Polscy pisarze zarabiają nie tylko na pisaniu książek

Anita Czupryn
Vincent V. Severski, autor szpiegowskich bestsellerów
Vincent V. Severski, autor szpiegowskich bestsellerów Bartek Syta
Z opublikowanej przez „Forbes” listy najlepiej zarabiających pisarzy na świecie wynika, że najlepiej zarabiają autorzy literatury popularnej. W Polsce jest podobnie. Tylko zarobki u nas wciąż jeszcze są nieporównywanie mniejsze.

Trudno byłoby stworzyć listę najlepiej zarabiających pisarzy nad Wisłą, bo, jak słyszę od wydawców, agentów literackich, czy samych ludzi pióra, w tej kwestii najczęściej obracamy się wśród plotek, czy mniej lub bardziej wiarygodnych pogłosek. Głośno za to było dwa lata temu o pisarce Kai Malanowskiej, która publicznie lamentowała, że w skali rocznej zarobiła ze sprzedaży książek ledwo 7 tysięcy złotych.

- Nasi pisarze zarabiają kroplę tego, co ich koledzy w Europie zachodniej i na świecie - mówi wydawca Krzysztof Genczelewski, szef wydawnictwa Melanż. Jeśli chodzi o nakłady, to może opowiadać tylko historie zasłyszane, bo żaden wydawca nie podaje nakładów. Listy bestsellerów tworzy się w oparciu o sprzedaż paragonową. Polega to na tym, że EMPiK z paragonów czyta, co im się sprzedało najlepiej w danym tygodniu, w danym miesiącu i tak tworzone są rankingi. Są one najbardziej wiarygodne. Jeśli nawet wydawca chwali się, że wydrukował nakład 50 tysięcy egzemplarzy, to co z tego, jak sprzedał z tego tylko tysiąc? Poza tym w Polsce rynek sprzedaży jest zupełnie inny niż na zachodzie. Tam wydawca wydaje książkę, dystrybutor ją bierze i trafia ona do sprzedaży. - U nas każdy hurtownik, każdy księgarz bierze od wydawcy książkę i w każdej dowolnej chwili może ją zwrócić. Trudno stwierdzić, czy dana książka została sprzedana w ciągu roku, czy nie - mówi Krzysztof Genczelewski. Ale zauważa też, że od półtora roku widać wyraźny wzrost sprzedaży książek polskich autorów.

Według statystyk codziennie na rynek księgarski wchodzą 74 nowe tytuły. Statystyki wskazują też, że książki kupują głównie kobiety (około 70 procent). A to oznacza, że to one dyktują rynek. Nic więc dziwnego, że sprzedaż powieści, kryminałów i tak zwanej literatury dla kobiet ma się w Polsce całkiem nieźle, a nawet coraz lepiej.

- Literaturę skierowaną do kobiet pierwszy zaczął wydawać Prószyński, potem Świat Książki. I nagle inne wydawnictwa spostrzegły, że tu są pieniądze - wspomina pisarka i agentka literacka Manula Kalicka. Kiedy ona debiutowała w 2004 roku, sprzedawała swoje powieści w nakładach 30 tysięcy egzemplarzy. Potem jednak nastąpiło tąpniecie. Dziś ten rynek znów mocno idzie w górę.

- Z brandem literatury skierowanej do kobiet, literatury popularnej, występują dziś nie tylko wielkie, poważne wydawnictwa. Zaczęło powstawać mnóstwo niewielkich oficyn wydawniczych, niestety wydawców - oszustów, które w ogóle nie rozliczają się z autorami. Bazują na tym, że autorka jest szczęśliwa, że książka w ogóle została wydana - mówi Manula Kalicka. Ale zauważa i taką nowość, że w tym pędzie do zarabiania pieniędzy na literaturze popularnej obok wydawnictw stanęły wielkie koncerny prasowe. - Autor, który wydaje w takim koncernie ma od razu zapewnioną reklamę, o którą na rynku jest bardzo trudno. Książki z literatury popularnej, kobiecej, w zasadzie nie są recenzowane, małe jest zainteresowanie wywiadami, pisarki nie są lansowane. Natomiast gazety są w stanie wylansować. I to jest sytuacja dość stresująca - nie wiadomo, dlaczego nagle jakaś autorka idzie w górę ze sprzedażą swojej powieści. Ano dlatego, że stoi za nią wydawnictwo, które silnie ją promuje - dodaje Manula Kalicka.

Tak duża podaż spowodowała, że autorom spadły nakłady. Dziś autorka, której powieść uda się sprzedać w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy staje się poważną, liczącą pozycją na rynku i zaczynają ją podkupować inne wydawnictwa. - Trwa dzika walka o autorów. Wydawców jest dużo, ale dobrych autorów wciąż niewiele. Co ma też swoje plusy - wzrosły zaliczki, jakie otrzymują autorzy. Kiedyś były to sumy rzędu 3-5 tysięcy złotych. Dziś - powyżej 10 tysięcy zł - mówi Manula Kalicka. Wydawca Krzysztof Genczelewski potwierdza te informacje, ale podkreśla, że jego filozofia wydawania książek opiera się na zgoła czymś innym.

- Rzeczywiście autorzy są podkupywani, przyciągani większymi zaliczkami, ale mnie to nie interesuje. Wydajemy wyłącznie Polaków, żyjących, biografie, książki sensacyjne, ale o gatunek wyżej od kryminałów: polityka, dyplomacja, szpiegostwo oraz książki osób, które chcą opowiedzieć o swoim życiu. Oczywiście, każdy wydawca chciałby mieć bestsellery, my także, ale się na to nie silimy. Mam zupełnie inną politykę. Kiedy pracowałem w dużym wydawnictwie, to oczywiście były starania, aby mieć najlepszych autorów. Teraz mam zupełnie inne spojrzenie: wydaję książki przyjaciół i tych, kogo chcę. Nikomu nie podbieram autorów, nie walczę o nich. Wydawanie książek traktuję jako kosztowne hobby, na które mnie stać i sprawia mi to przyjemność - mówi Krzysztof Genczelewski.

Jeszcze kilka lat temu na nieoficjalnej liście najlepiej zarabiających autorów królował Wojciech Cejrowski, którego książki miały sprzedać się w nakładach 100-300 tysięcy egzemplarzy, dzięki czemu miał zarobić prawie dwa miliony złotych. Drugie miejsce zajęła wtedy Małgorzata Kalicińska (wyliczono, że zarobiła prawie milion złotych na swojej mazurskiej sadze i zdetronizowała Katarzynę Grocholę). Na wysokiej pozycji była też autorka kryminałów Joanna Chmielewska, no i znane nazwiska, celebryci: Wojciech Mann, Kinga Rusin, czy Szymon Hołownia.
Obecnie ta lista wyglądałaby zapewne inaczej. Najgłośniejsze obecnie nazwisko to Katarzyna Bonda, nazywana królową kryminału, jedna z najbardziej pracowitych pisarek, która nie tylko wciąż pisze nowe powieści, ale i wznawia te sprzed okresu swojego oszałamiającego sukcesu. Tylko „Pochłaniacz” sprzedał się w liczbie 180 tysięcy egzemplarzy, a drugi tom - „Okularnik”- nie schodzi z list bestsellerów; w dwa miesiące tę książkę kupiło 50 tysięcy czytelników. Równie głośno jest o Vincencie V. Severskim i jego oszałamiającym sukcesie powieści szpiegowskich.

- W Polsce mamy dwie grupy pisarzy: autorzy ambitnej literatury i autorzy literatury popularnej. Nie mam jednak wrażenia, aby w Polsce pisarze literatury ambitnej zarabiali mniej niż autorzy literatury popularnej - mówi Manula Kalicka. - Ambitni mają szansę na stypendia, wyjazdy, nagrody, tłumaczenia i tu tkwią pieniądze.

Z pewnością kluczem do finansowego sukcesu jest wyjście z książką poza rodzime opłotki, ale polskiej literaturze popularnej ciężko przebić się za granicę; nie jest łatwo dostać się do literackich agencji na zachodzie. Chyba, że samemu zainwestuje się w tłumaczenie własnej książki. A to kosztuje (od 12-15 tysięcy złotych), polscy wydawcy nie chcą więc brać na siebie takiego wydatku. Kupienie praw do książki, którą ktoś chce wydać za granicą też nie oznacza imponujących pieniędzy. Często, jak słyszę, autorzy dostają zaliczki w postaci od 400 do 1000 dolarów.

Na podbój zagranicznych rynków ruszyła wspomniana już Katarzyna Bonda. Brytyjskie wydawnictwo (wydawca takich gwiazd jak Stephen King i John Grisham) kupiło prawa do serii jej powieści o profilerce Saszy Załuskiej.

Na wiele języków obcych tłumaczone są też powieści Zygmunta Miłoszewskiego, jednak palmę pierwszeństwa na światowych rynkach księgarskich wciąż dzierży Janusz Leon Wiśniewski, autor literatury może nie najwyższych lotów, a jednak odnoszącej sukcesy od Niemiec, przez Rosję po Wietnam. Jak słyszę od agentów literackich, książki Janusza Leona Wiśniewskiego „sprzedawane są do każdej dziury na świecie”.

Jeśli jednak polskiemu autorowi udaje się wyjść poza granicę kraju, to na zachodzie nie jest w stanie odnieść sukcesu bez reklamy.

- Wielu jest autorów na tym samym poziomie co James Patterson (pierwszy na liście najlepiej zarabiających pisarzy świata), czy J.K. Rowling, ale padło na nich, wyciągnęli tę przysłowiową dłuższą słomkę i wygrywają wyścig - komentuje Manula Kalicka.

Zdaniem pisarki Hanny Cygler ta światowa tendencja wskazująca, że dobrze sprzedają się powieści popularne, książki celebrytów i książki o niczym, za to z dobrą reklamą obecna jest i w Polsce, choć skala zarobków jest oczywiście inna.

- Rozmawiałam kiedyś z Johnem le Carré (autor brytyjski, którego powieści szpiegowskie odniosły niebywały sukces), który powiedział mi: „Miałem szczęście, że urodziłem się w rodzinie z językiem angielskim”. Ale zdarzają się przecież i takie fenomeny jak Stieg Larsson, autor serii Milenium, która odniosła sukces na całym świecie, tyle, że już po jego śmierci. To pokazuje, że sprzedają się książki tych pisarzy, którym marketing załatwia historię. Dziś pisarz również musi mieć własną historię, taką, która być może lepiej dotrze do czytelnika, niż jego książka. Bez promocji nie ma sukcesu, książka się nie sprzeda. Ale może dobrze sobie radzić w bibliotekach i ja przez długie lata w takiej przetrwalnikowej formie w bibliotekach istniałam - mówi Hanna Cygler. Być może kolejnym sposobem na zwiększenie dochodów pisarzy w Polsce będą właśnie dodatkowe pieniądze za czytelnictwo w bibliotekach. Czyli pisarze mają zarabiać dzięki temu, że ich książki są wypożyczane. Choć na razie informacje na ten temat są mgliste - System wynagrodzeń bibliotecznych początkowo nie obejmowałby wszystkich bibliotek w Polsce, no i na jakie pieniądze mogliby autorzy liczyć, też nie wiadomo.

Na razie polscy autorzy, wydawani za granicą, nie mają wielkiego medialnego rozgłosu, nie mają wywiadów, recenzji. Czy wobec tego mają szanse na szerokie zaistnienie? Optymizm budzi zainteresowanie polską literaturą popularną w Ameryce. Rynek anglojęzyczny to 17 mln - tyle książek w języku angielskim sprzedaje największy na świecie sklep internetowy Amazon. Maria Cowen (z pochodzenia Polska) właścicielka wydawnictwa na Hawajach zaczęła wydawać po angielsku książki polskich autorek w formie e-booków i w wersji papierowej. Do tej pory z jej wydawnictwa wyszły dwie książki Manuli Kalickiej („Gdzie jest głowa Emily Kaye” i „Tata, one i ja”, pod angielskim tytułem „All my dad’s lovers”) oraz książka Magdaleny Kozak „Nocarz”. I na tym nie koniec - Maria Cowen zainteresowana jest przetłumaczeniem i wydaniem wszystkich powieści Manuli Kalickiej w Ameryce, ale też zainteresowała się innymi popularnymi pisarkami. Kupiła prawa między innymi do powieści Anny Fryczkowskiej, Lucyny Olejniczak, Magdaleny Niedzwiedzkiej czy Agnieszki Gil.

- Może dzięki Marii Cowen z Hawajów polskie pisarki zaistnieją na świecie - uśmiecha się Manula Kalicka, ale przyznaje też, że zaliczki, jakie pisarki otrzymują są póki co symboliczne.

Kolejną możliwością zarobku dla pisarza jest ekranizacja jego powieści. Ale, jak zauważa Krzysztof Genczelewski, ekranizacje wciąż dotyczą nielicznych autorów.

Manula Kalicka trzy razy sprzedała prawa do filmu. Jak opowiada, umowa jest dwustopniowa. Pierwszy stopień, kiedy reżyser bądź scenarzysta płaci za możliwość zabezpieczenia sobie praw do ewentualnego zekranizowania powieści. - Umowa zasadnicza podpisywana jest z autorem wtedy, kiedy film rzeczywiście powstaje. Pierwsza umowa opiewa zwykle na 7-10 tys. zł. Druga może oznaczać dla autora nawet 200-300 tysięcy zł i więcej, zależy od jego rangi. Na pewno dobrzy autorzy dostają większe pieniądze.

Najbardziej rozpowszechnionym sposobem dorobienia do pisania są spotkania autorskie. - To bardzo ważny element rynku i bardzo dobre źródło finansowe na całym świecie, a ostatnio i w Polsce - mówi Manula Kalicka. Krzysztof Genczelewski dodaje przy tym, że jest to jednocześnie ciężka, nierzadko wręcz tytaniczna praca.

Popularni autorzy za jedno spotkanie mogą dostać około tysiąca złotych. Ale są i tacy, którzy biorą więcej. Wśród bibliotekarek znana jest opowieść o Wojciechu Cejrowskim, na którego złożyły się trzy gminy, aby zapłacić mu 16 tysięcy złotych za jedno spotkanie. Niezłe pieniądze dostają też znani reportażyści, jak Wojciech Tochman, Jacek Hugo-Bader czy Mariusz Szczygieł. Nieoficjalna wieść niesie, że znani dziennikarze biorą za spotkanie kilka tysięcy złotych.
Ale są też autorzy, a głównie autorki, które nazywane są w branży pisarkami zmotoryzowanymi, czy pisarkami w drodze. Oferują spotkania autorskie za 350 złotych, jeżdżą od biblioteki do biblioteki (jednego dnia są w stanie być nawet w trzech) i w jednym miesiącu mają kilkadziesiąt spotkań.

- Bywają też spotkania zamknięte w pięknej sali hotelowej i wtedy za takie spotkanie autor dostaje od 5 do 10 tys. zł - uzupełnia Krzysztof Genczelewski.

- Spotkania autorskie są też jednym z elementów marketingowej strategii - mówi pisarka Mariola Zaczyńska, pomysłodawczyni i organizatorka jedynego w Polsce konkursu w dziedzinie literatury popularnej - Festiwalu Literatury Kobiet Pióro i Pazur w Siedlcach. - Fan page to już przeżytek. Liczą się za to grupy fanów, spotkania, zloty, pisarki produkują kubeczki, bransoletki, tworzy się wokół nich przemysł. Pisarki nadają relacje wideo, co jedzą, gdzie jadą. Czasem zastanawiam się, kiedy one piszą. Ale w tej chwili tego typu działania wydają się obowiązkowe - mówi Mariola Zaczyńska. Bo choć powinno być tak, że dobra książka sama się obroni, to już tak nie jest. Sam pisarz musi mieć tak samo dobrą własną historię, jak tę, którą opisał. Czytelnicy lubią ładne opakowania i etykietki: królowa kryminału, czy mistrzyni powieści obyczajowej.

- Z moich spostrzeżeń wygląda tak, że ci, co żyją z pisania, autorki literatury popularnej, wykonują tytaniczną pracę jeśli chodzi o marketing. To często jednoosobowe firmy, które mają rozpisane strategie, jak się reklamować i widać to głównie na portalach społecznościowych. Nie mają wykupionych reklam, nie ma wzmianki o ich powieściach u krytyków, więc żyją w internecie. Nie ma dziś sytuacji, że ktoś napisze książkę, od razu stanie się sławny i będzie z tego żył. Na tym rynku, jak na każdym innym działają zasady biznesowe. Im więcej włożysz w reklamę, tym większe efekty - mówi Mariola Zaczyńska. To, co ją cieszy, to imprezy literackie, których w Polsce jest coraz więcej.

- Na przykładzie siedleckiego festiwalu mogę powiedzieć, jak to się przekłada na czytelnictwo. Po pierwszym roku edycji festiwalu, a było to 5 lat temu, w bibliotece (to jedna z trzech najlepszych bibliotek w Polsce) przybyło o 12 procent więcej wypożyczeń i kilkuset czytelników. Mieszkańcy Siedlec mieli bezpośredni kontakt z pisarzami, uczestniczyli w bezpośrednich akcjach promujących czytelnictwo, to przełożyło się na wzrost liczby czytelników. Im więcej imprez literackich, tym więcej czytelników - mówi pisarka.

Siedlecki festiwal zrodził się od panelu pisarek literatury popularnej, jaki zorganizowała Mariola Zaczyńska. - Było nas wtedy 13 pisarek, spotkałyśmy się po raz pierwszy i wtedy narodził się pomysł. Stwierdziłyśmy: nie ma nagrody, ani imprezy, która zwracałaby uwagę na literaturę popularną, literaturę środka.

Festiwal pozwolił przede wszystkim zaistnieć tym pisarkom i debiutantom, na których wydawnictwa nie dają pieniędzy na reklamę. Dzięki festiwalowi często czytelniczki dowiadują się, że istnieje określona autorka, i jest taka książka. Bo wydawane w małym nakładzie -2-3 tysiące, nie mają szans dotrzeć do masowego czytelnika. Co ważne: festiwal jest demokratyczny, bo szanse na nagrodę ma zarówno debiutantka, jak i autorka z dużym dorobkiem z dużego wydawnictwa. O tym, kto zdobędzie nagrodę, decydują czytelniczki. Do profesjonalnego jury, który oceni warsztat, fabułę, przechodzą książki najwyżej ocenione przez czytelniczki.

- Nasz festiwal służy temu, by wyłuskiwać najlepsze książki, bo prawdą jest i to, że grafomania zalała rynek. Chcemy pokazywać, że jest literatura na poziomie, którą warto promować. To jedyny festiwal literatury popularnej, no i zdał egzamin: są i dobre autorki i dobrze napisane książki - chwali Mariola Zaczyńska.

Manula Kalicka nie bez racji twierdzi, że w gruncie rzeczy dziś każda książka może zostać wydana, jeśli autorka mocno chce. - Są książki, które powinny być zakopane trzy metry pod ziemią, a jednak one się ukazują, i więcej nawet: takie autorki piszą książkę za książką i zdobywają fanów, bo im prostsza książka, tym lepiej się sprzedaje. Czytelniczki nie radzą sobie z językiem, z liczbą postaci, wątkami. W recenzjach piszą na przykład: „Mały minusik za trudne słowa”. Kiedyś nie mieliby odwagi się przyznać, że czegoś nie rozumieją, teraz mają odwagę pisać do autorów z pretensjami, że za trudna ksiązka - śmieje się Manula Kalicka.

Siedlecki festiwal sprawił jednak, że mnóstwo wydawnictw zaczęło zgłaszać się do autorek. - Zwróciłyśmy uwagę wydawców. Krytyki nadal nie - mówi Zaczyńska. Sam festiwal ewoluuje, odpowiada to, co się dzieje na rynku i pokazuje, że mamy literaturę popularną, pokazał różnorodność: i kryminały, obyczaj, romans na poziomie, dobre komedie, literaturę psychologiczną, thrillery. Z pewnością też wpływa to na samą sprzedaż książek. Laureatki festiwalu zyskując uwagę wydawców, podpisują coraz lepsze umowy. - Pisarki nie chwalą się zarobkami, ale jeśli wydają kolejne książki, to widać, że dobrze się dzieje - uśmiecha się Mariola Zaczyńska.

Hannę Cygler śmieszy to, co same pisarki pokazują na swoich profilach na Facebooku. - Czytając niektóre facebookowe profile można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z samymi bestsellerowymi autorkami, których nakłady idą w setki tysięcy, a one same poniżej miliona złotych w dochodach nie schodzą (śmiech). W ten sposób epatują, nabijając sobie przy okazji statystyki. Tyle, że inni wpadają w depresję od tych informacji. A wydawcy i tak robią z autorami co chcą. Generalnie więc pisanie się nie opłaca - żartobliwie podsumowuje Hanna Cygler.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Polscy pisarze zarabiają nie tylko na pisaniu książek - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl