Książki z zakurzonej półki: „Marion Dönhoff. Życie pod prąd”

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
„Marion Dönhoff. Życie pod prąd”
„Marion Dönhoff. Życie pod prąd” fot.archiwum
W swoim długim, 93-letnim życiu, Marion hrabina Dönhoff osiągnęła wszystkie szczyty możliwe do zdobycia. Była jedną z najbardziej wpływowych i intrygujących kobiet współczesnych Niemiec. Jej biografię spisała Alice Schwarzer. Książkę „Życie pod prąd” powinien przeczytać każdy myślący Polak. Dlaczego? O tym za chwilę…

Książkę „Marion Dönhoff - Ein widerständiges Leben”, bo tak brzmi tytuł niemieckiego oryginału, wydała w roku 1996 kolońska oficyna „Kiepenheuer & Witsch”. Polska edycja ukazała się trzy lata później, a jego wydawcą był „Twój Styl”… Główna bohaterka tej biografii, tuż przed śmiercią w roku 2002, powiedziała o jej autorce: „Nikt nie opisał mnie tak trafnie jak ona”.

ZOBACZ TAKŻE: Książki z zakurzonej półki: Celtowie - pierwotny duch Europy

I już to w zasadzie wystarczyłoby za recenzję…

Życie w oporze

Biografia Marion Dönhoff składa się z trzech części. Pierwsza - to życiorys „czerwonej hrabiny”, urodzonej w pałacu Friedrichstein, który nieraz gościł pruskich królów, a potem również cesarzy Niemiec… Dzieciństwo spędziła w dawnych Prusach Wschodnich - w dostatku, ale bez zbytku. W pewnym stopniu nawet w spartańskiej surowości, cechującej tamtejsze ziemiaństwo.

Studia ekonomiczne odbyła na Uniwersytecie we Frankfurcie, w czasach, gdy w Niemczech do władzy dochodził Hitler. Po studiach, jak przystało na dziedziczkę jednego z najświetniejszych rodów pruskich, ruszyła w podróż po świecie… Ta część biografii napisana jest rzetelnie, choć bez wchodzenia w intymne szczegóły życia młodej hrabianki. Alice Schwarzer starała się bardziej podkreślać jej walory intelektualne niż zajmować się życiem osobistym - brak wzmianki o jakimkolwiek romansie zaskakuje. Być może autorka książki bała się o to pytać swoją rozmówczynię.

W roku 1937 hr. Dönhoff, wówczas dwudziestoośmioletnia dziewczyna, powraca do rodzinnego Friedrichstein, zarządza dobrami ziemskimi i... pisze doktorat. Z przerażeniem patrzy na agresywną politykę Hitlera. Zdaje sobie sprawę, że wojna oznaczać będzie utratę przez Niemcy jej ukochanych Prus Wschodnich. Przejmujące są listy Marion do brata Dietera, pisane jesienią 1941 roku. W tym czasie odbyła też konną wycieczkę po Mazurach. I było to jakby pożegnanie stron rodzinnych.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Podróże. Zurych - mroczny przedmiot pożądania

Potem był zamach na Hitlera z 20 lipca 1944 roku. Dönhoff głęboko zaangażowana w spisek, cudem uniknęła aresztowania i egzekucji. Ale jej ukochany brat został zamordowany przez gestapo.

Wiele lat później „czerwona hrabina” z goryczą wspominała zbagatelizowanie przez Aliantów rozpaczliwego zrywu niemieckiej arystokracji przeciwko nazizmowi. O ich stosunku do tego zdarzenia pisze tak: „Aliantom nie chodziło o prawo i bezprawie, ale o władzę! Chcieli całkowitego poniżenia i podporządkowania sobie Niemiec i dlatego nie mogło być mowy o ruchu oporu w Niemczech”.

Ucieczka z arkadii

Ten rozdział: „Opór i ucieczka”, to najbardziej wstrząsająca część biografii. 24 stycznia 1945 roku do majątku Quittainen (obecnie: Kwitajny), gdzie w tym czasie przebywała Marion Dönhoff, zbliżała się Armia Czerwona. 36-letnia hrabina dosiadła konia i przy trzaskającym mrozie, w kolumnach spanikowanych ludzi, uciekła na Zachód. Kiedy, po siedmiu tygodniach spędzonych w siodle, dotarła do pałacu Vinsenbeck w Westwalii, pierwszą osobą, jaką ujrzała, był amerykański żołnierz, który dla zabawy strzelał z karabinu do złotych rybek.

Potem była okupacyjna nędza i praca w tygodniku „Die Zeit”, którego po latach została naczelną redaktorką i wydawczynią. Wkrótce zaczęły się podróże po całym świecie i spotkania z koronowanymi i niekoronowanymi głowami państw. Dziennikarstwo przyniosło jej niekwestionowany autorytet - aż po jubileusz 85. urodzin w roku 1994.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Książki z zakurzonej półki: Gajusz Juliusz Cezar o swoim wojsku i nie tylko…

Druga część książki nosi tytuł „Marion Dönhoff o demokracji i odpowiedzialności”. I jest wyborem 16 artykułów zamieszczonych w „Die Zeit” - od 1950 do 1995 roku. Są to właściwie „wstępniaki” naczelnej redaktorki, w których pisze ona o aktualnych sprawach Niemiec i Europy - o rewolucji studenckiej lat 1967-1968, o nadużywaniu praw człowieka i o „Europejskim Domu”.

„Ludzie prasy muszą mieć silne nerwy” - twierdziła Marion Dönhoff. - „Muszą ścierpieć to, że lewicowcy wymyślają im od reakcjonistów, a prawicowcy podejrzewają o sprzyjanie komunistom. Niemniej właściwą pozycją, jaką powinien zajmować liberał, jest siedzenie okrakiem na barykadzie. My czujemy się tam całkiem dobrze”.

I taka właśnie była hr. Dönhoff - zawsze bezstronna, zawsze wczuwająca się w racje obu stron.

Ten kraj jest mi bliski

Dla Polaków najbardziej interesująca jest trzecia część książki: „Marion Dönhoff o Polsce”. Są to również artykuły drukowane w „Die Zeit” - owoc licznych podróży do naszego kraju, od września 1962 aż po rok 1997.

Tekstów jest 23, z tego 14 omawia czasy PRL, a 9 - III Rzeczpospolitą. Każdy to wnikliwe studium mentalności Polaków, naszej sytuacji geopolitycznej, wad i zalet narodowych. Studium pisane przez osobę niezmiernie nam życzliwą, która pragnie, aby stosunki pomiędzy Polską i Niemcami układały się na zasadach przyjaźni i wzajemnego zaufania.

„Polska kraina sprawia na mnie wrażenie niesłychanie swojskiej” - pisała Dönhoff. - „Tak, ten kraj jest mi bliski”. W latach 1960-1990 hrabina podziwiała polską odmienność i niezależność, jakiej nie spotkała w całym bloku sowieckim. Cieszył ją widok zachodnich wydawnictw w polskich księgarniach, otwartość i ironia rozmówców.

Dönhoff była niewątpliwie rzeczniczką normalizacji stosunków pomiędzy PRL i RFN. A jednak w grudniu 1970 roku nie odważyła się towarzyszyć kanclerzowi Brandtowi w drodze do Warszawy. Później wyznała, że nie przełknęłaby szampana pitego po podpisaniu traktatu, który oddawał definitywnie jej ukochane Prusy Wschodnie w obce ręce.

Bynajmniej Polska w jej mniemaniu nie była idealna. Były rzeczy, które ją irytowały: „Wszędzie szara jednostajność” - pisała. - „W każdej jadłodajni jedzenie smakuje tak samo. Żadnych ambicji!” - to o latach małej gomułkowskiej stabilizacji.

„Rządzenie Polakami musi być trudne” - oceniała. - „Kto wie, czy nie beznadziejne. Ale życie wśród nich sprawia wiele przyjemności. To pomieszanie krnąbrnego buntowniczego sceptycyzmu z ofiarnym idealizmem i niedbalstwa z rycerskością jest po prostu sympatyczne”.

Nie wystarczy dbać o siebie

Powstanie Solidarności w roku 1980 Dönhoff określiła jako wielkie zwycięstwo. „I co teraz?” - pytała jednak.

Stan wojenny przyjęła ze smutkiem, lecz nie dramatyzowała. Była przeciwna sankcjom nałożonym na Polskę przez prezydenta Reagana, zwracając uwagę, że w ten sposób USA wpychają nasz kraj jeszcze głębiej w ramiona Sowietów. Wkrótce poznała osobiście Jaruzelskiego i… nabrała do niego zaufania. Nie miała natomiast wątpliwości co do Wałęsy: „Uważa, że tylko on potrafi rządzić... uważa się za połączenie Joanny d’Arc i Napoleona”.

Pełna obaw co do rezultatu polskich reform z przełomu IX i X dekady XX wieku, domagała się od Zachodu redukcji polskiego zadłużenia. Jej zdaniem, tylko pod tym warunkiem Polska ma szansę wydźwignięcia się z upadku. Domagała się, tym bardziej że: „być może to właśnie Polakom, którzy wyróżniają się rzadko spotykanym przemieszaniem takich cech, jak pragmatyzm i skłonność do buntu, uda się wyłuskać z kapitalizmu cechy pozytywne i równocześnie wyeliminować jego negatywne skutki”.

CZYTAJ TEŻ: Kaszubski splin… Nostalgiczna wyprawa w czerni i bieli

2 września 1995 roku liceum społeczne w Mikołajkach, dawnych wschodniopruskich Nikolaiken, otrzymało imię Marion Dönhoff. Podczas tej uroczystości sędziwa jubilatka tak mówiła do młodzieży: „Nie wolno wam zatem żyć w przeświadczeniu, że wystarczy dbać o siebie, bo o całe społeczeństwo troszczyć się musi państwo. Nie, za całość odpowiadamy wszyscy... przede wszystkim powinniście starać się być tolerancyjni. Ten bowiem, kto jest tolerancyjny, nigdy nie będzie nienawidził, a więc też nigdy nie ulegnie pokusie stosowania przemocy”.

Te słowa najlepiej oddają filozofię, jaką w ciągu swego długiego życia kierowała się Marion Dönhoff. I warto się nad nimi zastanowić. Zwłaszcza teraz, kiedy Polska podzieliła się na dwa nienawidzące się wzajemnie plemiona.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Książki z zakurzonej półki: „Marion Dönhoff. Życie pod prąd” - Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl