Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Brzeźny, czyli Cień Szurkowskiego lojalny aż do bólu

Wojciech Koerber
Wyścig Dookoła Austrii.
Wyścig Dookoła Austrii.
70. PLEBISCYT GAZETY WROCŁAWSKIEJ. W piątek 10 lutego w hotelu The Bridge ogłosimy laureatów 70. Plebiscytu Gazety Wrocławskiej na Sportowca i Trenera Roku. Przypominamy triumfatorów naszego plebiscytu sprzed lat. JAN BRZEŹNY. Jako kolarz był wielki, a później już mu tak zostało. Skromna, przesympatyczna postać. Choć uchodził w peletonie za człowieka od czarnej roboty, zdołał zebrać po drodze masę trofeów.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2008 ROKU!

To ośmiokrotny mistrz Polski, a także triumfator Tour de Pologne (1978, 1981) i plebiscytu naszej gazety na dolnośląskiego sportowca roku (1978). Mówili o nim - "cień Szurkowskiego" bądź "ten trzeci z Dolmelu". Dwoma pierwszymi byli mistrzowie świata: wspomniany Szurkowski i Janusz Kierzkowski. Niektórzy pisali, że podczas kariery nie wykorzystał Brzeźny swoich wielkich możliwości. Jak to rozumieć? No i czy rozumie to sam zainteresowany?

- Zgadzam się z tym. Tak, po latach się z tym zgadzam. Po prostu byłem człowiekiem zadaniowym, do rozegrania wyścigu, a nie do zrobienia wyniku. Musiałbym się troszkę wyłamywać, a ja zawsze byłem lojalny. Dużo robiłem dla dobra ogółu. Cóż, coś mi z tego zostało, bo do dziś mnie za to cenią. Moje sukcesy są szczuplejsze, niż mogły być, lecz wielu faktycznie ma dla mnie uznanie. Rysiek zawsze mi to przypomina - bez żalu wyjaśnia Brzeźny, uczestnik igrzysk w Montrealu (1976).

Choć był wówczas w wybornej formie, medal i olimpijska emerytura przeszły koło nosa.
- W tamtym roku zebrałem absolutnie wszystkie tytuły mistrza Polski - górskiego, szosowego, drużynowego. Do wyścigu zespołowego jednak się nie załapałem. Mój pech polegał na tym, że rok wcześniej koledzy zostali mistrzami świata (Ryszard Szurkowski, Tadeusz Mytnik, Mieczysław Nowicki i Stanisław Szozda w Mettet - WoK). "Kogo mam wyrzucić?", pytał retorycznie trener Karol Madaj. A ja byłem w bombowej dyspozycji - tłumaczy były cyklista Dolmelu. Wystartował wówczas indywidualnie, lecz musiał, rzecz jasna, jechać pod innych indywidualistów.

- Rysiek był liderem, Szozda zapasowym, a ja od ułożenia wyścigu. Przegapiliśmy wtedy jeden 10-osobowy odjazd, na szczęście jednak Mietek Nowicki wywalczył brąz. A z grupy faktycznie byliśmy najlepsi. Szozda jedenasty, Szurkowski zaraz za nim - przypomina Dolnoślązak. Sam minął kreskę jako trzydziesty.
Brzeźnego spotkaliśmy ostatnio na wigilijnej wieczerzy Regionalnej Rady Olimpijskiej, w restauracji Olympico, należącej do familii Łopatków. Siadł przy stole z naszym torowym championem, Kierzkowskim. I tak do niego rzekł, wspominając:
- Ty to, Janusz, zawsze miałeś klawe życie. Siadałeś na minutę pierwszego dnia rywalizacji, a później robiłeś, co chciałeś. Handlować np. można było. A my, szosowcy, zawsze dwa tygodnie w reżimie do ostatniego bądź przedostatniego dnia. Tak było i na igrzyskach, i na mistrzostwach świata.

W tym handlu Kicha istotnie miał nie mniejsze sukcesy niż na torze. Po skończeniu kariery ciuchy i dywany też sprzedawał z powodzeniem. Brzeźnego aż tak do handlu nie ciągnęło. - Jakieś drobiazgi się zabierało, ale nie lubiłem tych stresów na przejściach. No, a poza tym koncentrował się człowiek na wyścigu - twardo zaznacza.

Dziś kolarze padają na dopingu jak muchy. Często i gęsto. Mówisz kolarstwo, myślisz EPO, przetaczanie krwi, strzykawki, nocne najazdy na pokoje etc. A co się jadło i piło w latach 70.?
- Mocną kawę się piło. Ale tylko na najważniejszych wyścigach. Mieliśmy świadomość, że spożywana na co dzień spowszednieje. Na kontrolach byłem 40, może nawet 50 razy. Po wygranych wyścigach zawsze przecież sprawdzano. Nigdy jednak nie musiałem iść tam z obawą, że może być wpadka. A co się jadło? Początkowo niewiele, wszystko na kartki było przecież. Banany pojawiły się później. A wraz z nimi hasło "banan w kieszeni, wyścig wygrany" - wspomina zawodnik urodzony w Olesznie k. Sobótki.

W 1982 roku wyjechał Brzeźny do francuskiego klubu Auxerre, gdzie piłkę kopał również wówczas Andrzej Szarmach.
- Dostaliśmy zaproszenie od ministra sportu, który był merem Auxerre. Po sezonie 1981 byłem w kraju numerem jeden. Wygrałem TdP i podwójne mistrzostwo Polski. Tendencja była jednak taka, żeby kadrę odmładzać. Mnie nic już wtedy nie zaproponowano, o co jednak nie miałem pretensji, bo ta Francja czekała. Już bez Ryśka, bez Mytnika, byłem w kadrze najstarszy - mówi Brzeźny.

Kolejnym przystankiem okazało się... Wybrzeże Kości Słoniowej.
- To był czas, kiedy Leszek Piasecki został mistrzem świata. Szukali tam więc kogoś z Polski, a do tego wciąż aktywnego sportowo. Kogoś, kto by się ścigał, a nie tylko dyrygował z samochodu. Mnie to pasowało. Afrykanie? Nie wiem dlaczego, ale orłami na rowerach nie byli. O ile mieli predyspozycje szybkościowe na torze, o tyle w górkach czy wytrzymałościowo odstawali. Miałem już wówczas jakieś 38 lat, a byłem lepszy. Robili nawet przymiarki, bym wystąpił w ich barwach na MŚ, lecz nie chciałem się wygłupiać - uśmiecha się Brzeźny. A miał tam jak u Pana Boga za piecem. Gorąco, ale i wygodnie. - Dostałem dobrą pensję, samochód, willę i cztery osoby do obsługi. Kucharza, ogrodnika, człowieka od sprzątania i od pilnowania mnie. Mieli tam dla mnie szacunek - dodaje.
Po powrocie, we Wrocławiu, trenerką parał się już pan Jan króciutko. W Dolmelu.
- Zły to był okres dla sportu. Upadał, jak cała gospodarka. Widziałem, że nic się już z tego nie da sklecić, a rodzina na utrzymaniu jest. Otworzyłem sklep z rowerami. Najpierw w Dzierżoniowie, a później w Łagiewnikach, gdzie prowadzę go do dziś, handlując tam również opałem - wyjaśnia.

Jest też kariera kolarza kopalnią anegdot. Gdy chodzi o Brzeźnego, koledzy jedną wspominają często.
- To prawda, chłopaki nie odpuszczają. Jechałem czasówkę Dookoła Holandii, to były moje początki w kadrze. Tadek Mytnik i Janusz Kowalski wieźli się już wtedy w samochodzie, wycofali się po kraksie. Dróżki były wąskie, żywopłoty wysokie, a głowa przy samej kierownicy. No i kiepskie oznakowanie trasy, nikt nie wskazywał drogi. Nagle przede mną rozwidlenie. Zawahałem się, a tu w ułamku sekundy trzeba było podjąć decyzję - w lewo czy w prawo. Wybrałem w lewo, po mniejszym łuku. No i wjechałem prosto do... stodoły. Ale i tak miałem szczęście, że brama była akurat otwarta. Ci z wozu wjechali za mną na to klepisko przed stodołą, pokładając się ze śmiechu - przypomina historię Brzeźny, sam przednio się przy tym bawiąc. - Jak by tak przysiąść, to anegdotek przyszłoby do głowy bez liku - dodaje.

Rower w rodzinie Brzeźnych to podstawowy atrybut. Bratanica Jana, Paulina, to przecież ósma zawodniczka igrzysk w Pekinie, w wyścigu ze startu wspólnego. Reprezentuje jednak klub holenderski, bo w Polsce kolarstwo kobiet przebić się nie może.
- U nas nie ma kolarstwa kobiecego. Paulina właśnie wróciła do Holandii, lecz do innego klubu. Może dotrwa do Londynu, choć ciężko cokolwiek planować. Ostatnio dostała cztery tysiące euro na cały rok. Starczyło na odżywki. Sprzęt i wyścigi mają tam zapewnione. To i tak bardzo dużo, patrząc na to, co mamy w kraju - kreśli temat wujek.

Jego dzieci śladami nie poszły, choć próby były. Nawet obiecujące.
- Starszy syn, Tomek, trenował, ale serca do tego nie miał. Skończył jednak studia, jest architektem. Młodszy, Michał, miał smykałkę, lecz brał udział w kraksie. Kompresyjne pęknięcie dwóch kręgów wyeliminowało go na dobry rok. Sugestia lekarza była taka, by już nie wracał. Teraz studiuje budownictwo. Córka Gabrysia też trochę jeździła, ale ja najwięcej. Mamy grupkę 20-30 ludzi i - jak tylko jest pogoda - jeździmy w każdą niedzielę. Rower jest dla mnie ważniejszy od wszystkiego. Można mnie obudzić o północy, siadam i jadę 100 km. Lubię to. Nad morzem żona idzie na plażę, a ja dopiero po rowerze. Trzeba utrzymywać organizm w formie i podnosić tętno. Po kolegach, którzy skończyli nagle, widać jakieś problemy. A u mnie wszystko OK - zapewnia Brzeźny. No to OK!

Jan Brzeźny
Urodził się 11 czerwca 1951 roku w Olesznie k. Sobótki. Zawodnik Śląska (pierwszy szkoleniowiec Stefan Wiązowski), Legii Warszawa (1972-1973) oraz Dolmelu Wrocław (1974-1983, trener Mieczysław Żelaznowski). 8-krotny mistrz Polski: szosa ind. (1976, 1981), wyścig górski (1976), dwójki (1981), szosa druż. (1972, 1973, 1975, 1976), triumfator Tour de Pologne (1978, 1981). 4-krotny uczestnik Wyścigu Pokoju: (1980 - 10. miejsce) i MŚ (szosa ind.): Montreal 1974 - 37., San Cristobal 1977 - 28., Nurburgring 1978 - 54., Praga 1981 - 36. Olimpijczyk z Montrealu (30.).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska