Natalia Sakowicz. Pobudka to nie tylko Śpiąca Królewna (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Dlaczego chce się być twórcą? Żeby poruszać tematy, które nas bolą, uwierają, ale też bawią - mówi Natalia Sakowicz
Dlaczego chce się być twórcą? Żeby poruszać tematy, które nas bolą, uwierają, ale też bawią - mówi Natalia Sakowicz Wojciech Wojtkielewicz
Natalia Sakowicz zdobyła stypendium Prezydenta Miasta Białegostoku na przygotowanie monodramu "Pobudka". To inteligentny i efektowny głos młodych kobiet, traktujący o różnych problemach ich współczesnego życia. W spektaklu Natalia Sakowicz wykorzystała intrygujące elementy scenografii, animuje tez lalki. Bo jest absolwentką naszego Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej.

Życie to teatr czy kabaret?

Natalia Sakowicz: (śmiech) Życie to życie, a teatr to teatr. Życie czasami jest kabaretem.

Mijają dwa lata odkąd trafiła pani jako Helga i nie tylko na scenę Teatru Dramatycznego – tego w Warszawie do spektaklu „Cabaret”.

Premiera była na początku stycznia 2016 roku. „Cabaret” cieszy się dużą popularnością, gramy systematycznie co miesiąc dwa, trzy spektakle niemal przy pełnych salach. Lubię w nim grać, kolegów z którymi spotkałam się w Warszawie. Do obsady trafiłam dzięki temu, że Teatr Malabar Hotel zaprosił mnie do udziału w spektaklu „Don Juan” w reżyserii Ewy Piotrowskiej. Przedstawienie Marcina Bartnikowskiego i Marcina Bikowskiego było robione w Teatrze Dramatycznym w Warszawie na scenie „Przodownik”. Wtedy pojawiła się propozycja od dyrektora tego teatru – Tadeusza Słobodzianka, żeby zagrać w ich produkcji „Cabaret”.

Trzeba było tańczyć i śpiewać?

Przede wszystkim tańczyć i śpiewać. Mam duże doświadczenie taneczne, bo wcześniej – w dzieciństwie i wczesnej młodości zajmowałam się tańcem towarzyskim głównie w białostockim klubie „Rytm” jeszcze u pana Mikołaja Pożarskiego. Później tańczyłam w klubach w Polsce.

Natalia Sakowicz - Pobudka. Premiera

Natalia Sakowicz, czyli feministyczna „Pobudka” - monodram, ...

Ale jak to się udawało?

Był taki czas, że reprezentowałam Lublin, czy klub warszawski. W tygodniu była szkoła, treningi, a w weekendy się wyjeżdżało do swojego klubu na szkolenia albo turnieje.

To pani jest chyba urodzoną nomadką? Za czym pani tak goniła i goni?

Chciałam, żeby nie było nudno (śmiech). Jestem też dość mocno przywiązana do Białegostoku i mieć takie poczucie posiadania domu. W domu są dwa psy. Mam w sobie też potrzebę ruchu, wyjazdów, szukania jakichś nowych wyzwań.

A skąd umiejętność profesjonalnego śpiewu? Z zajęć w Akademii Teatralnej czy gdzieś indziej?

Przez chwilkę byłam na wakacyjnych warsztatach u pana Jerzego Tomzika z myślą, żeby iść do szkoły teatralnej. A później już uczyłam się na studiach. To umiejętność, którą bardzo chciałabym rozwijać. To piękne – umieć śpiewać.

Dlaczego z Wydziału Sztuki Lalkarskiej trafia się do teatrów bez lalek?

Trochę to kwestia przypadku, pewnych propozycji. Robiłam przedstawienia dyplomowe z Teatrem Malabar Hotel, z teatrem formy. W którymś momencie odezwała się do mnie Agnieszka Korytkowska-Mazur, ówczesna dyrektor Teatru Dramatycznego w Białymstoku i zaproponowała mi rolę w spektaklu „Momo” i tak to wyszło. Jak się okazało po spektaklach w Białymstoku i w Warszawie zatęskniłam za lalkami i postanowiłam przygotować spektakl z ich udziałem.

I stąd stypendialna „Pobudka”?

Miałam w sobie silną potrzebę wyzwań, ruchu, rozwoju. Chciałam powiedzieć coś od siebie na ważny dla mnie temat. Starałam się o stypendium właśnie z takiego głodu wyrażania siebie. Zanim zaczęłam pisać wniosek musiałam podjąć decyzję, że przedstawienie powstanie. Klamka zapadła. To już nie miał być projekt z przyjaciółmi, gdzie odpowiedzialność będzie się rozkładała, tylko monodram. Nie jestem docenioną artystką, która może sobie pozwolić na taką odskocznię, dla mnie to miał być początek drogi. Byłam pełna lęku, ale uznałam, że muszę się z nim zmierzyć.

Czyli po części obudziła pani samą siebie?

Powiedziałam sobie: Wstawaj Natalia, Robimy!

Jak powstał tekst Zuzanny Bojdy do tego monodramu?

Pierwotnie myślałam, że sama napiszę ten tekst. Kiedy okazało się, że przygotowanie zabiera mi mnóstwo czasu, poczułam, że się sama ze sobą duszę. Potrzebowałam kogoś, kto wysłucha, co chcę powiedzieć tym spektaklem i dorzuci jakąś swoją świeżość. Odezwałam się do Zuzy, spotkałyśmy się i od razu między nami zaiskrzyło. Okazało się, że mamy bardzo podobne doświadczenia. Że temat kobiecości, związanych z nią ról społecznych jest nam bardzo bliski. W Warszawie rozmawiałyśmy bardzo długo, nie zamykały nam się buzie, a później byłyśmy w kontakcie używając mediów społecznościowych, telefonu. Miałam takie próby, że włączałam kamerę i przekazywałam Zuzie moje pomysły. Ona podsyłała mi teksty, czytałam, wybierałam, w którą stronę ma pójść ta historia. Dokładałam też powstałe podczas improwizacji własne słowa. Dostałam od niej bardzo dużo materiału, który jest jej tekstem, ale zrodził się z naszych spotkań. A później z bólem serca trzeba było ciąć. Tu pomagał mi Marcin Bartnikowski. Wiedzieliśmy, że „Pobudka” to ma być nie tylko słowo, ale i obrazy. Nie chcieliśmy tego przegadać, żeby był czas i przestrzeń na wybrzmienie bardzo ważnej strony wizualnej tego spektaklu.

To bardzo współczesny spektakl…

Taki był pomysł. Historia współczesnej dziewczyny przed trzydziestką. Młoda kobieta spotyka pewne postaci i trzeba było właśnie językiem podkreślić, że dzieje się to dziś. By ukazać próbę dialogu między nią i pojawiającymi się w „Pobudce” kobietami. Czy jeszcze mają o czym rozmawiać? Na początku moja bohaterka zakłada, że ta Śpiąca Królewna jest stara. Nie przystaje do dzisiejszego świata. A później… ta pewność zostaje zachwiana.

To takie przespanie tego co się dzieje na świecie może być formą ucieczki, jaką wybierają młodzi ludzie? To jak ucieczka w świat gier komputerowych. Widać ich przez szkło, jak Śpiącą Królewnę w szklanej trumnie, ale nie ma z nimi kontaktu?

Jestem bardzo ciekawa, jak ludzie będą interpretować ten spektakl. Kim dla nich będą te postaci? Nie chcę dawać żadnej recepty, ale myślę o tym „spaniu”, jako o wycofaniu z aktywności. Czy to ucieczka w świat gier, czy w mnóstwo innych rzeczy albo przespać życie zamykając się w pokoju nie wstając z łóżka ze strachu przed braniem odpowiedzialności czy przed porażką. Za to z nadzieją, ze ktoś nas uratuje.

To rycerze na białych koniach wciąż istnieją?

No nie… I całe szczęście (uśmiech). Wtedy byłoby tak, że ten książę uratuje, ale uratowana osoba dalej śpi. Obudzić się trzeba samodzielnie. W którymś momencie spektaklu mówię do Śpiącej Królewny: lepiej się sama pocałuj i się obudź. Wydaje mi się, że tylko wtedy można czerpać z życia garściami, nawet popełniając błędy. Trzeba dać sobie prawo, bo to jest moje życie i to ja popełniam błędy, ja coś odkrywam, czegoś się dowiaduję o sobie i o świecie, a nie czekam że ktoś mnie poprowadzi za rękę.


Opieką artystyczną zajął się Marcin Bartnikowski, muzykę stworzyła Anna Stela – wcześniej już współpracowaliście w Teatrze Malabar Hotel?

Wiedziałam, że „Pobudka” to wielkie wyzwanie i chciałam skorzystać z pomocy osób, którym ufam. Wiedziałam, ze będzie tyle nerwów, stresu, tyle niewiadomych, że muszę mieć osoby, którym ufam i prywatnie i przede wszystkim – zawodowo. Każdy wniósł cząstkę siebie do tego spektaklu.

Kto wymyślił taką trumnę Śpiącej Królewny i jej wszechstronne wykorzystanie?

To wspólny pomysł z Marią Żynel. Na początku miałam wizję jakiejś większej konstrukcji, przeszklonej. Czegoś, co by przypominało nie tylko trumnę, ale terrarium, laboratorium. Ale to byłaby skomplikowana konstrukcja na całą scenę. Marysia ściągnęła mnie trochę na ziemię mówiąc, że to będzie bardzo trudne w montażu. Poza tym podpowiedziała, że mała trumna, da mi paradoksalnie więcej możliwości, więcej znaczeń. Wiedziałam, że chcę czegoś, co przypomina szklaną trumnę z baśni o Śnieżce, ale mnie też kojarzy się ze szklanym sufitem. Jest też zwierciadło – niemniej ważny element baśni.

Co daje stypendium prezydenta?

Daje pobudkę (śmiech). Pozwala na spełnienie marzeń twórczych. Masz pewien pomysł i dostajesz fundusze na realizację. Mnie to rozbudziło, zrobiło smak na więcej. Teraz już myślę, co stworzyć, gdzie uzyskać środki.

Nie żal pani, że mnóstwo pracy całej grupy osób kończy się jednorazowym pokazem?

Gdyby tak było, byłoby mi strasznie żal. Mam dokumentację tego spektaklu, pojawiają się recenzje, słyszę o dużym zainteresowaniu. Mam w sobie nadzieję, że jeszcze będę grała „Pobudkę”. Przede wszystkim chciałabym w Białymstoku, ale może pojadę na jakieś festiwale.

Gdzie pani zdaniem takie pokazy mogłyby być powtarzane?

Wszędzie, o ile byłaby chęć z obu stron, promocja… Jeśli będzie zainteresowanie w teatrach, będzie można to pograć.

Był kiedyś pomysł na Węglową jako taką wyspę kulturalną, ale zabrakło animatorów i chyba chęci.

Bardzo lubię Węglową i jest mi smutno, że nie jest to zagospodarowane. To mogłaby być scena na projekty stypendialne. Ta przestrzeń bardzo mi się podoba. Ale jakby się ona utrzymała?

Jest nowa scena w Uniwersyteckim Centrum Kultury...

Mają tam bardzo ładną scenę. Grałam na niej we „Władcach” Teatru Latarnia. Pomału to się chyba rozwija...

Problemem spektakli dyplomowych jest samo przechowywanie dekoracji…

To odwieczny problem. Wszyscy moi znajomi, którzy działają niezależnie zauważyli, że ich mieszkania czy domy zamieniają się w magazyn scenografii i kostiumów. Moja jest obecnie w garażu u taty.

Przez pewien czas była pani w zespole białostockiego Teatru Dramatycznego

Byłam przez niecałe dwa sezony, zagrałam w trzech spektaklach. „Momo”, „Rewizor” i „Dziady”.

W „Rewizorze” urzekała pani urodą i młodzieńczym wdziękiem

Bardzo lubiłam ten spektakl. Udało nam się zrobić wspólnymi siłami aktorów, reżysera jacka Jabrzyka, choreografa Mikołaja Mikołajczyka bardzo ciekawą wypowiedź. Wielka szkoda, że to przedstawienie nie było tak eksploatowane, jak wielu z nas uważało.

Dlaczego pani przestała być członkiem tego zespołu?

Do końca sama nie wiem.

Po co się właściwie zostaje aktorką?

Każdy pewnie odpowie inaczej. Ja zostałam, żeby poznawać ludzi, ich rozumieć, wcielając się w kolejne role. Czegoś więcej dowiadywać się o ludziach, ale też i o sobie. Każda rola to otwieranie kolejnych drzwi do siebie. Dlaczego chce się być twórcą? Żeby poruszać tematy, które nas bolą, uwierają, ale też bawią. Być w tym co nas zajmuje, czasem bawi. Żeby się dzielić tym z innymi ludźmi, kontaktować się, mówić do ludzi.

Ludzie ciągle wierzą, że aktor to ktoś, kto dobrze zarabia, ma fajne życie, zagra w reklamie albo w serialu i każdy go zna.

Są i tacy, ale jest bardzo wiele dróg. Niektórzy robią offowe spektakle, niektórzy idą bardziej w szoł biznes. Jest masę możliwości...

To idąc do Akademii Teatralnej marzyła pani o animowaniu kukiełkami czy przejściu na sceny dramatyczne?

Jestem białostoczanką, wychowałam się na teatrze formy. Już jako dziecko chodziłam do Białostockiego Teatru Lalek. Kiedy podejmowałam powoli decyzję, kim chciałabym zostać, w gimnazjum i w liceum, oglądałam „dorosłe” spektakle w BTL-u, w Teatrze Wierszalin, oglądałam namiętnie wszystkie spektakle ówczesnej Kompanii Doomsday. Wiedziałam, jaki może być teatr. Dla mnie obcy był stereotyp teatru lakowego jako wyłącznie teatru kukiełkowego dla dzieci. Wiedziałam, jak różny może być teatr lalek. Będąc licealistką „wbijałam się” na spektakle festiwalu szkół lalkarskich.

Być młodą kobietą i aktorką to spore wyzwanie – jak pani odebrała światową akcję #metoo?

Wzięłam w niej udział.

Miała pani nieskromne propozycje?

Różne są formy takiego molestowania, żartów, nacisków, chęci wykorzystania władzy, posiadania kontroli. Po premierze „Pobudki” poszliśmy do jednego z fast foodowych lokali. Kiedy zamawiałam frytki, pan mnie zapytał – z jakim sosem. Odpowiedziałam, że z ostrym i słyszę – pani lubi „na ostro”. Mój kolega to usłyszał i powiedział: nie dziwię się, że robisz takie spektakle. Dlatego uważam tę akcję za niezwykle potrzebną, dającą kobietom takie poczucie, że nie są z tym same. I że nie one muszą się tego wstydzić i że skończył się czas królewien uwięzionych w wieżach, albo tych które siedzą przez siedem lat na drzewach i muszą milczeć. Że mogą powiedzieć „metoo” i, że tak nie powinno być.

Bycie aktorką to też wyzwanie innego rodzaju, a może wyrzeczenie, bo jak tu mieć rodzinę, wychowywać dzieci, kiedy trzeba po nocach występować?

A jednak kobiety aktorki decydują się na macierzyństwo.

A pani ma jakiś plan na życie?

To zależy jak się wszystko ułoży. I prywatnie i zawodowo. Co mnie spotka, jakie podejmę decyzje.

Trudno nie zapytać o marzenia…

Chciałabym jak najdłużej poszukiwać i mieć ku temu możliwości finansowe – jakieś granty, stypendia. Teraz jestem freelancerką. Najbardziej stałą pracą to asystentura na Akademii Teatralnej. Moim marzeniem jest móc wyrażać siebie, kontaktować się z ludźmi, o czymś im mówić, czyli to, co było początkiem mojej drogi aktorskiej.

Najbliższe spektakle "Pobudki" 24 i 25 marca o godz. 18 na scenie Teatru Szkolnego im. Jana Wilkowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Natalia Sakowicz. Pobudka to nie tylko Śpiąca Królewna (zdjęcia, wideo) - Kurier Poranny

Wróć na i.pl Portal i.pl