Marcin Świetlicki: Do rozmów o świętach jestem oczywisty!

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik / Polskapresse
Maria Mazurek

Marcin Świetlicki: Do rozmów o świętach jestem oczywisty!

Maria Mazurek

Marcin Świetlicki urodził się w wigilijny wieczór. I mówi tak: W moje urodziny - maszerują na pasterkę. W moje imieniny - wypadają 11 listopada - maszerują z powodów niepodległościowych. Dosłownie każde moje święto mi popsują. Z poetą rozmawiamy o świątecznych powrotach na Lubelszczyznę, o upokarzaniu kolędników i o tym, kto się na niego obraził po tym, jak wydał autobiografię.

Przebrałam się dla pana za choinkę.

To nawet zabawne. Ale nie docenię. Nie mam żadnych zapędów, żeby fetyszyzować ubrania.

No ale przynajmniej taki świąteczny klimat nam zrobię. Bo o świętach chciałam z panem pogadać.

Może być o świętach.

Zastanawiałam się, jaka będzie najbardziej nieoczywista i nieodpowiednia osoba do rozmowy o świętach i wyszło mi, że chyba pan.

Ja właśnie jestem do niej bardzo oczywisty.

Czemu?

Nie czytała pani mojej biografii? O tym na pierwszej stronie jest! Urodziłem się w Wigilię. Podobno Adam Mickiewicz też urodził się w Wigilię. Ale z badań najnowszych wynika, że jednak parę dni wcześniej, tylko w Wigilię go zarejestrowali. Więc ja jestem właściwszy od niego. A w dodatku urodziłem się o godzinie 20.15, czyli wtedy, kiedy ludzie siedzą przy stołach wigilijnych…

Czyli podwójne świętowanie było?

Oprócz dodatkowo prezentu, który w dzieciństwie dostawałem rano, korzyści żadnych nie było. Przeciwnie. Nie może człowiek normalnych urodzin zrobić. Koledzy nie przyjdą, koleżanki nie przyjdą, trzeba odczekać parę dni. A takie urodziny po paru dniach są bez sensu. Imienin też prawdziwych od jakiegoś czasu nie mam, bo Marcina wypada w Święto Niepodległości. Zawsze maszerują, na pasterkę albo z powodów niepodległościowych, a nigdy z mojego powodu. Każde moje święto popsuto.

Pan obchodzi Boże Narodzenie?

Zawsze obchodzę. Moja mama żyje, w przyszłym roku skończy 90 lat i zawsze utrzymuje, że to są jej ostatnie święta, które spędza na tej Ziemi. Więc co roku jadę do niej na Lubelszczyznę. Czuję taki wewnętrzny obowiązek, bo matka by się zapłakała, jakbym na święta nie przyjechał do domu. Nie przyjechałem tylko, jak w wojsku byłem i jak syn mi się urodził.

Kolędy pan śpiewa?

Mruczę. Ale przynajmniej znam więcej niż pierwszą zwrotkę. Bo tylko pierwszą zwrotkę ludzie zazwyczaj znają. Pamiętam, jak pojawiali się u mnie w rodzinnym domu kolędnicy, odśpiewali pierwszą zwrotkę i ojciec - on był historykiem, ale miał też wykształcenie drugie, muzyczne - mówił im: „to teraz druga zwrotka!”. A kolędnicy już jej nie znali. Ojciec ich upokarzał.

No i jak te święta w waszym domu, oprócz tego, wyglądały?

Mama była kierownikiem Wigilii. Jak żył ojciec, i tak był w jej cieniu. Mama rządziła każdą Wigilią. Wcześniej, w naszej kamienicy, na parterze, mieszkała jeszcze babcia i Wigilie odbywały się u niej. Bardzo staromodne były; siano pod obrusem i różne rzeczy, które potem zaniknęły. Zamiast gwiazdy na szczycie choinki wisiały dwa anioły, takie tekturowe, z tyłu była data ich kupienia. W jakimś 1920-którymś roku zostały zakupione jako ozdoba choinkowa. Później zabrałem je do Krakowa.

I, niech zgadnę, zniknęły?

Ukryłem je w jakiejś książce, no i tak, zniknęły. To znaczy - w jakimś miejscu są, ale nie wiem, gdzie. Kiedyś je odnajdę, bo lubię je, kojarzą mi się z Wigilią i domem.

A prezenty?

Prezenty w dzieciństwie były czymś ważnym, wtedy się na nie czekało, przeżywało wszystko. Ale teraz są rzeczami znacznie mniej istotnymi.

Pamięta pan jakiś prezent szczególnie?

Konia pamiętam. Na biegunach. Był taki duży i był podróbą konia. Nie był on koniem umownym, tylko podobnym do prawdziwego - miał grzywę z włosia, był czarny. Bardzo mnie ten prezent poruszył. W tej książce chyba jestem na zdjęciu z tym koniem, proszę, przekartkujmy. O, jest to zdjęcie, tu jest koń, tu jest mały Marcin, a z tyłu choinka.

Ja pamiętam najbardziej, jak dostałam pod choinkę szczotkę do toalety, bo rodzice stwierdzili, że byłam niegrzeczna. Potem podrzucili normalny prezent, chyba łyżwy, ale i tak tę szczotkę najbardziej zapamiętałam.

To złośliwi byli. Ja strasznie nie lubiłem dostawać prezentów ubraniowych. Jakichkolwiek. To mogło być i śliczne ubranko, ale nie cierpiałem tego.

No tak, pan powiedział, że nie fetyszyzuje ubrań.

Zupełnie nie mam takich zapędów. Trzeba mieć spodnie, buty, skarpetki i coś tam, ale to nie ma znaczenia. Nie przywiązuję do tego wagi.

I te święta, w pana domu, wciąż wyglądają tak jak w dzieciństwie?

No nie, to się zmienia, niestety. To już nie jest takie mocne przeżycie jak wtedy, kiedy było się dzieckiem. Nie przeżywa się tego aż tak. Coraz smutniejsze jest to wszystko, ojciec nie żyje, towarzystwo wigilijne się kurczy - młodsza siostra na przykład mieszka przy granicy niemiecko-holenderskiej i rzadko na święta przyjeżdża. Święta, tak naprawdę, są fajne, jeśli w rodzinie są dzieci. Dzięki nim się stają przyjemne. A ja nie mam małych dzieci, wnuków też jeszcze nie mam, bo mój syn jakoś szczególnie się nie kwapi do ich produkowania. Zresztą nie wiem, czy tęsknię za tym, żeby zostać dziadkiem. Nie, chyba nie tęsknię.

Jak pan zostanie, to zwariuje z radości.

No tak, wnuk jest dużo fajniejszy od dziecka, bo wnukiem od czasu do czasu można się zajmować. A to dzieci powodują, że święta są takie emocjonujące. Bo Boże Narodzenie to nie tylko święto religijne; jest w tym jeszcze coś pozareligijnego, jakaś taka dziecięca magia. A teraz my mamy przy stole same dorosłe baby i samych dorosłych chłopów.

Czyli: kogo?

Mnie, mamę, moją starszą siostrę, jej dwoje dzieci. Zazwyczaj w takim zestawie jesteśmy ostatnio. Mój syn też czasem przyjeżdża ze mną, ale nie zawsze. Zabierałem do mamy również swojego psa, sukę właściwie, żeby się odezwała w wigilijną noc, ale się nie odzywała. Ona i tak gada całymi dniami, więc dlaczego jeszcze w Wigilię by miała to robić. W tym roku nie pojedzie ze mną z prozaicznych powodów - coś porozkopywali na kolei i nie ma bezpośredniego pociągu do Lublina. Pies się morduje w podróży, a i tak nic nie powie.

Pan nie gotuje na Wigilię?

Na Wigilię nie, ja gotuję w dni powszednie. Moja mama uważa, że ona wszystko powinna przygotować. Ma niby 90 lat, ale jest sprawna umysłowo, fizycznie względnie też. Przyszedł jednak bolesny moment, kiedy część potraw z wigilijnego jadłospisu została skreślona - bo mama uznała, że wiek już jej nie pozwala, żeby wszystkie je przyrządzić, a kupowanie ich to nie będzie to samo. Przyszedł też taki bolesny moment, kiedy żywa choinka została zastąpiona sztuczną. Więc to już nie jest to samo.

Marcin Świetlicki: Każdy ma swoje demony. Moim jest nieśmiałość. Łażę do ludzi, żeby nie być nienormalnym

Niemniej zawiodłam się trochę na panu, że pan tak tradycyjnie, rodzinnie te święta spędza. Pan uchodzi za tajemniczego dziwaka i ostatnią rzeczą, którą bym się po panu spodziewała w święta, jest popijanie barszczu.

Ludzie widzą to, co chcą widzieć. Sami sobie wymyślają, co o mnie myśleć. Potem poznają mnie osobiście i są zdziwieni, że nie jestem taki, jak sobie wymyślili. I to ich wyobrażenie mojej osoby nie bierze się nawet z tego, co piszę, a z ich wyobraźni. Potem dziwią się, że względnie normalny jestem. Że na przykład piję kawę, a nie alkohol.

No ma pan przed sobą filiżankę kawy, ale też kieliszek słodkiej wódki. A jest południe.

Dzisiaj wyjątkowo.

Aha.

Różne są wyobrażenia i plotki, przestałem z tym walczyć. Niech ludzie myślą, co chcą.

Pana biografia nie jest walką z nimi?

Ona na pewno rozbija wiele z tych wyobrażeń. Starałem się być szczery. Na pewno parę razy koloryzowałem, ale kłamstw w tej książce nie ma. Tak nawet sobie pomyślałem, że mogę przy jej tworzeniu pięknie skłamać, pofantazjować, mogę rzucić na siebie lepsze światło. Ale ostatecznie uznałem, że potem będę czuł się z tym źle. Oczywiście, w niej znajdą się jakieś sądy, poglądy, które kogoś mogą zdenerwować - ale to są moje prawdy. O dziwne rzeczy, w związku z tą książką, ludzie mają żal. Na przykład, że źle mówię o prezydencie. Czy o prezydencie nie wolno źle mówić? A najbardziej obrażeni są ci, o których ani słowa nie powiedziałem. Jedna koleżanka mnie potwornie skrzyczała, że znamy się 30 lat, niby tyle razem przeżyliśmy, a tutaj ani słowa o niej nie wspomniałem. Nie wspomniałem, bo to nie wynikało z kontekstu. Nie o każdym, kogo poznałem, trzeba od razu opowiadać.

No ale pan się chyba nie przejmuje?

Mnie to nawet inspiruje. Z każdej różnicy zdań można zrobić wiersz. Starcia powodują dobre rzeczy. Lepsze to niż milczenie. A wiele osób po tej książce ze mną po prostu nie rozmawia. Milczą. I ja wiem, dlaczego.

Dlaczego?

Boją się wyrażać oburzenie, bo wiedzą, że ja z ich oburzenia zrobię szopkę i cyrk. Ktoś mi powie, że coś tam jest złego w tej książce, a ja to nagłośnię - i to on będzie ośmieszony, nie ja. Więc boją się odezwać. Ale ta książka nie jest na takim plotkarsko-sensacyjnym poziomie, żeby ktoś miał ochotę aż w pysk mi dać. Mojego rozmówcę, Rafała Księżyka, sprawy pozaliterackie i pozamuzyczne słabo interesowały. Jak się pojawił temat, odchodzący od literatury i muzyki, to było widać, że jest znudzony i właściwie tego nie drąży. Więc w tej książce plotek, żadnych osobistych zwierzeń nie ma.

Jak to? Pan dość dokładnie opowiada w tej książce o swoich kobietach, o swoich rozstaniach, o tym, jak zostawił pan żonę dla ciężarnej kochanki….

Ale to nie jest zupełne otwarcie. Mówię o rzeczach osobistych dość oględnie i nie wdaję się w szczegóły. I tak tysiąc stron pierwotnie ta książka miała, ale 1/3 trzeba było wyrzucić.

Tysiąc stron ma nowa biografia Gombrowicza, a pan jeszcze nie umiera.

Jeszcze nie umieram, ale drugiej biografii już nie będzie. Więc wszystko, co będę teraz robił, to już będzie w zupełnej tajemnicy.

Pośmiertna biografia może będzie.

Co będzie po mojej śmierci, to mnie mało interesuje.

Mówię panu, będzie. Wielu stwierdzi, że umarł największy polski poeta. A pan kogo uważa za największego współcześnie żyjącego polskiego poetę?

Największymi polskimi poetami, przynajmniej według obecnej wiedzy, są: Rymkiewicz, Koehler, Wencel. Jak się władza zmieni, to inni będą.

A serio - pan się uważa za największego współcześnie żyjącego polskiego poetę?

Nie, nie uważam się.

To kogo pan za niego uważa?

To pytanie jest pozbawione sensu. Jaką miarę przyjąć? Ten jest największy, kto najdłużej żyje, czy ten, co najwięcej waży? Nie, nic z tego. Ten, który ma największą popularność? - również wątpię. To może ten, który jest najbardziej szanowany przez uniwersytet?

W tej książce pada takie zdanie, moje ulubione: „wolę myśleć, że to nerwica, a nie choroba psychiczna”.

No i co?

No i o tym chciałam porozmawiać. Pan się uważa za nienormalnego?

W każdym są demony.

Jakie są pana demony?

Mam dość dużą nerwicę i dość dużą nieśmiałość. Ale życie polega na tym, że albo te demony się dopuszcza do głosu, albo blokuje je. Ja, mam nadzieję, je blokuję.

Nieśmiałość u artysty scenicznego?

Rzucam się głową do przepaści. Nie nadaję się do tego, żeby stać na scenie. Ale to robię. Nawet żeby rozmawiać, wychodzić z domu, muszę przełamywać bariery. Zamknięty w czterech ścianach czuję się lepiej, niż łażąc wśród ludzi.

Pan bardzo dużo łazi, łatwo pana spotkać w knajpie.

Łażę po to, żeby nie być nienormalnym. Byłbym nienormalny, gdybym siedział sam w domu. Miałem ze dwa lata temu taki okres, że dwa-trzy miesiące przesiedziałem w domu, wychodziłem tylko z psem. To był rodzaj depresji.

Samo przyszło, samo poszło?

Tak. W leczenie, terapie nie wierzę.

Ta książka może była formą terapii?

Tego jeszcze nie wiem.

A sprzedaje się dobrze?

Z tego co wiem, sprzedaje się nieoczekiwanie dobrze. W pierwszym tygodniu od premiery książki sprzedało się więcej niż mojej najlepiej sprzedającej się książki z wierszami.

To nie jest smutne dla poety, jak jego wiersze sprzedają się gorzej niż opowieści o jego życiu?

To są prawa rynku. Ludzie lubią takie rzeczy, historie o prawdziwym życiu. Osobiście wywiadów rzek i biografii raczej nie czytam. Wolę obcować z produktem artysty i właściwie nie interesuje mnie, co ma do powiedzenia na każdy temat; jego życie też średnio mnie zajmuje. Ale ludzie mają inaczej i nie ma się co na to obrażać.

Do tych świąt chciałam wrócić na koniec, czy pan lubi te świecidełka, te ozdoby?

Myślałem, że już skończyliśmy temat świąt.

Cała rozmowa by była o świętach, gdyby pan nie okazał się w ich przeżywaniu tak tradycyjny.

Nie, nie lubię świecidełek. To zazwyczaj jest bezguście.

Maria Mazurek

Jestem dziennikarzem i redaktorem Gazety Krakowskiej; odpowiadam za piątkowe, magazynowe wydanie Gazety Krakowskiej. Moją ulubioną formą jest wywiad, a tematyką: nauka, medycyna, życie społeczne. Jestem współautorką siedmiu książek, w tym czterech napisanych wspólnie z neurobiologiem, prof. Jerzym Vetulanim (m.in. "Neuroertyka" i "Sen Alicji"), kolejne powstały z informatykiem, prof. Ryszardem Tadeusiewiczem i psychiatrą, prof. Dominiką Dudek. Moją pasją jest łucznictwo konne, jestem właścicielką najfajniejszego konia na świecie.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.