Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Godej do mie” . Premiera intymnego spektaklu hotelowego - eksperyment Teatru Śląskiego w Katowicach

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
fot. Przemysław Jendroska
„Godej do mie” to opowieść o małżeństwie, które zamknięte w luksusowej przestrzeni penthouse’u zmaga się z demonami przeszłości. W roli pary, która kocha się i nienawidzi jednocześnie, występują Agnieszka Radzikowska i Dariusz Chojnacki. Premiera spektaklu w reżyserii Roberta Talarczyka - 5 kwietnia.

Jakie macie państwo skojarzenia z hotelem?

Dariusz Chojnacki: Nasz zawód to jest hotel. Czasem to bywa przyjemne i miłe, ale jak jest tego za dużo, to zaczyna być uciążliwe. Hotel to też samotność...
Agnieszka Radzikowska: To zawodowe wyjazdy i przebywanie w bezosobowej przestrzeni...ale czasami są też piękne hotele. Przez to jednak, że tak często przebywamy w hotelach ze względu na pracę, wyjeżdżając na wakacje unikamy ich, staramy się szukając noclegów wybierać inny ich rodzaj.

Hotel jest więc wpisany w państwa zawodowy rytm życia, ale generalnie jako miejsce noclegu, a tu nagle ta przestrzeń staje się miejscem docelowym - sceną, na której gracie.

AR: Tak. I tu faktycznie wkraczamy w nową dla siebie sytuację. Sceną jest bowiem najładniejszy apartament w katowickim hotelu Diament Plaza, który staje się domem dla dwojga ludzi, domem poniekąd luksusowym, ale ich na to stać. Hotel jest w tej sytuacji dosłownie naszym miejscem pracy. Nie jesteśmy w nim prywatnie, tylko jako bohaterowie, których kreujemy. Musieliśmy ten penthouse przystosować do nich. Chcieliśmy nadać tej „scenie” charakteru prawdziwego domu. Przynieśliśmy więc nasze książki, koc, ulubiony kubek. Ociepliliśmy to miejsce, aby nie było sterylne, przejściowe, obce, aby nie sprawiało wrażenia, że jesteśmy w nim tylko na chwilę. I teraz, kiedy są tam nasze rzeczy, kiedy piję w tym pokoju herbatę z mojego kubka z Bolesławca, jest mi łatwiej wchodzić w postać. Odczarowaliśmy ten penthouse, nadając mu przytulności.

Ale czy jednak w tym momencie nie zaciera się granica między tym, że to jest jednak scena, a nie dom, gra, a nie wasze życie. Zwłaszcza, że przecież prywatnie jesteście małżeństwem, tworzycie wspólny dom. Nie jest więc wbrew pozorom trudniej wyjść z prywatnych ról i wejść w role waszych bohaterów, rodzaj waszego alter ego?

DCH: To jest zupełnie nowe doświadczenie, w którym bierzemy udział i sami do końca nie wiemy, czego możemy się spodziewać. Jestem zmęczony dużą sceną, tym, że widz jest daleko, oddzielają mnie od niego światła. Nawet scena kameralna, która zmniejsza ten dystans, też jednak nie niweluje wszystkich barier, choćby właśnie tych stworzonych przez światła, za którymi schowana jest widownia. Tu zapraszamy trzydzieści osób do małego pomieszczenia, towarzyszą nam bardzo blisko, tworzy się intymność, gramy niejako poprzez nich.

Czy będą tylko sami widzowie, a może pojawią się statyści? Przećwiczycie tę nietypową scenę pod tym kątem?

AR: Chcemy poprosić o to w tygodniu premierowym, o tę obecność właśnie, obecność dodatkowych osób. Bo i tak do końca będzie trudno przewidzieć wszystkie sytuacje. Ten apartament nie jest aż tak duży, biorąc pod uwagę zaplanowaną liczbę widzów. Wszystko może się zdarzyć. Przykładowo ktoś nagle usiądzie w aneksie kuchennym. Musimy być przygotowani, wiedzieć, jak zareagować.
DCH: Pojawi się osoba, której rolą będzie też pomóc widzom odnaleźć się w również dla nich nietypowej sytuacji i przestrzeni, dyskretnie nimi kierować, żeby za nami podążali. Nie jesteśmy cały czas w tym samym miejscu, zmieniamy pomieszczenie, wychodzimy na taras. Teatr ma swój rytm, a mam wrażenie, że to będzie inne tempo. Będzie więcej ciszy, czasu na to, aby nawet chwilę się...ponudzić? To wszystko jest eksperymentem, razem z widzami będziemy doświadczać czegoś zupełnie nowego. I bardzo ciekawego.

A to, że jako małżeństwo, gracie tu również taki związek, komplikuje waszą pracę? Jest wyzwaniem? Wprawdzie nie pierwszy raz zostaliście obsadzeni w takich rolach, ale tu dochodzi wspomniana przez nas przestrzeń, która jeszcze zacieśnia te relacje.

AR: Tak, graliśmy już w teatrze małżeństwo i to dwa razy, w „Pokorze” Szczepana Twardocha oraz Celinę i Jurka w „Himalajach”. Teraz jednak mierzymy się z bardzo współczesnym tekstem. Nasi bohaterowie mają te same imiona co my, są w naszym wieku. Na początku miałam obawę, czy to będzie, nie daj Boże , przeniesienie z naszego życia. Na szczęście jest to prawdziwa sztuka teatralna, napisana przez Roberta Talarczyka, dla nas, ale postacie są bardzo dalekie od nas -prywatnych, naszych charakterów i osobowości. Ludzie pytają: gracie siebie? A ja odpowiadam, że absolutnie nie. To nie jest Darek Chojnacki i Agnieszka Radzikowska, to jest prawnik i psycholożka. Ludzie o zupełnie innym statusie społecznym niż my, inaczej funkcjonujący, z odmiennym od nas, w wielu sprawach, światopoglądem. Nie miałam poczucia, że to jest prywatne. Natomiast, wbrew pozorom, to, że jesteśmy małżeństwem, znamy się już od piętnastu lat, pomaga na takich etapach prób, kiedy poznaje się aktora, z którym wchodzi się w taką aktorską relację. Nie ma między nami wstydliwości, przeszliśmy szybciej , a wręcz przeskoczyliśmy ten proces wzajemnego poznawania się aktorów.

Skoro tak, to czy nie ma pokusy z kolei przeniesienia waszych bohaterów do waszego domu, waszej prywatności? Nie ma niebezpieczeństwa, że wejdą „za bardzo”?

DCH: Do tej pory nie, ale...im będzie większy stres, bliżej premiery...no takie zagrożenie nie jest wykluczone. Jak znam siebie, to na pewno. AR: Może te postacie nami trochę zawładną...obu jednak nie. Będę się w każdym razie starała, aby tak się nie stało. Mamy dzieci, psa, koty, trzeba to normalnie ogarniać. Ale Darek faktycznie jest takim typem aktora, który poza próbami, również mocno wchodzi w swoją postać. Ja jednak nie chciałabym, aby dzieci pomyślały, że mama jakoś dziwnie się zachowuje, mówi jak pani psycholog (śmiech). Dostaliśmy natomiast propozycję, aby w tygodniu premierowym zamieszkać tym hotelu i jeszcze mocniej związać się z naszymi postaciami.

Będzie w takim razie wręcz filmowo, kiedy zaprosicie widzów do środka dziejącej się akcji, życia, będą mogli was oficjalnie podglądać - to znaczy, waszych bohaterów.

AR: To faktycznie przypomina trochę „Sceny z życia małżeńskiego” Bergmana, ale nie tylko. Na szczęście jest też trochę dowcipu i realizmu magicznego, z którego słynie Robert Talarczyk.

To podglądanie może być dla widza fascynujące, ale momentami też nie do końca komfortowe, bo para mierzy się z bardzo poważną traumą.

AR: Najgorszą chyba, jaką w tej sytuacji można sobie wyobrazić, bo chodzi o śmierć dziecka, które zginęło w wypadku samochodowym, a auto prowadziła moja bohaterka. Jest więc gęsto od pretensji, wyrzutów, bólu. I ta para się z tym konfrontuje, po roku od tragedii.

Tytuł brzmi po śląsku - nie jest to przypadek, a sygnalizuje, że tego śląskiego nie zabraknie w sztuce, że mocno wybrzmi.

DCH: To jest kolejna koncepcja, poziom spektaklu i kwestia, nad którą od lat myśleliśmy z Robertem - żeby z tym śląskim wyjść poza te historyczne spektakle, pokazywanie przeszłości. Chcieliśmy zmierzyć się ze współczesnym człowiekiem, który jest Ślązakiem i godo po śląsku. Zależało nam też, aby to pokazać nie przez pryzmat górników, robotników, ale tzw. inteligencji. AR: Aby wreszcie wybrzmiało, że w języku śląskim komunikują się wszystkie grupy zawodowe, także lekarze, psycholodzy czy prawnicy.
DCH: My sami jesteśmy dziećmi górników, skończyliśmy studia, jesteśmy aktorami i znamy ten język śląski, używamy go. A jako że kultury śląskiej jest wciąż za mało, chcemy proponować nowe rzeczy w tym zakresie, żeby młodzi mogli się w tym odkrywać.
AR: Żeby to nie było tylko umiejscowienie tego języka w kontekście historii Śląska, która jest trudna i oczywiście warto o niej rozmawiać, ale warto też wyjść poza nią. Co istotne, w tym spektaklu również pojawi się wątek mówienia po śląsku i kolejny konflikt, bo jedno z małżonków chce mówić po śląsku, drugie uważa to za coś niepotrzebnego i archaicznego. Też więc pochylamy się nad tą tożsamością śląską ludzi w naszym wieku i młodszych.

Temat bardzo na czasie, kiedy jesteśmy bliżej do oficjalnego uznania śląskiego za język.

DCH: To jest trudny moment. Nie można popaść w optymizm. Nie możemy tylko cieszyć się z mody na Śląsku, to wszystko jest super, że się dzieje. Ale to dopiero początek pracy. I tego typu spektakle, mam nadzieję, że będzie ich o wiele więcej, będą kolejny pisarze poza Twardochem i Rokitą, poza aktorami, którzy teraz grają po śląsku, że będzie nas więcej. Mamy trochę Ślązaków poza Śląskiem, może będą chcieli wracać - dosłownie i mentalnie do Śląska, trzeba szukać następców. AR: Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które jeszcze poznawało ten język w dzieciństwie, które może powalczyć o ten Śląsk. Trzeba trzymać ręce na kierownicy.

Z czego najbardziej się cieszycie w tym spektaklu, tak osobiście?

DCH: Od dłuższego czasu miałem pomysł, aby robić koncert jazzowe w domu. Interesuje mnie bliskie spotkanie z odbiorcą. Chcę zobaczyć jak to jest być tak blisko widza. Chodzi o intymność z widzem. To nowy rodzaj teatru, każdy spektakl będzie innym doświadczeniem.
AR: Za każdym razem będzie to inny spektakl, chociaż to nie jest improwizowane, to nie stand-up. Często po spektaklach jest rozmowa na scenie i widowni, w tym przypadku usiądziemy wszyscy przy stole, do wspólnej kolacji. Będziemy rozmawiali o sztuce, Śląsku, małżeństwach. My i widzowie.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera