Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobrze, żeby w radiu był rock, bo to przecież ważny gatunek

Paweł Gzyl
Marek Piekarczyk zamienił się ostatnio z wokalisty w radiowca
Marek Piekarczyk zamienił się ostatnio z wokalisty w radiowca fot. Zdzisław Haczek
Muzyka. Rozmowa z MARKIEM PIEKARCZYKIEM o jego audycji „Buntownik z wyboru”

- Zacząłeś niedawno prowadzić w RMF FM audycję „Buntownik z wyboru”. To nie jest stacja kojarząca się z muzyką rockową. Co sprawiło, że nawiązałeś z nią współpracę?
- RMF FM to była pierwsza prywatna rozgłośnia radiowa w Polsce po 1989 roku. Kiedy zaczęła nadawać, pracowałem akurat jako robotnik w Stanach. I wyobraź sobie, że to właśnie jej dziennikarze zadzwonili do mnie jako pierwsi, proponując reaktywację TSA. Dlatego mam do tej stacji sentyment. Oczywiście rozumiem, że RMF FM ma komercyjny charakter. Ale kiedy zaproszono mnie na rozmowę okazało się, że są tam świetni ludzie. Stąd pomyślałem: „Może moja osoba spowoduje, że w tym radiu będzie więc rocka?”. Bo byłoby dobrze, gdyby trochę go puszczali, ponieważ to ważny gatunek.

- Można być „buntownikiem” w RMF FM?

- Nie toczę jakichś bojów z szefostwem rozgłośni, raczej dobrze się rozumiemy. Zawsze mogę nie puszczać piosenek, które mnie wkurzają. Jak już coś akceptuję z ich programu, to nie znaczy, że musi to być rock: bo lubię też inne rzeczy, choćby Sade. Jednak tak naprawdę chcę prezentować jak najwięcej polskich piosenek. I jest ich w audycji ponad połowa. Poza tym zasugerowałem, żeby program prowadził ze mną ktoś jeszcze. Dostałem więc Aleksandrę Filipek. To świetna i utalentowana dziewczyna, ona ze mną rozmawia, czasem trochę się pokłócimy - i w sumie wychodzi z tego fajna audycja.

- Czas płynie nieubłaganie, a Ty jesteś ciągle w świetnej formie fizycznej. To dlatego, że zostałeś wegetarianinem?

- Przez wiele lat miałem straszne problemy z nerkami. Dopadały mnie ostre ataki, badali mnie w szpitalu i nie wiedzieli co mi jest. Dzisiaj jest wszystko w porządku. W pewnym momencie zorientowałem się, że bóle ustąpiły jak ręką odjął. A to dlatego, że kiedy przestałem jeść mięso, zacząłem inaczej funkcjonować: inaczej patrzeć na rośliny i zwierzęta, stałem się bardziej uczciwy wobec siebie i innych. Bo ludzie są hipokrytami: jedne zwierzęta kochają i pozwalają im spać ze sobą, a drugie - zjadają. Dlaczego piesek czy kotek ma być lepszy od kurczaczka czy karpia? Mój dziadek hodował cielaczka, kiedy byłem mały. Uwielbiałem go, bo był śliczny. A potem na stół trafiła pyszna cielęcinka. Żebym nie płakał, okłamali mnie, że to nie z tego cielaczka, którego kochałem. Kiedy na Wigilię rodzice kupowali karpia - nie chcieliśmy z bratem go jeść. On wpadł na pomysł i udał, że zadławił się ością. Dlatego miał potem na zawsze spokój. A ja musiałem z obrzydzeniem wcinać rybę co roku. Dopiero kiedy byłem dorosły i wyjechałem do Stanów podjąłem ostateczną decyzję: „Nie jem mięsa”. I od razu poczułem ulgę.

- Na tę Twoją dobrą formę fizyczną wpływa na pewno to, że masz obecnie żonę w wieku swej córki i siedmioletniego syna - Filipa.

- Nie, to takie gadanie. Wszyscy zakładają, że po sześćdziesiątce człowiek jest tak leniwy, że tylko leżałby na kanapie i nic nie robił. Nie muszę mieć małego syna, żeby się wziąć do roboty. Chociaż to prawda, że on też czasem zmusza mnie do większej aktywności. Chociażby dzisiaj rano musiałem wstać, ładnie się ubrać i zaprowadzić go do szkoły. Potem zrobiłem zakupy i wróciłem do domu, żeby zrobić śniadanie dla mojej Kasi, która jest jednak starsza od mojej córki. (śmiech)

- Masz dobre relacje z synem?

- Cóż: jestem ojcem, a on jest dzieckiem. Ma inny świat. Nie wtrącam mu się więc do niego. Najważniejsze, co mogę mu dać, to miłość, poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że największym dobrem, jakie posiada jest on sam.

- Od wielu lat mieszkasz w małym miasteczku - Bochni. Jak Ci się tam żyje?

- Tu są moje korzenie. Na tutejszym cmentarzu leżą matka i ojciec oraz moje pierwsze dziecko, które było wcześniakiem i nie przeżyło. Szkoda tylko, że psuje się klimat, niszczeją zabytki i umierają znajomi. Ale mam tu dom, mieszka w nim moja rodzina. Po co więc miałbym stąd wyjeżdżać?

- Uczestniczysz w życiu lokalnej społeczności?

- Nie obrażając Twojego zawodu, nie czytam gazet. (śmiech) Ale dzisiaj wracając ze szkoły Filipka, kupiłem gazetę. Siadłem sobie potem na kawie, zjadłem placek jabłkowy i przeczytałem „Kronikę Bocheńską”. Pani mówi: „To jest nowa, a mam jeszcze wczorajszą, mogę też dać”. A ja na to, że zapłacę. A ona: „Nie trzeba”. Tłumaczę jej więc: „Musimy wspierać lokalne interesy, oni przecież żyją z tego”. I wtedy ją olśniło: „To mi dał Pan nauczkę”. (śmiech) Czytając tę gazetę zobaczyłem reportaż z rozpoczęcia roku szkolnego w Bochni i dowiedziałem się, że dziewczynki z naszego gimnazjum grające w siatkówkę są najlepsze w Polsce. I to właśnie jest super! Od tego są lokalne gazety. Bo co mnie interesuje, że gdzieś w Ekwadorze było trzęsienie ziemi? Mnie ciekawi, co się dzieje w moim mieście. Bo od tego zależy życie moje i przyszłość mojego syna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski