Joanna Kulig: U nas w kościele śpiewa się pełnym głosem

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Po sukcesie "Zimnej wojny" na festiwalu w Cannes, Joanną Kulig zachwycali się krytycy z całego świata. Aktorka nie zapomniała jednak skąd pochodzi i jak wyglądały początki jej aktorskiej kariery.

Kiedy Joanna Kulig wygrała casting na główną rolę w „Sponsoringu” Małgorzaty Szumowskiej, musiała niezwłocznie opanować podstawy języka francuskiego. Większość akcji filmu rozgrywa się bowiem nad Sekwaną. Aktorka zaczęła więc intensywną pracę z tłumaczką. Nie przerywała jej nawet wtedy, kiedy szła na basen, by odpocząć po zdjęciach.

- Tłumaczka zadawała mi jakąś kwestię, a ja ją wypowiadałam za każdym wynurzeniem. Przez tak intensywny kontakt z językiem zrobiłam spore postępy. Kiedy trzy miesiące później mieliśmy dokrętki, nagle okazało się, że jest problem, bo... mówię za dobrze - opowiadała w „Twoim Stylu”. - Złapałam francuski akcent i to ich „r”. Brzmiałam inaczej niż we wcześniej kręconych scenach i musiałam przed kamerą „pogarszać” mój francuski.

Tak czy siak, teraz lekcje francuskiego przydały się polskiej aktorce, jak znalazł. Kiedy podczas zakończonego w minioną sobotę festiwalu w Cannes krytycy i widzowie przyjęli z entuzjazmem jej rolę w nowym filmie Pawła Pawlikowskiego, tłumy zagranicznych dziennikarzy rzuciły się do niej, by przeprowadzić wywiady.

Dzięki wcześniejszym doświadczeniom z występami w zagranicznych filmach Joanna mogła więc radzić sobie bez tłumacza. A zachwyceni żurnaliści niemal wprost opowiadali wszem i wobec, że będą... rzucać swe żony dla pięknej i błyskotliwej Żoany Kulig. - Nigdy wcześniej w Cannes nie byłam i nie wiedziałam, że to nie jest zwyczajne. Ale powiedziano mi, że tu się nikt nie cacka: ludzie potrafią wychodzić z sali, gwizdać… Zatem takie przyjęcie, jakie dostaliśmy, to dowód prawdziwego uznania. Kiedy te oklaski tak trwały i trwały, czułam, że oto na naszych oczach dzieje się coś niezwykłego, wręcz historycznego. Były łzy wzruszenia i łzy radości - podsumowała w Cannes.

Śpiewając pełną piersią

Wszystko się zaczęło w małej Muszynce leżącej tuż pod Krynicą w Małopolsce. Mieszka tam jakieś trzysta osób - i w drugiej połowie lat 90. wytwórnia napojów Multivita postanowiła dla najmłodszych z nich ufundować nowe boisko szkolne. Dyrektorka placówki zdecydowała się z wdzięczności dla firmy zorganizować dla jej przedstawicieli uroczystą akademię. Jej gwiazdą miała być jedna z uczennic - jasnowłosa Joasia Kulig. Dziewczynka zaśpiewała piosenkę „Moja i twoja nadzieja” grupy Hey - bo akurat była ona hymnem antypowodziowej akcji. Występ tak wzruszył szefostwo firmy, że jedna z pań zarekomendowała Joasię autorce popularnej „Szansy na sukces”. W efekcie trzy miesiące później dziewczynka pojechała do stolicy, aby w telewizji zaśpiewać „Między ciszą a ciszą” Grzegorza Turnaua. Choć nie wygrała, złapała bakcyla publicznych występów. Potem był „Idol” - i marzenia o karierze wokalistki. Bo wtedy w życiu Joasi najważniejsza była muzyka. - Pochodzę z muzykalnej rodziny. To też taki teren, gdzie w kościele jest muzyka, tereny połemkowskie, muzyka i śpiew - ludzie mają to w sobie - wspominała w „Wysokich Obcasach”. - Gdy czasem idziemy tam z mężem do kościoła, to on mówi: „Boże, jak tu ludzie głośno śpiewają”. Albo jak jesteśmy w kościele w Krakowie, to mnie strofuje: „Mogłabyś tak głośno nie śpiewać, ludzie się oglądają”. A ja się obruszam: „Ja tak śpiewam! U nas wszyscy śpiewają pełnym głosem”.

Mętlik w głowie

Aby spełnić marzenia o karierze wokalnej, Joanna zdawała po maturze na katowicką akademię muzyczną. „Słyszałaś, żeby ktoś tak piszczał, śpiewając?!” - usłyszała jednak od egzaminatorki. To był cios dla młodej góralki .

Marzenia o byciu nową Whitney Houston (lub Edytą Górniak) oddaliły się o rok - ale kiedy przyszła pora kolejnych egzaminów, Joannę coś tknęło i złożyła papiery również do podwawelskiej PWST. No i los chciał, że ponownie odrzucono ją w Katowicach, ale za to przyjęto w Krakowie.

Mając mętlik w głowie, zaczęła studiować więc aktorstwo. Po drugim roku, aby sprawdzić, czy to rzeczywiście jej droga, wybrała się na casting. A wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie: wygrała rolę w filmie „Środa, czwartek rano”, zagrała w nim i w 2008 roku dostała za nią podczas festiwalu polskich filmów fabularnych w Gdyni nagrodę za debiut. Wszystko wskazywało więc na to, że dziewczyna ma aktorski talent. Ona wcale jednak nie była tego taka pewna. „Mamo, co to jest za dziwny świat, po co to robię?” - pytała, dzwoniąc do domu w Muszynce.

Choć nadal marzyło jej się śpiewanie, zagrała w Starym Teatrze w „Śnie nocy letniej”. Maja Kleczewska tak ją poprowadziła, że na czwartym roku studiów dziewczyna dostała etat w słynnym teatrze. Tego było już dla niej za wiele. Po ponad roku występów na scenie przy placu Szczepańskim Joanna powiedziała „dosyć” i... zrezygnowała z prestiżowego etatu. - Kupiłam sobie wtedy zeszyt i napisałam na nim: „Firma Joanna Kulig”. Wtedy to był żart - opowiadała dla „Twojego Stylu”. - Po latach stał się faktem. W tym zeszycie wypisałam nazwiska drugich reżyserów, bo to oni zazwyczaj kompletują obsadę, i obdzwaniałam ich, umawiałam się na spotkania. Wzięło się z tego kilka moich ról, m.in. Zuzanna w komedii „Milion dolarów” Janusza Kondratiuka i Wiki ze „Szpilek na Giewoncie”. To na pewno był jeden z punktów zwrotnych w moim życiu - wspominała.

Osiem godzin w łóżku

„Środa, czwartek rano” to był niskobudżetowy film artystyczny, który miał tylko cztery kopie. Los chciał jednak, że na jednym z jego pokazów była Małgorzata Szumowska. Młoda blondynka z ekranu tak jej wpadła w oko, że reżyserka postanowiła zaprosić ją na casting do swojego nowego filmu. „Sponsoring” miał opowiadać o polskich dziewczynach, które wyjeżdżają na Zachód, aby świadczyć bogatym mężczyznom usługi seksualne. Jednym zdaniem - wymarzona rola dla młodej góralki spod Krynicy...- Po przeczytaniu scenariusza długo się zastanawiałam. Ale przeważyły dwie kwestie: była to bardzo ciekawa rola i miałam ją zagrać w wyjątkowo interesującym towarzystwie. Nie na co dzień dostaje się przecież propozycję zagrania u boku tak wybitnej aktorki kina światowego jak Juliette Binoche, i na dodatek w języku, którego wtedy nie znałam. Casting był więc bardzo skomplikowany, musiałam przejść wiele etapów. Denerwowałam się bardzo, bo ta rola rzeczywiście wymagała sporo odwagi. Ale warto było, bo z tym filmem objechałam festiwale na całym świecie i dostałam za niego prestiżowe nagrody, które przełożyły się na ciekawe propozycje w kraju i za granicą - wspominała w rozmowie z nami.

W tym samym czasie „Środę, czwartek rano” zobaczył inny polski reżyser - pracujący za granicą Paweł Pawlikowski. Kilka tygodni później młoda góralka dostała od niego e-mail: „Joanno, chciałbym ci zaproponować rolę Ani w „Kobiecie z Piątej Dzielnicy””. Szybko okazało się, że Pawlikowski zobaczył w polskiej aktorce taki talent, że dopisał do istniejącego już scenariusza nową postać. Specjalnie dla niej. Joanna tym razem nie zastanawiała się długo - i trafiła na plan z amerykańskim gwiazdorem Ethanem Hawke. Pierwszego dnia reżyser postanowił nakręcić... scenę erotyczną z parą aktorów. Chcąc nie chcąc, Joanna musiała spędzić z Ethanem osiem godzin w jednym łóżku. - Byłam mocno zestresowana. Kiedy szłam na pierwsze wspólne zdjęcia z Ethanem, wpadłam na pomysł, żeby zagadać do niego po francusku, a nie po angielsku. I okazało się, że on prawie ani słowa nie potrafi powiedzieć w tym języku. To od razu rozładowało napięcie. I potem już fajnie nam się rozmawiało po angielsku, a Ethan okazał się bardzo otwartą osobą. Zresztą reżyserujący film Paweł Pawlikowski uspokajał od początku: „Nie bój się, to taki sam aktor jak ty” - mówiła nam.

Cała wieś ogląda

Doświadczenia zdobyte przy „Sponsoringu” i „Kobiecie z Piątej Dzielnicy” sprawiły, że młoda aktorka wreszcie uwierzyła w swój aktorski talent. Na pewno utwierdził ją w tym również mąż - reżyser, Maciek Bochniak. Joanna, jak przystało na ceniącą tradycję góralkę, postanowiła, w przeciwieństwie do swoich koleżanek i kolegów z wielkich miast, nie zwlekać ze ślubem. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że była to ze wszech miar słuszna decyzja - bo Joanna i Maciek szybko stali się jedną z najsympatyczniejszych par polskiego show-biznesu. - Oboje mamy wolne zawody, które nas fascynują, więc nie dzielimy życia na zawodowe i prywatne - podkreślała w „Twoim Stylu”. - Często rozmawiamy i o moich rolach, i o jego filmach, scenariuszach. Doradzamy sobie i przeżywamy jakoś to, czym każde z nas się zajmuje. Prywatność i praca płynnie się u nas przeplatają. Pilnuję tylko tego, żeby nie przenosić emocji moich postaci do domu. Nigdy mi nie było po drodze z tym typem aktorstwa, w którym oddaje się postaci swoją własną psychikę - tłumaczy.

Choć Joanna odmówiła Maćkowi zagrania w jego pierwszym filmie, krótkometrażowym „I Love You Much”, potem dała się namówić na występ w pełnometrażowym debiucie - „Disco Polo”. Powód był prosty - grając rolę gwiazdy „muzyki chodnikowej”, wreszcie mogła sobie pośpiewać! Podobnie rzecz się miała z następnym obrazem Pawła Pawlikowskiego - „Ida”. Jednocześnie aktorka coraz śmielej poczynała sobie na Zachodzie. Stawała na castingi - i raz ją odrzucali („Elle” czy „Młody papież”), a kiedy indziej - przyjmowali („Hansel i Gretel: Łowcy czarownic” czy „Niewinne”). W kraju największą popularność przyniósł jej oczywiście serialowy występ - w „O mnie się nie martw”, który oglądamy już cztery lata.

Mimo sukcesów Joanna nie zapomniała, skąd pochodzi. Kiedy tylko może, odwiedza Muszynkę - a miejscowi cały czas jej kibicują. Gdy „Sponsoring” wszedł do kin, większość dorosłych mieszkańców wioski wybrała się do Krynicy na projekcję. Joanna trochę się obawiała ich reakcji ze względu na śmiałe sceny, ale okazało się, że niepotrzebnie. „Przecież jesteś aktorką” - usłyszała. - Pochodzenie z małego miasta nie tylko nie przeszkadza, ale może wręcz pomóc w karierze. Trzeba jednak podchodzić do niego z akceptacją i bez kompleksów. To, że ktoś wychowywał się w tradycyjnej społeczności i w otoczeniu pięknej przyrody, może być cenne. Dla mnie było to ogromnym źródłem pozytywnej energii, kiedy zaczęłam funkcjonować w świecie aktorskim. „Ale ty jesteś naturalna i szczera” - słyszałam ciągle w Paryżu. A to właśnie była zasługa mojego dzieciństwa i dorastania w Muszynce - podsumowała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Joanna Kulig: U nas w kościele śpiewa się pełnym głosem - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl