Kent Washington, bohater kultowej sceny w komedii „Miś”: Nigdy nie żałowałem przyjazdu do Polski

Krzysztof Nowacki
Krzysztof Nowacki
Kent Washington był pierwszym amerykańskim koszykarzem w polskiej lidze. Przez 2,5 sezonu grał w Starcie Lublin
Kent Washington był pierwszym amerykańskim koszykarzem w polskiej lidze. Przez 2,5 sezonu grał w Starcie Lublin Wojciech Szubartowski
Kent Washington był pierwszym amerykańskim koszykarzem w polskiej lidze. W styczniu 1979 roku przyjechał do Lublina i przez 2,5 sezonu grał w Starcie. Następne dwa spędził w Zagłębiu Sosnowiec.

Jakie są twoje pierwsze wspomnienia z przyjazdu do Lublina?
Pamiętam, że jak jechaliśmy z Warszawy do Lublina panowała okropna burza śnieżna. Mój tłumacz, Wojtek Popiołek, zapowiedział, że w hotelu Victoria spotkamy się z trenerem Niedzielą. Miałem również poznać kolegów z drużyny. Powiedziałem im jednak, że ja wolę iść na trening. Byli zdziwieni, bo myśleli, że będę bardzo zmęczony. Ale odpowiedziałem, że przyjechałem grać w koszykówkę, a nie odpoczywać. Pojechaliśmy więc na pierwszy trening z drużyną.

Koszykarze Startu trenowali wtedy w hali przy ulicy Piłsudskiego. Jakie emocje towarzyszyły ci, gdy teraz odwiedziłeś to miejsce?
Dzisiaj nieco się różni, ale po wejściu do tej hali przypomniały mi się tamte emocje i pasja do koszykówki. Wiedziałem, że nie jest to możliwe, ale chciałem po prostu chwycić piłkę i znowu zagrać. Ta hala przywołała mnóstwo wspaniałych wspomnień. Przypomniałem sobie, jak przechodziłem przez korytarz i wchodziłem na salę.

Hala przez 40 lat niewiele się zmieniła. Natomiast bardzo zmienił się Lublin. Czy rozpoznałeś jakieś miejsca, w których bywałeś?
Tak i nie. Zmieniło się wiele. Ulice, samochody, budynki, sklepy. Wszystko jest inne. Ale tak naprawdę ja w Lublinie znałem tylko cztery miejsca. Był to dom na ulicy Szymanowskiego 60, gdzie mieszkałem u „babci Kowalskiej”, hotel Victoria, klub Start oraz hala WOSTiW, gdzie graliśmy. To były miejsca między którymi się przemieszczałem. Poza nimi nie pamiętam za dobrze Lublina.

Babcia Kowalska, to osoba, u której mieszkałeś w trakcie pobytu w Lublinie. Nie była początkowo nieufna wobec ciebie?
Była wspaniałą osobą. Od pierwszego spotkania czułem, że mnie uwielbia. A ja ją pokochałem. Zaopiekowała się mną, karmiła mnie i prała mi ubrania. Na zawsze będę jej za to wdzięczny. Częstowała mnie bigosem, barszczem. Dużo jadłem kiełbasy. Polskie jedzenie różniło się od amerykańskiego, ale nie miałem z tym problemu. Natomiast na kolację chodziłem do hotelu Victoria i tam jadłem kurczaki i frytki. A popijałem coca-colą. Codziennie (śmiech).

Ciężko żyło się chłopakowi z Ameryki w komunistycznym kraju?
Ani trochę. Wojtek mi dużo pomagał służąc za tłumacza. Przyjechałem do Polski, żeby grać w koszykówkę i moje życie kręciło się wyłącznie wokół treningów. Ćwiczyłem, jechałem do domu, kładłem się i odpoczywałem, wracałem autobusem na trening, następnie jechałem do hotelu na kolację, a jak wróciłem do domu, to szedłem spać. Niewiele poza tym wychodziłem. Nie było wtedy za wiele do roboty. Jedyną rozrywką był zespół występujący na żywo w hotelu Victoria. Jadłem kolację i słuchałem, jak grają. To wszystko.

Twoja rodzina nie sprzeciwiała się wyjazdowi do Polski? Miałeś wtedy tylko 24 lata.
Mój ojciec wiedział, jak bardzo kocham koszykówkę. Nie sprzeciwiał się więc temu pomysłowi. Mama była bardziej ostrożna, ale okazała się wspaniałą osobą i pozwoliła 24-letniemu dziecku wyjechać do komunistycznego kraju. Mama trochę się martwiła, natomiast ojciec nie tak bardzo.

A koledzy z drużyny dopytywali cię, jak żyje się na zachodzie?
Moi koledzy przede wszystkim ciągle pytali się mnie: „dlaczego tutaj jesteś?”, „dlaczego ciągle wracasz?”. Za każdym razem odpowiadałem im, że kocham grać w koszykówkę. I kocham grać razem z nimi.

Pamiętasz jakieś nazwiska zawodników, z którymi grałeś wtedy w Starcie Lublin?
Po moim wyjeździe straciliśmy kontakt, bo trudno było utrzymywać relacje. Ale bardzo dobrze pamiętam nazwiska. Mirek Parzymies, Ireneusz Mulak, Marek Niemiec, Marek Chojna, Jurek Żytkowski, Edek Ignerski, Wojtek Szarata i… Kent Washington.

Lublin odwiedziłeś przy okazji memoriału Zdzisława Niedzieli. Jak wspominasz trenera?
Był wspaniałą osobą i niesamowitym trenerem. Dzisiaj drużyny mają po kilku trenerów, natomiast on trenował nas sam. Wszystko sam wykonywał. Był trenerem od przygotowania fizycznego, opracowywał taktykę i trenował drużynę. Był dla mnie bardzo uprzejmy i szczery. To trener Niedziela sprawił, że przyjechałem do Lublina. Kochałem dla niego grać.

Kibice zapamiętali m.in., jak walczyłeś na boisku z Eugeniuszem Kijewskim z Lecha Poznań. Z czasem rywale wiedzieli o tobie coraz więcej, więc grało ci się trudniej?
Geniek Kijewski był prawdopodobnie najlepszym obrońcą przeciwko jakiemu grałem w polskiej lidze. Był kapitanem drużyny narodowej i niesamowitym koszykarzem. Toczyliśmy wspaniałą walkę, ale miałem ogromny szacunek dla niego. Oczywiście, że im dłużej grałem, tym przeciwnicy lepiej mnie znali. Ale ja trenowałem każdego dnia, żeby być coraz lepszym zawodnikiem. Chciałem być w najlepszej formie. To była moja praca. Każdy mecz traktowałem, jako rywalizację. Ludzie, którzy przychodzili nas oglądać widzieli, że gra się zmienia.

W Polsce znają cię nie tylko kibice koszykówki, ponieważ zagrałeś także w komedii „Miś”. Jak to wspominasz?
Andrzej Frączkowski (dyrektor Startu - red.) powiedział mi, że chcą, żebym zagrał w filmie. Skontaktował się z nim Stanisław Bareja. Razem z Wojtkiem Popiołkiem pojechaliśmy więc do Warszawy, ale nie wiedziałem, co się wydarzy. Dali mi plastikową piłkę, która nie była za dobra do kozłowania. Nie zdawałem sobie sprawy, że ten film stał się tak popularny. Dopiero w 2019 roku, w 40. rocznicę mojego przyjazdu do Polski, skontaktowała się ze mną dziennikarka. Powiedziała mi, że „Miś” jest bardzo popularną komedią w Polsce, a scena ze mną stała się kultowa.

Po trzech sezonach w Starcie Lublin wyjechałeś do Sosnowca. Wspomnienia stamtąd masz podobne?
Było o tyle inaczej, że w Polsce trwał stan wojenny. Było więc więcej obostrzeń, żywność była racjonowana. To były ciężkie czasy, ale ja ani przez moment nie czułem strachu. Nikt mi nigdy nie groził, a sąsiedzi dobrze się mną zaopiekowali. W obu miastach ludzie byli fantastyczni. Wszyscy się ze mną witali, a jeśli czegoś potrzebowałem, to byli bardzo pomocni. Kochałem Polaków. Naprawdę się o mnie troszczyli.

Jak zapamiętałeś Polskę?
To były trudne czasy dla Polaków. Ja natomiast przyjechałem, żeby grać w koszykówkę i początkowo nie zdawałem sobie sprawy, jak ciężko żyje się tutaj ludziom. Później pomyślałem, że grając w koszykówkę mogę pomóc im zapomnieć o trudnym życiu i pozwolić cieszyć się tym, co oglądali. A ja wtedy bardzo cieszyłem się grą. To, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to starsze kobiety wykonujące fizyczną pracę. Pracowały w publicznych toaletach, zamiatały ulice. Widziałem, jak „babcia Kowalska” opiekuje się mną każdego dnia. To mnie naprawdę uderzyło, jak starsze kobiety ciężko pracują.

Po pięciu latach spędzonych w Polsce wyjechałeś do Szwecji…
To była bardzo trudna decyzja. Otrzymałem kontrakt z klubu ze Szwecji i długo nie wiedziałem, co mam zrobić. W tamtym okresie czułem się Polakiem. Byłem mocno związany z Polską. Pomyślałem jednak, że nadszedł czas, żeby zmienić koszykarskie otoczenie.

I wyjechałeś z Polski mając wyłącznie dobre wspomnienia?
Tak, tylko dobre wspomnienia! O moim pobycie w Polsce nie mogę powiedzieć nic złego. Przyjechałem do Lublina, ponieważ chciałem po prostu grać w koszykówkę. Przerodziło się to w coś, czego się nie spodziewałem. To było coś więcej, niż tylko gra. Przełamanie pewnych barier. Powoli zaczynam rozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, ale wciąż jest to dla mnie niewyobrażalne. Nigdy nie żałowałem przyjazdu do Polski. Spotkałem wspaniałych ludzi i to był najlepszy czas w moim życiu.

Kentomania

Kent Washington wrócił do Polski po raz pierwszy od 40 lat. W grudniu 2021 roku w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka „Kentomania: A Black Basketball Virtuoso in Communist Poland”, w której spisał swoje wspomnienia z czasów gry w Starcie Lublin oraz Zagłębiu Sosnowiec. Publikacja została przetłumaczona na język polski i niebawem trafi do sprzedaży.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kent Washington, bohater kultowej sceny w komedii „Miś”: Nigdy nie żałowałem przyjazdu do Polski - Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl