Jadwiga Staniszkis: Nie zależy mi na uznaniu

Jadwiga Staniszkis
Nasza rozmówczyni mówi nam, za co ceni filozofię chińską, czemu wyrzuca listy i dlaczego nie zgadza się, by zbudować jej pomnik.

Co jest ważniejsze: teoria czy praktyka?

Teoria. Patrzę na świat przez pryzmat modeli i ogólnych pojęć. Wystarcza mi zrozumienie zjawiska i rekonstrukcja, nie ciągnie mnie do wcielania tej wiedzy w życie. Na przykład w wydarzeniach w stoczni 1980 r. dostrzegłam model bricolage opracowany przez Claude'a Lévi-Staussa, mówiący, że fenomen doświadczenia moralnego, czyli podejmowania ryzyka w imię wartości, staje się doświadczeniem poznawczym - właśnie przez to przeszli strajkujący robotnicy. Takie podejście bawi mnie w życiu najbardziej, lubię odkrywać co innego w sytuacjach, które pozornie łatwo zinterpretować. To pozwala oderwać się od rzeczywistości. Sama rzeczywistość jest często zbyt nudna - ja tak sobie z tym radzę.

Co bardziej uczy: zwycięstwo czy porażka?

Porażka oznacza zejście poniżej pewnego poziomu, który sobie wyznaczyłam. Ale dzięki niej mogę się dowiedzieć czegoś o sobie, o swoim systemie wartości - dlatego uważam ją za lepszą nauczycielkę. Porażkami zbytnio się nie przejmuję, bo najczęściej i tak gram sama ze sobą. Zwycięstwo z kolei to przekroczenie pewnej granicy - ale nauki z tego nie ma.

Co jest ważniejsze: praca czy rodzina?

Bardzo wcześnie się rozwiodłam, a potem wyszłam za mąż dopiero po pięćdziesiątce. Długo miałam tylko córkę. Ona stanowiła dla mnie formę emocjonalnego bezpiecznika. Jeśli pojawiały się kłopoty w pracy, byłam z niej wyrzucana, córka była odskocznią, która stabilizowała sytuację. Generalnie dla mnie, jak dla każdej kobiety, bardzo ważna jest równowaga między pracą i rodziną. Nie osiąga się sukcesu, poświęcając coś w zamian.

Co lepiej informuje: gazeta czy telewizja?

Telewizję cenię za umiejętność pokazywania przebiegu procesu w realnym czasie. Dobrze to robi TVN 24. Gdy pokazuje na przykład obrady komisji, ogląda się to jak spektakl - a ta telewizja dociąga całość do finału. Inaczej TVP Info, które rzuca tylko sygnał i przeważnie zawiesza go w próżni. Ale to właściwie wszystko, co telewizja ma do zaoferowania. Z założenia to medium jest płytkie. Dlatego wolę gazety. Choć nie polskie - w naszej prasie jest za dużo ocen, za dużo emocji, za dużo gadulstwa, a za mało informacji. Najchętniej czytam gazety zagraniczne: "Financial Times", tygodnik "The Economist", dwumiesięcznik "Foreign Affairs".

Choć niedawno przez dwa dni miałam niesprawny dekoder i nie mogłam oglądać TVN 24 - i rzeczywiście brakowało mi dostępu do informacji. Niby one nie mają znaczenia w dłuższej perspektywie, ale mówią kto kogo.

Co bardziej inspiruje: nowoczesność czy klasyka?

Zgadzam się z tutaj z filozofią chińską, która mówi, że patrzenie na coś jako na nowość to najczęściej defekt naszej wiedzy. Nowoczesność to tak naprawdę kontynuacja tradycji - pojawia się tylko jej nowa interpretacja, przypomina się wątki, które kiedyś zarzucono. Choć oczywiście nie znaczy to, że wszystko już było. Po prostu dawno temu postawiono fundamentalne pytania, ale ich nie rozwiązano. I te pytania co jakiś czas powracają.

Mnie najbardziej fascynuje średniowiecze. Pod każdym względem, od filozofii, po malarstwo. Podstawowe dziś pytania, na przykład kluczowy dla zrozumienia współczesności spór o autonomię formy, zostały postawione właśnie w tamtym okresie. Te same pytania zadawali potem John Locke i Immanuel Kant, te same zadajemy dziś. Właśnie analizuję zapisy traktatu reformującego UE i widzę w nim nawiązania do koncepcji polityki Arystotelesa.

Co mocniej napędza: szczęście czy frustracja?

Rzadko bywam sfrustrowana, ale uważam, że ona lepiej napędza - jako stan napięcia, walki. Ja w wielu koncepcjach staram się iść pod prąd. Na przykład wprowadzając do analizy końca komunizmu wątek "rewolucji wojskowej", która rozpoczęła się pod koniec 70. Długo nikt nie brał tego na serio - ale teraz Wojciech Jaruzelski podczas swego procesu po raz pierwszy powiedział oficjalnie, że istniała taka możliwość. To jest właśnie mój styl. Piszę dla siebie, aby zrozumieć pewne mechanizmy, i nie zależy mi na szybkim uznaniu moich tez.

Czym się komunikować: listem czy telefonem?

Nie znoszę listów. Nie piszę ich, sama dostaję mnóstwo listów, często z obelgami typu "utopimy cię w szambie" lub z namolnymi komplementami. Zdecydowaną większość takiej korespondencji wyrzucam po przeczytaniu pierwszego zdania. Nie korzystam też z mejli - ale to dlatego, że nie mogę pracować na komputerze ze względu na oczy. Przez długie lata w ogóle groziła mi ślepota, teraz nie mogę koncentrować wzroku na jednym punkcie. Pisząc na maszynie, unikam tego. Nie mam też komórki. Lubię znikać, lubię być poza zasięgiem - a jakbym miała taki przenośny telefon, to non stop ktoś by ode mnie coś chciał. W sumie można wyłączyć komórkę - ale to też jest informacja. Dlatego nie mam jej w ogóle.

Co jest ważniejsze: wiara czy wiedza?

Nie można rozdzielać tych terminów. Nawet logika jest efektem wiary, że byt jest ważniejszy od nieistnienia. W Azji przyjęto przecież założenie odwrotne - tam nicość jest początkiem bytu. Wiara więc jest początkiem wiedzy, a wiedza pozostawia te obszary, które da się tylko wypełnić wiarą. Jest ona formą przeskoku, olśnienia. Przeważnie to olśnienie da się później wyjaśnić dzięki użyciu argumentów merytorycznych - ale na początku to tylko kwestia wiary. Największy piewca wolności, John Locke, napisał, że w umyśle wolnego człowieka podejmującego swobodną decyzję łączą się sfery, które są teoretycznie autonomiczne. To bardzo trafna definicja wiary.

Wiara jest tym ważniejsza, że bez niej wiele rzeczy by nie powstało. Największym problemem ludzi próbujących coś stworzyć jest przełożenie ich wiedzy na pojęcia. Bo pojęcia są pochodną wcześniejszej wiedzy i trudno wyrazić w nich coś nowego. Trzeba wierzyć, że ma się rację, ale opisuje się to pojęciami rozmazanymi, metaforami. Tutaj wiara jest kluczowa.

Jestem w stanie uwierzyć w hipotezę, której nigdy nie dam rady udowodnić. Wierzę na przykład w to, że istnieje jeszcze przed nami niesłychanie wielki obszar penetracji dla wiedzy - mimo że nigdy nie sprawdzę tego osobiście. Pogłębianie tej wiedzy doprowadzi do gigantycznych podziałów między ludźmi, bo tylko nieliczni będą mieli dostęp do przyspieszającego rozwoju wiedzy. Resztę trzeba będzie po prostu czymś zająć.


Co silniej uzależnia: alkohol czy miłość?

Gdy cokolwiek zaczyna mnie uzależniać, to się wycofuję. Choć tak naprawdę nie mam tu zbytnich wyborów. Przez problemy z mikrokrążeniem od lat nie piję. Mieszkałam z Irkiem Iredyńskim przez kilka lat, który pił nałogowo, i wiem, jak alkohol potrafi zamknąć w kapsule - podobnie jak miłość. Ale oba te stany przeżywa się inaczej - jednak w sytuacji, gdy mogą stać się uzależnieniem, rezygnuję.

Jak łatwiej darować winy: wybaczyć czy zapomnieć?

Wybaczanie wymaga dłuższego procesu myślowego. Dlatego wolę zapominać - do tego stopnia, że nie trzymam zdjęć. Nie rozumiem ludzi, dla których całym życiem jest sytuacja sprzed trzydziestu lat. To kombatanctwo - mnie to nudzi, jest przecież tyle nowych wyzwań.

Gdy ktoś urazi mnie na płaszczyźnie osobistej, wyrzucam go ze swego życia. Nie mam z tym problemu, bo nie jestem osobą silnych emocji. Robiłam sobie nawet wyrzuty, że za mało nienawidziłam komunistów, bo bardziej starałam się zrozumieć mechanizmy, które pozwalają trwać tak absurdalnemu systemowi. Uważam siebie za osobę autystyczną. Realizuję pomysł, który zdawał się abstrakcją i nagle on się sprawdza. To mi starcza. Mało interesują mnie emocje innych ludzi. Nie chcę się babrać w uczuciach, a wybaczanie tego wymaga.

Mam natomiast skłonność do pogardy. W 1968 r. byłam związana z grupą ludzi, z nimi wyleciałam z uniwersytetu, siedziałam w więzieniu - i czułam się z nimi związana. A potem niektórzy regularnie mi dokładali na przykład za tzw. teorię spiskową. Mój błąd - niepotrzebnie uznałam ich za przyjaciół.

Co pomaga odpocząć: spacer czy książka?

Nie czytam zbyt dużo. Przez długi czas nie mogłam, bo miałam chore oczy. Teraz też więcej piszę, niż czytam. Natomiast lubię spacerować. Mieszkam w Podkowie Leśnej, mam cztery psy, więc codziennie jestem na dwóch dużych spacerach i dwóch krótszych. Codziennie pokonuję kilka kilometrów.

W latach 90. spędziłam dwa lata w Pekinie i znam go równie dobrze jak Warszawę, bo wszędzie chodziłam na piechotę. Tak się wryłam w pamięć mieszkańcom, że gdy wróciłam po dwóch latach, to sklepikarki mnie pamiętały.

Co bardziej cieszy: mecz czy koncert?

Poszłabym na mecz, gdybym miała z kim - ale nikt z mojego towarzystwa nie interesuje się sportem, może poza zięciem. Czasami natomiast chodzę na koncerty. Nie jestem muzykalna, ale dla mnie muzyka to jedna z najdoskonalszych rzeczy, jaką ludzie wymyślili. Ona wykorzystuje całe pole możliwości, dźwięki wracają w najrozmaitszych kombinacjach. Wyczuwam tę strukturę. Choć słucham muzyki do Strawińskiego, później już niczego. I bardzo lubię jazz, zwłaszcza niemiecki z lat 20., 30.

Co wybrać na wakacje: morze czy góry?

I to, i to. Nie potrafię wypoczywać długo, nie wytrzymałabym miesięcznych wakacji poza domem. Ale mam w ciągu roku mnóstwo krótkich wakacji. Najczęściej nie są zaplanowane. Na przykład co tydzień jeżdzę do Nowego Sącza na uczelnię - co samo w sobie jest formą wakacji - i czasami wyruszam dzień wcześniej do Zakopanego, tam się włóczę, a potem wracam piękną drogą przez Szczawnicę, Krościenko do Nowego Sącza. Samo to jest formą wakacji, choć w środku ciężko pracuję, mam maraton czterech godzin wykładów. Czasami po prostu czuję, że muszę gdzieś się wyrwać. Nie próbuję tego w sobie poskromić. Moje poczucie wolności wymaga pozostawienia dużej przestrzeni na poddawanie się impulsom.

Zresztą moje całe życie jest wakacjami. Cały czas robię to, co lubię. Dość wcześnie udało mi się osiągnąć taki stan. To kwestia ograniczenia potrzeb, bo dzięki temu człowiek nie wpada w kierat zarabiania pieniędzy.

Co warto zapamiętać: człowieka czy chwilę?

Spotykam tysiące ludzi, ale częściej zapamiętuję sytuację, a nie konkretną twarz. Czyli chwilę - choć nie w sensie emocji, tylko to, co ona mówi w sensie mechanizmu. Ze związku z Irkiem Iredyńskim nie pamiętam detali. Ale pamiętam sytuacje: on wpuszczał ludzi w gry językowe, które dla nich stawały się pułapkami. Widziałam mnóstwo detali z naszego życia, ale tak naprawdę zapamiętałam tylko to. Cztery zdania zamykają okres trzech lat. Wszystko inne to rekwizyt.

Co po sobie zostawić: pomnik czy wnuki?

Pomniki to koniunkturalizm. Dla mnie jest nim książka. Choć tu jest różnica: książki są pisane przeze mnie, a pomniki stawiane przez innych. Ważne dla mnie jest, co ja stworzyłam, a nie jak zostałam wykreowana - a pomnik to zawsze interpretacja. Ale między książką i wnukami nie umiem wybrać. We wnukach, podobnie jak w książkach, można odnaleźć siebie. Ja odnajduję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl