Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Siedmiu wspaniałych" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Na ekrany kin weszła nowa wersja klasycznego westernu - słynnych „Siedmiu wspaniałych”. Dynamiczna akcja, bez chwili na refleksje, poza jedną: czy wszystko trzeba uwspółcześniać?

Czasy się zmieniają i nie pozostaje nic innego, jak się w nie wstrzelić lub strzelić sobie w głowę z rozpaczy. W czasach dzisiejszych przede wszystkim nie ma czasu. Dlatego jeżeli w klasycznej wersji „Siedmiu wspaniałych” Johna Sturgesa z roku 1960 drużyna colta zbierała się przez większą część filmu i mogliśmy zagłębić się w psychologię bohaterów oraz nawiązać z nimi relację przed finałową potyczką, tak teraz kompletowanie kompanii odbywa się w kilka chwil, by można było od razu przejść do strzelaniny. A ostateczna rozprawa zamienia się w totalną bitwę.

Przejawów współczesności w nowym wydaniu słynnego westernu jest rzecz jasna więcej. Mamy tu realne współistnienie kultur: wśród „wspaniałych” są czarnoskóry, Azjata, Indianin i biali (jeden z nich to słusznie „puszysty” mężczyzna, dowartościowujący powszechną dziś grupę społeczną tych rozmiarów). Dwójka bohaterów to ludzie złamani przez wojnę, w której musieli brać udział: jeden uczynił ze swojego życia nieustanny odwet, drugi nie może sobie poradzić z traumą - temat przez dzisiejsze amerykańskie kino odmieniany na wszelkie sposoby. Nieformalnym przywódcą miasteczka dręczonego przez złoczyńców jest kobieta, a Złym już nie zwykły rzezimieszek, lecz wyrobiony, bezwzględny kapitalista, który niczym prezesi banków i korporacji uważa, że skoro maluczcy „nie byliby przeznaczeni na rzeź, to Bóg nie czyniłby ich baranami”. Mamy przy tym przeciwstawienie się tyranii i rządom despotów, wyzwolenie wyzyskiwanych pracowników kopalni złota oraz niejasną potrzebę posiadania wiary, mimo wieloletnich konfliktów ze Stwórcą. Zgodnie też z inscenizacyjną zasadą dzisiejszych superprodukcji, „łomotu” ma być jak najwięcej i to zrealizowanego z maksymalnym rozmachem, zatem rozprawa na wszelakiego rodzaju broń nie jest już tylko finałową filmową ucztą (jak to było w pierwowzorze całego cyklu, czyli legendarnych „Siedmiu samurajach” Akiro Kurosawy z 1954 roku - ta imponująca sekwencja walki w deszczu), tylko permanentną batalią: gonimy tu od strzelaniny do strzelaniny, a podczas konfrontacji w miasteczku ziemia pokrywa się setkami trupów. Na szczęście nie użyto, jeszcze niedawno tak modnych, elementów fantastycznych i zapożyczonych z innych filmów.

Jednak schlebiając współczesnej publiczności Antoine Fuqua zrobił film pełen szacunku i afektu do westernu oraz tradycji gatunku. Nie ma tu kpiny, pośrednich rozwiązań, prostackiego puszczania oka do widza. Siedmiu życiowych rozbitków to ciągle banda straceńców, którzy może nie dokonali wielu szlachetnych czynów, ale w chwili ostatecznej opowiedzieli się po stronie zasad i stanęli w obronie uciśnionych. Ich zadanie to przedsięwzięcie, jak mówi jeden z bohaterów, niewykonalne, ale możliwe do przeprowadzenia dzięki - uwaga: słowo dziś w Polsce niezrozumiałe - współpracy mimo odmienności, męskiej przyjaźni, odwołaniu się do resztek honoru, niezłomności, odróżnianiu dobra od zła i gotowości do poświęceń. Postawy z epoki przeciwstawnej dzisiejszemu hedonizmowi i pogardzie dla słabszych. Fuqua wiernie trzyma się przy tym wątków zaczerpniętych z klasyka, występ Byung-hun Lee można odebrać jako dalekie oddanie hołdu Kurosawie, a emocjonalnym ukłonem wobec obrazu Sturgesa jest niezapomniany temat muzyczny Elmera Bernsteina rozbrzmiewający na napisach końcowych.

Dzisiejsi „wspaniali” to bardziej aktorzy przebrani za kowbojów niż tacy kowboje jak John Wayne, James Stewart, Clint Eastwood czy (by wrócić do poprzedniego filmu) Steve McQueen i różnie na ekranie wypadają. Denzel Washington i Chris Pratt grają to, co grają zawsze, przeciętnie prezentuje się też Peter Sarsgaard jako szef niegodziwców, ograniczając pokazywanie Złego do kilku skrzywień, zaciętej miny i spoglądania spode łba. Najciekawiej w tym gronie zaistniał Ethan Hawke, tworząc najpełniejszą, najbardziej zróżnicowaną i najlepiej wpasowaną w stylistykę westernu postać.

Po raz kolejny okazało się, że mit przeciwstawiania się przeważającej sile wroga, dokonywania niemożliwego, pokonywania silniejszego i zwycięstwa dobra nas złem oraz ofiary w imię sprawiedliwości (lub choćby zemsty) ma się dobrze. Choć „Siedmiu wspaniałych” opiera się, na wydawałoby się obecnie, zgranych schematach wciąż jest to zestaw, który się „kupuje”. I pewnie mimo wielu zmian obyczajowych i społecznych, czekających nas lub nie, zawsze faceci, którzy będą w stanie powiedzieć „nie” podłości, nic z tego nie mając, będą nas zachwycać. Tym mocniej, im trudniej jest wyeliminować to co odrażające, brudne i złe z codzienności,

Dynamiczna akcja nie pozwala choćby na chwilę refleksji, poza jednym pytaniem: czy wszystko trzeba uwspółcześniać? A jeśli, to jaki będzie krok następny - „Siedmioro wspaniałych”?

OCENA: 3/6

Siedmiu wspaniałych,
USA, western,
reż. Antoine Fuqua,
wyst. Denzel Washington,
Chris Pratt

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki