To, że Ebi jest młodszy – mamy rok 1914 i nikt się nie spodziewa, że za chwilę wybuchnie wojna, nie oznacza, że wybijający się policjant nie ma swoich tak dobre znanych z innych książek wad i zalet. Lubi wypić, dobrze się zabawić, dać komuś po gębie. Często też nadstawia karku, a kiedy czuje że dzieje się krzywda niewinnym, nie waha się zaryzykować życiem.
W „Ludzkim zoo” trafia na groźnych przeciwników. Jedni chcą manipulować przy tworzeniu nadczłowieka, inni chcieliby mieć na wyłączność środek, który sprawi, że będą mogli walczyć bez lęku i znużenia. Żeby było jeszcze ciekawiej, w tle mamy walkę wywiadów i jedną blagę, którą Marek Krajewski rzetelnie rozszyfrowuje w posłowiu. Iżby uchylić rąbka tajemnicy, pozwolę sobie napisać, że pozwala to zastanowić się, czy bardziej zbrodniczy system za chwilę mieli stworzyć Rosjanie czy Niemcy.
Tym razem czytelnik nie tyle śledzi zagadkę czysto kryminalną, co raczej daje się wciągnąć w poszukiwania prawdy o haniebnych procederach, za którymi stoi kolonializm i przeświadczenie o wyższości rasy białej nad innymi.
Marek Krajewski pod płaszczykiem historii początku XX wieku zadaje fundamentalne pytania o prawo nauki do eksperymentów i prawo każdego człowieka do godnego życia. I te pytania są, moim zdaniem, ważniejsze niż sama konstrukcja powieści. Ebi jest facetem z krwi i kości, ale scenariusz – mimo starań autora – u mnie nie wywołał dreszczy.
Katarzyna Bonda na Targach Książki w Białymstoku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?