonali ludzie, karczując tropikalną dżunglę.

Ogołocone z drzew górskie zbocza przy pierwszym większym tajfunie zsuwały się w doliny, zmiatając wszystko na swojej drodze. Dziś dzieła zniszczenia dokonało trzęsienie ziemi, które według ostrożnych szacunków zabiło około stu tysięcy ludzi.

Nie da się jednak wykluczyć, że polscy strażacy z Ciężkiej Grupy Ratowniczej, którzy lecą na drugi koniec świata ratować ocalałych z kataklizmu jak wielu ich poprzedników, natkną się na "rodaków" z Haiti.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl