Strach. Samo istnienie, gdy się nad nim głębiej zastanowić, ma przerażający wymiar, tymczasem nieustannie produkujemy sobie kolejne lęki. A największe tworzy nam wyobraźnia, którą uznajemy za tak zachwycającą u dzieci, nie zwracając uwagi, iż może się ona zarazem stać przekleństwem. Rozpalona imaginacja, traumatyczne szczenięctwo i dostrzeganie Zła, nie tyle jako brak dobra, co realne, fizyczne zagrożenie i już trwoga zostaje upostaciowiona. Nierzadko w figurze niewinnej, kojarzącej się z odwrotnością niebezpieczeństwa. Jak klaun.
„To” (cóż za doskonały tytuł dla horroru) należy do najlepszych (zarazem najobszerniejszych), najmocniej z grozą dojrzewania i pułapkami nastoletniego umysłu się rozprawiających powieści nie tylko samego Stephena Kinga, ale całego gatunku. Autor wykorzystuje tu jeden ze swoich ulubionych, a zarazem chwytliwych motywów: zagrożone dzieci, rozstawieni na obrzeżach szkolnego świata dorośli oraz wypełzające zza codziennych rytuałów, atakujące i kuszące jednocześnie diabelstwo. King z warsztatowym mistrzostwem lawiruje między niepokojem, bojaźnią, wakacyjną idyllą, pierwszym biciem serc, rywalizacją małolatów, a rozbijaniem przyzwyczajeń i groteską. I trzeba przyznać, że doczekał się błyskotliwie odnajdującego się w jego stylistyce filmowego kontynuatora w osobie Andresa Muschiettiego. Przeniesione na duży ekran „To” łączy przebiegłość i już lekką oldskulowość pierwowzoru z zamiłowaniem do zderzania przeciwieństw i niecierpliwością współczesności. Reżyser swobodnie porusza się między infantylizmem, namiętnością, absurdem i na czarno zabarwionym poczuciem humoru, nie przeładowując swojej produkcji żadnym z tych elementów. Paradoksalnie, najmniej mocy mieści się w sekwencjach potworności, głównie ze względu na filmowo-hollywoodzką dosłowność, biorącą górę nad przestrzenią dla wyobraźni, potrafiącej najdotkliwiej doprowadzić do rozpaczy.
Miłośników Kinga i jego powieści należy ostrzec, że w kinie mamy do czynienia dopiero z „pierwszym rozdziałem” opowieści (zdjęcia do drugiej części mają się rozpocząć po nowym roku), nie wykraczającym poza młodzieńczy czas bohaterów. Nie musząc przykrawać obszernej książki do ram jednego, nawet i długiego filmu, Muschietti zyskał możliwość grania formą i bliskiego, jak sądzę, Kingowi oddania obaw drążących młodzieńczą grupę. Bo przecież o utracie niewinności i brutalnym wchodzeniu w dorosłość to rzecz. Młodzi bohaterowie muszą nie tylko wyrwać się z okowów dziecięcej niedojrzałości, niepewności, niesamodzielności, ale także zwyciężyć słabości, które dziecięctwo w nich pozostawiło. Co gorsza, nie mogą liczyć na pokolenie swoich rodziców, bo ci albo okazali się krzywdzicielami, bestiami w ludzkiej skórze, ubezwłasnowolniającymi własne pociechy samotnikami lub stali się przejmująco nieobecni. Tym łatwiej zmiennokształtnemu Złu przyszło szukać wśród nich nasycenia, igrać ich nieświadomością i pragnieniem odmiany. Dopiero zmierzenie się z tym, co nieuniknione, bez oglądania się na innych, przyjęcie „na klatę” (czasem dosłowne) tego, przed czym nie da się już schować w dziecięcym pokoju, pokonanie naiwności i rozwianie związanych z nią pragnień, a także pogodzenie się z dokonanym i powiedzenie po raz pierwszy dorosłego „nie” pozwala zepchnąć głodnego bezgrzeszności klauna Pennywise’a w głąb studni. A że każde pokolenie powtarza te same błędy, przecież nie ostatecznie...
Muschietti czysto prowadzi narrację, zgrabnie eksponuje poszczególnych dziecięcych bohaterów i ich relacje, umiejętnie rozkłada akcenty. Mimo pokus, zanurzając się w barwnych latach 80. nie robi też ze swojego filmu fajerwerku cytatów i mrugnięć okiem do widza, poza drobiazgami w rodzaju kina wyświetlającego kolejną część „Koszmaru z ulicy Wiązów” czy sceny ze śmiercionośnymi palcami w stylu Freddy’ego Kruegera. Twórcy filmu trafnie dobrali również obsadę, z plejadą utalentowanych młodziutkich aktorów, w większości mających już ekranowy debiut za sobą. Świetnie sobie z nimi „pogrywa” Bill Skarsgård jako Pennywise, nieco bawiąc się swoją demoniczną postacią i uciekając od interpretacji, którą narzucił Tim Curry w pamiętnym telewizyjnym miniserialu.
Jeżeli pominiemy niektóre schematyczne rozwiązania i powtórzenia, film staje się nie najgorszym, wcale nie rozrywkowym „straszakiem”. Bardziej niż wyskakującymi nagle zza uchylonych drzwi demonami, przeraża nieopanowaniem psychiki. Pennywise instaluje się tam w dzieciństwie i dorasta razem z nami. To żywi się przez cały ten czas naszym lękiem. Skąd wziąć w sobie taką Prawdę, by móc przestać go karmić?
Co ciekawe, To u Kinga powraca co 27 lat. Klaun Pennywise po raz pierwszy pojawił się na małym ekranie w 1990 roku. Przybył ponownie w roku 2017. Po 27 latach...
OCENA 4/6
To,
USA, horror,
reż. Andres Muschietti,
wyst. Jaeden Lieberher, Bill Skarsgård, Jeremy Ray Taylor
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?