Czy Tommy Wiseau jest Polakiem i nazywa się Tomasz Wieczór? Tajemnice reżysera „The Room”, najgorszego filmu świata

Anita Czupryn
Tommy Wiseau osiągnął nieprawdopodobną sławę na całym świecie dzięki filmowej katastrofie, jakiej był twórcą
Tommy Wiseau osiągnął nieprawdopodobną sławę na całym świecie dzięki filmowej katastrofie, jakiej był twórcą AFP/EAST NEWS
Przypadek Tommy’ego Wiseau, twórcy o polskich korzeniach, to nie tylko dowód na to, że „american dream” jest wciąż żywy, ale i przykład, że można stworzyć najgorszy film świata i zyskać sławę. Czy naprawdę nazywa się on Tomasz Wieczór lub Tomasz Wieczorkiewicz? Jego historię opowiada film "Disaster Artist", który właśnie wchodzi do kin.

O ekscentrycznym Tommym Wiseau, który, a wiele na to wskazuje, ma polskie korzenie, głośno było w 2003 r., kiedy nakręcił „The Room”, film tak zły, że aż stał się kultowy. Głośno jest i teraz - do polskich kin na dniach, bo już 9 lutego, trafi „The Disaster Artist”, film o filmie - tym właśnie filmie, który Wiseau przyniósł rozgłos, pieniądze i popularność, a także o nim samym - najbardziej tajemniczym reżyserze, aktorze i producencie Stanów Zjednoczonych. Ale od początku. „The Room” to był gigantyczny i kompletny disaster, jakby to powiedzieli nastolatkowie, czyli totalna katastrofa. A jednak twórca tego ze wszech miar kiepskiego dzieła potrafił przekuć katastrofę w obłędny sukces. Jak mu się to udało - do dziś zastanawiają się zarówno rzesze fanów, jak i ludzie z branży filmowej. „The Room” był filmem tak złym, gra aktorska głównego bohatera i zarazem reżysera oraz producenta tak nieporadna, scenografia kompletnie bez sensu, a dialogi, które według idei twórcy miały nawiązywać do legendarnych produkcji kinowych, tak niepasujące do kontekstu, że… widzowie nieoczekiwanie go pokochali. Dlaczego - to do dziś pozostaje tajemnicą, tak jak tajemnicą jest to, jak to było możliwe, że ten film w ogóle powstał.

Opisywanie fabuły tej dziwacznej produkcji jest pozbawione sensu, bo, jak zauważali krytycy filmowi, ona praktycznie nie istnieje. Zdarzenia w filmie dzieją się przypadkowo i są absurdalne, rozpoczęte wątki z nieznanych przyczyn znikają, postaci pojawiają się w niezrozumiałych logicznie momentach, wychodząc przed kamerę z sekretnych drzwi na dachu budynku. A do tego popisy aktorskie, o, pardon, popisy aktorskiego beztalencia samego Wiseau - scenarzysty, reżysera i głównego bohatera - po prostu zwalają z nóg.

CZYTAJ TAKŻE: „Wszystkie pieniądze świata” bez Kevina Spaceya. Ale też błyszczą

Jak po latach, w swojej książce „The Disaster Artist. My life inside The Room. The Greatest Bad Movie ever made” pisał aktor Greg Sestero, zaprzyjaźnił się on z Wiseau w 1998 roku, na kursie aktorskim w San Francisco. Tommy zrobił na nim wtedy wrażenie pewnego siebie człowieka, który nie przyjmował ze strony prowadzących zajęcia żadnych słów krytycznych, a wręcz wpadał w złość. Tymczasem uczestnicy kursu pękali ze śmiechu widząc jego drewniane występy. Co ciekawe, jak ujawnił Sestero, mimo że coraz częściej się spotykał z Wiseau, coraz więcej czasu ze sobą spędzali - w pewnym momencie zamieszkał nawet w jego apartamencie - wciąż wiedział o nim niewiele, a to, co wiedział, nie zgadzało się z tym, co widział. Na przykład Wiseau mówił, że ma 30 lat, choć już na pierwszy rzut oka wyglądał na daleko bardziej dojrzałego faceta mimo umalowanych na czarno włosów i ciemnych przeciwsłonecznych okularów, których niemal nie zdejmował. A kiedy ktoś chciał zobaczyć jego prawo jazdy - reagował alergicznie i wpadał w histerię.

W tej samej książce Sestero twierdzi też, że jakiś czas po przeprowadzce do USA Wiseau przeżył poważny wypadek drogowy, gdy kierowca przejeżdżający na czerwonym świetle uderzył w jego samochód. To zdarzenie i późniejszy pobyt w szpitalu, podczas którego Wiseau był na krawędzi życia i śmierci, miały być przełomowym momentem w jego życiu. To wtedy miał zdecydować, że nie ma na co czekać, tylko trzeba spełnić swoje marzenie o tym, że zostanie reżyserem i aktorem, które wcześniej bał się zrealizować. Pomysł filmu „The Room” zaświtał mu w głowie w końcu 2000 roku. Zbliżało się Boże Narodzenie, kiedy objawił swoją ideę przyjacielowi Gregowi Sestero. - Ja zagram głównego bohatera, ty mojego najlepszego przyjaciela - powiedział. Zdecydował już jak bohater, którego miał odgrywać Sestero, będzie miał na imię. Mark. Jak aktor Mark Damon. Bohater Tommy’ego miał się nazywać Johnny. Z wywiadu, jaki Wiseau udzielił portalowi indiewire.com, wiemy, że Wiseau napisał najpierw książkę liczącą 600 stron i pomyślał o tym, aby przełożyć ją na sztukę teatralną. Potem jednak postanowił, że to będzie film - z 600 stron zrobił 99 strony scenariusza. „Inspirował mnie „Obywatel Kane”, filmy z Jamesem Deanem - opowiadał Wiseau. Kiedy jednak - co wiemy z książki Sestero, twórca wysłał scenariusz do wytwórni Universal, odesłano go po 24 godzinach. Postanowił więc swój artystyczny projekt zrealizować własnym sumptem.

Sestero zgodził się na udział w filmie, bo Wiseau zaproponował mu fortunę. Ile - do dziś nie wiadomo, bo tego nie zdradził. Ale też Sestero był pewien, że następnego ranka Tommy Wiseau zapomni o swoim pomyśle na film i cała sprawa rozejdzie się po kościach. Tymczasem Wiseau tak się uchwycił swojej wizji, że w końcu prace nad filmem ruszyły pełną parą. Tylko, że jeszcze zanim się to stało - Wiseau nagle zniknął. Przyjacielowi oznajmił, że musi jechać do Londynu w interesach. Przez kilka miesięcy nie było z nim kontaktu. W końcu zadzwonił do Grega. „Płakał. Powiedział, że jest w piekle i że dłużej tego nie zniesie” - pisał potem Sestero. Gdzie faktycznie był i co robił w tym czasie - nie wiadomo. Wrócił miesiąc później z ukończonym scenariuszem.

Aktorzy, których Wiseau zaangażował do filmu, od początku widzieli, że nic w tej produkcji się nie klei, począwszy od decyzji Tommy’ego, aby zdjęcia do filmu rozpoczynać wczesnym rankiem. Rzecz w tym, że on sam na plan zdjęciowy przyjeżdżał koło południa i miał pretensje do wszystkich, że nie pracują. Ale też jak wytłumaczyć to, że nikt z nich nie wiedział, o czym ten film miał być - nikt nie dostał pełnego scenariusza, tylko kartki z fragmentami podczas kolejnych zdjęć filmowych. Na dodatek twórca podczas już podczas kręcenia zdjęć wciąż wprowadzał kolejne, niezrozumiałe dla ekipy poprawki. Sceny erotyczne przedłużał w nieskończoność, dbając przede wszystkim o to, aby jego pośladki w kamerze wyglądały idealnie. Natomiast w tych dniach, kiedy nagrywano kwestie z innymi aktorami - w ogóle nie przyjeżdżał na plan. Na jakiekolwiek uwagi aktorów czy innych członków ekipy, Tommy miał zawsze jedną odpowiedź: „Tego chcą producenci”. Już samo to było co najmniej dziwne, bo przecież to Wiseau był jedynym producentem, to on wykładał pieniądze. Cały film aktorzy zobaczyli więc po raz pierwszy dopiero w dzień premiery w Laemmle Theatre w Los Angeles, 27 czerwca 2003 roku. Przeżyli szok. Okazało się, ze faktycznie sceny erotyczne trwały tak długo, że jeden z aktorów, Dan Janjigian (grał gangstera na dachu) pomyślał: „O mój Boże, czy to było porno? Widownia patrząc na to, co się dzieje na ekranie, zamarła. Po 30 minutach część ludzi wyszła, żądając w kasie zwrotu pieniędzy, a ci, co zostali, w końcu zaczęli pokładać się ze śmiechu. Nic więc dziwnego, że na drzwiach kilku kalifornijskich kin, gdzie film był wyświetlany, pojawiła się kartka z wiadomością: „żadnych zwrotów”. Po dwóch tygodniach dzieło spadło z afiszy. „The Room”, na który Wiseau wydał 6 milionów dolarów zarobił wtedy niespełna dwa tysiące dolarów.

CZYTAJ TAKŻE: Złote Maliny 2018: Kto jest nominowany? M.in. Jennifer Lawrence, Johny Depp, Tom Cruise, "Ciemniejsza strona Grey'a"

Skąd Wiseau miał pieniądze na produkcję? To kolejny sekret. Zwłaszcza, że jak pisał Sestero, Tommy nigdy nie pracował. Mówił o jakimś swoim biznesie, ale Sestero nie zauważył, aby się nim zajmował. Za to miał w Los Angeles apartament, jeździł mercedesem, a przy produkcji „The Room” szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Zamiast na przykład skorzystać z wypożyczonego sprzętu, jak to się zwykle w Hollywood robi, wolał sam kupić drogie kamery, nie wspominając już o tym, ile wydał na promocję filmu. Do dziś legendy chodzą o ogromnym billboardzie, który wisiał w centralnym miejscu Hollywood jeszcze pięć lat po premierze. Na plakacie było oczywiście zdjęcie Wiseau i - uwaga - jego numer telefonu.

Na temat pieniędzy Wiseau narosło więc wiele różnych legend i teorii. Poczynając od tego, co powiedział sam Wiseau, że majątek zrobił na imporcie skórzanych kurtek z Korei Południowej, a kończąc na tym, że „The Room” był w istocie pralnią brudnych pieniędzy. Krążą też plotki, że Tommy ma pieniądze, ponieważ pochodzi z jednej z europejskich rodzin królewskich. Przyciskany do muru, Wiseau wspominał o dwóch dodatkowych producentach filmu rzekomo fundujących niebotyczne sumy. Jak się później okazało, jednym z nich była 80-latka, do tego schorowana, która nie zrobiła nic by wspomóc produkcję, a drugim okazał się martwy od 10 lat znajomy Tommyego. Do dziś mówi się też, że Tommy Wiseau opłacił widownię, która po pierwsze tłumnie uczestniczyła w projekcji, a po niej miała prosić aktorów o autografy.

telemagazyn.pl

Na popremierowym przyjęciu w Hollywood wszyscy członkowie ekipy filmowej starannie omijali temat filmu, w jakim wzięli udział. „Nikt z nas nie wiedział, co powiedzieć” - opowiadali później dziennikarzom. Aktorka, która grała sceny erotyczne w zakłopotaniu przyznała, że na przyjęciu wypiła tyle szampana, aby zagłuszyć emocje, jakie zrodziły się u niej podczas oglądania dzieła Wiseau. Inni, na pytania, co się wydarzyło tej nocy na pokazie, odpowiadali: „Lepiej nie pytaj”.

Krytycy nie pozostawili na filmie suchej nitki. W jednej z recenzji napisano: „Oglądanie tego filmu jest jak dźgnięcie nożem w głowę”. Wszyscy byli przekonani, że film zejdzie z ekranu, trafi na półki, zarośnie kurzem a ludzie z czasem zapomną o tej fatalnej katastrofie. Stało się jednak inaczej. Z pewnością nie bez starań i niesłychanej wręcz determinacji samego Tommy’ego Wiseau, ale film nieoczekiwanie znalazł swoich miłośników. Na Facebooku co i raz powstają nowe strony „The Room”. Fani zanalizowali i rozebrali na czynniki pierwsze każdą scenę z filmu, dopatrując się drugiego dna i tłumacząc to, czego wydawałoby się - wytłumaczyć się nie da inaczej, niż tylko brakiem umiejętności aktorskich, nieumiejętnym montażem, czy fatalnym scenariuszem.

CZYTAJ TAKŻE: Meryl Streep. Przereklamowana dla Trumpa, dla świata bóstwo

Powstała nawet na podstawie filmu gra komputerowa, a Tommy Wiseau zaczął zgarniać fortunę ze sprzedaży DVD i gadżetów. Ma swój sklep internetowy, w którym można kupić nawet slipki z napisem Tommy Wiseau. No i powstają kolejne książki i dokumenty o „The Room”. Sam Tommy Wiseau, o czym zresztą powiedział w jednym z wywiadów, wierzy, że jego film obniżył liczbę przestępstw w Stanach Zjednoczonych, ponieważ dzieciaki, które przyszły do kina na jego film, zamiast wziąć kamień i przypadkowo kogoś uderzyć, dzięki nocnym seansom jego dzieła nie trafiły za kratki.

Dziś - bez mała 15 lat po premierze, „The Room” uważany jest za kultowy klasyk współczesnego kina. Fani z całego świata przyjeżdżają na comiesięczne pokazy filmowe do Kaliforni, przebrani w kostiumy bohaterów, uzbrojeni w plastikowe łyżki, którymi rzucają w ekran za każdym razem, kiedy pojawia się scena ze zdjęciami z oprawionymi w ramki łyżkami.

Greg Sestero w 2014 roku został laureatem Dziennikarskiej Nagrody za książkę „The Disaster Artist”, przedstawiającej kulisy powstania filmu. Nawiasem mówiąc to właśnie ta książka zainspirowała Jamesa Franco do zrobienia paradokumentu - filmu o filmie „The Room” i o jego tajemniczym twórcy, „katastrofalnym artyście”. Tak, tak, tego samego Franco, który zaraz kilka godzin po tym, jak w niedzielę 7 stycznia odebrał nagrodę Złote Globy za swoje dzieło, usłyszał zarzuty dotyczące molestowania seksualnego. Ale zostawmy Franco i wróćmy do Wiseau, bo naprawdę ciekawie robi się wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że jego przeszłość i informacje na temat jego pochodzenia nadal pozostają tajemnicą. On sam prawie nigdy nie odpowiada na pytania, skąd się wziął w Ameryce, jakie jest jego prawdziwe imię i nazwisko, a także gdzie są jego korzenie.

Wiele na ten temat wiemy dzięki Rickowi Harperowi, dokumentaliście, który tak się zafascynował filmem Wiseau, że postanowił odkryć sekrety jego twórcy. Założył firmę producencką, która z sukcesem sponsorowała pokazy „The Room” w Kanadzie, ale na tym nie koniec. Harper chciał wiedzieć wszystko zarówno o filmie „The Room”, jak i Wiseau. Przeprowadzał wywiady z członkami ekipy filmowej; wbrew zakazowi Wiseau rozmawiał z Sandy Schklair, gościem, który był opiekunem scenariusza, a po pewnym czasie zaczął nagle twierdzić, że to on był faktycznym reżyserem „The Room”. No cóż, nie od dziś wiadomo, że sukces zwykle ma wielu ojców. Harper w swoim śledztwie nie potrafił się zatrzymać i przypłacił to końcem znajomości z Wiseau. Ale, jak mówił w wywiadach: „Wiesz, kiedy po prostu masz obsesję na punkcie czegoś, chcesz wiedzieć wszystko”. Efektem jego dociekań był dokument, jaki nakręcił, pod tytułem „Room Full Of Spoons”. Film ujrzał światło w 2015 roku. I to dzięki Harperowi, który odwiedzał nawet cmentarze szukając przodków Wiseau wiemy, że ten ekscentryczny twórca, o charakterystycznym, wschodnioeuropejskim akcencie, prawdopodobnie ma polskie korzenie, że pochodzi z Poznania i miał się urodzić w 1955 roku jako Tomasz Wieczór lub Wieczorkiewicz. Sestero ujawnił, że Tommy wcześniej posługiwał się imieniem Pierre, kiedy jakiś czas mieszkał we Francji. Tam też miał powstać jego pseudonim - jako że Wiseau sprzedawał zabawkowe ptaki - po francusku „oiseau”, dodał do tego literę „W” - pierwszą literę swojego prawdziwego nazwiska. Fani zauważają, że zarówno „Wieczór” jak i Wizu mają podobne brzmienie fonetyczne. Ponieważ w ślad za Harperem poszli liczni fani Wiseau, dokopując się informacji na temat Stanleya i Katherine Wieczór z Nowego Orleanu - wujostwa Wiseau. Odkryli nawet, że matka Stanleya - czyli Stanisława Wieczora, czy też wcześniej - Wieczorkiewicza nazywała się Abramovitz, co by wskazywało na to, że była żydowskiego pochodzenia. „Pochodzę z Europy” - przyznał w końcu publicznie Wiseau, dodając jednocześnie: „Jestem teraz Amerykaninem jak wszyscy inni. Krótko mówiąc, dorastałem w Nowym Orleanie w Luizjanie. Ludzie pytają mnie, skąd pochodzisz, prawda? ... Który kraj, myślę, cóż, wybieram Nowy Orlean.” W rozmowie z Enterrtainment Weekly powiedział zaś: „Myślę, że życie prywatne powinno być życiem prywatnym, życie zawodowe powinno być życiem zawodowym, i to jest to, gdzie stoję, i mam prawo to robić. Więc nie pytaj”.

CZYTAJ TAKŻE: Gotowi na wszystko. Exterminator. Komedia muzyczna to rzadkość

Na początku stycznia tego roku Wiseau znów stanął w świetle reflektorów i kamer, zjawiając się na gali wręczania Złotych Globów. Zaprosił go, ma się rozumieć, James Franco, który odbierał nagrodę za „The Disaster Artist”. W tym filmie, gościnnie, w roli Henry’ego wystąpił Wiseau. Franco zaprosił go więc na scenę, ale kiedy Wiseau wszedł, od razu sięgnął po mikrofon, Franco skutecznie go zablokował i nie pozwolił mu przemówić. W końcu to była przecież jego chwila sławy, nawet jeśli zrodziła się dzięki Wiseau, w którego postać Franco nie tyle się wcielił, co po prostu stał się Tommym Wiseau.

Wiseau napisał więc na Twiterze to, co chciał powiedzieć podczas gali: „Gdyby wielu ludzi się kochało, świat byłby lepszym miejscem do życia”. A dziennikarzowi gazety „Los Angeles Times” zdradził, że na scenie chciał też powiedzieć: „Zobacz „The Room”, baw się dobrze i ciesz się życiem. Amerykańskie marzenie jest żywe i prawdziwe”.

telemagazyn.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl