Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „To” na podstawie powieści Stephena Kinga [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Bill Skarsgård jako diabelski klaun Pennywise nie tylko dobrze oddał złożoność swojego bohatera, ale również nieco zabawił się tą postacią i uciekł od interpretacji, którą narzucił przed laty Tim Curry
Bill Skarsgård jako diabelski klaun Pennywise nie tylko dobrze oddał złożoność swojego bohatera, ale również nieco zabawił się tą postacią i uciekł od interpretacji, którą narzucił przed laty Tim Curry Warner Bros. Entertainment Polska
Na ekrany kin wszedł horror „To” na podstawie głośnej, bestsellerowej powieści Stephena Kinga. Film wyreżyserował Andres Muschietti, który zastąpił Cary’ego Fukunagę, twórcę „Detektywa”.

Strach. Samo istnienie, gdy się nad nim głębiej zastanowić, ma przerażający wymiar, tymczasem nieustannie produkujemy sobie kolejne lęki. A największe tworzy nam wyobraźnia, którą uznajemy za tak zachwycającą u dzieci, nie zwracając uwagi, iż może się ona zarazem stać przekleństwem. Rozpalona imaginacja, traumatyczne szczenięctwo i dostrzeganie Zła, nie tyle jako brak dobra, co realne, fizyczne zagrożenie i już trwoga zostaje upostaciowiona. Nierzadko w figurze niewinnej, kojarzącej się z odwrotnością niebezpieczeństwa. Jak klaun.

„To” (cóż za doskonały tytuł dla horroru) należy do najlepszych (zarazem najobszerniejszych), najmocniej z grozą dojrzewania i pułapkami nastoletniego umysłu się rozprawiających powieści nie tylko samego Stephena Kinga, ale całego gatunku. Autor wykorzystuje tu jeden ze swoich ulubionych, a zarazem chwytliwych motywów: zagrożone dzieci, rozstawieni na obrzeżach szkolnego świata dorośli oraz wypełzające zza codziennych rytuałów, atakujące i kuszące jednocześnie diabelstwo. King z warsztatowym mistrzostwem lawiruje między niepokojem, bojaźnią, wakacyjną idyllą, pierwszym biciem serc, rywalizacją małolatów, a rozbijaniem przyzwyczajeń i groteską. I trzeba przyznać, że doczekał się błyskotliwie odnajdującego się w jego stylistyce filmowego kontynuatora w osobie Andresa Muschiettiego. Przeniesione na duży ekran „To” łączy przebiegłość i już lekką oldskulowość pierwowzoru z zamiłowaniem do zderzania przeciwieństw i niecierpliwością współczesności. Reżyser swobodnie porusza się między infantylizmem, namiętnością, absurdem i na czarno zabarwionym poczuciem humoru, nie przeładowując swojej produkcji żadnym z tych elementów. Paradoksalnie, najmniej mocy mieści się w sekwencjach potworności, głównie ze względu na filmowo-hollywoodzką dosłowność, biorącą górę nad przestrzenią dla wyobraźni, potrafiącej najdotkliwiej doprowadzić do rozpaczy.

Miłośników Kinga i jego powieści należy ostrzec, że w kinie mamy do czynienia dopiero z „pierwszym rozdziałem” opowieści (zdjęcia do drugiej części mają się rozpocząć po nowym roku), nie wykraczającym poza młodzieńczy czas bohaterów. Nie musząc przykrawać obszernej książki do ram jednego, nawet i długiego filmu, Muschietti zyskał możliwość grania formą i bliskiego, jak sądzę, Kingowi oddania obaw drążących młodzieńczą grupę. Bo przecież o utracie niewinności i brutalnym wchodzeniu w dorosłość to rzecz. Młodzi bohaterowie muszą nie tylko wyrwać się z okowów dziecięcej niedojrzałości, niepewności, niesamodzielności, ale także zwyciężyć słabości, które dziecięctwo w nich pozostawiło. Co gorsza, nie mogą liczyć na pokolenie swoich rodziców, bo ci albo okazali się krzywdzicielami, bestiami w ludzkiej skórze, ubezwłasnowolniającymi własne pociechy samotnikami lub stali się przejmująco nieobecni. Tym łatwiej zmiennokształtnemu Złu przyszło szukać wśród nich nasycenia, igrać ich nieświadomością i pragnieniem odmiany. Dopiero zmierzenie się z tym, co nieuniknione, bez oglądania się na innych, przyjęcie „na klatę” (czasem dosłowne) tego, przed czym nie da się już schować w dziecięcym pokoju, pokonanie naiwności i rozwianie związanych z nią pragnień, a także pogodzenie się z dokonanym i powiedzenie po raz pierwszy dorosłego „nie” pozwala zepchnąć głodnego bezgrzeszności klauna Pennywise’a w głąb studni. A że każde pokolenie powtarza te same błędy, przecież nie ostatecznie...

Muschietti czysto prowadzi narrację, zgrabnie eksponuje poszczególnych dziecięcych bohaterów i ich relacje, umiejętnie rozkłada akcenty. Mimo pokus, zanurzając się w barwnych latach 80. nie robi też ze swojego filmu fajerwerku cytatów i mrugnięć okiem do widza, poza drobiazgami w rodzaju kina wyświetlającego kolejną część „Koszmaru z ulicy Wiązów” czy sceny ze śmiercionośnymi palcami w stylu Freddy’ego Kruegera. Twórcy filmu trafnie dobrali również obsadę, z plejadą utalentowanych młodziutkich aktorów, w większości mających już ekranowy debiut za sobą. Świetnie sobie z nimi „pogrywa” Bill Skarsgård jako Pennywise, nieco bawiąc się swoją demoniczną postacią i uciekając od interpretacji, którą narzucił Tim Curry w pamiętnym telewizyjnym miniserialu.

Jeżeli pominiemy niektóre schematyczne rozwiązania i powtórzenia, film staje się nie najgorszym, wcale nie rozrywkowym „straszakiem”. Bardziej niż wyskakującymi nagle zza uchylonych drzwi demonami, przeraża nieopanowaniem psychiki. Pennywise instaluje się tam w dzieciństwie i dorasta razem z nami. To żywi się przez cały ten czas naszym lękiem. Skąd wziąć w sobie taką Prawdę, by móc przestać go karmić?

Co ciekawe, To u Kinga powraca co 27 lat. Klaun Pennywise po raz pierwszy pojawił się na małym ekranie w 1990 roku. Przybył ponownie w roku 2017. Po 27 latach...

OCENA 4/6
To,
USA, horror,
reż. Andres Muschietti,
wyst. Jaeden Lieberher, Bill Skarsgård, Jeremy Ray Taylor

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki