Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Inna twarz Marcina Gortata

Michał Lizak
Fot. Janusz Wójtowicz
Rozmowa z Marcinem Gortatem.

Luksusowa limuzyna czy sportowe superauto?

Zdecydowanie sportowy samochód. Nie czuję się ani wielką supergwiazdą, ani człowiekiem zajmującym naprawdę wysokie stanowisko, by prowadzić limuzynę. Młodość i wielka pasja do sportu - to ja. Takie są też sportowe auta.

Film czy książka?

Niestety, film. Dość rzadko czytam - nie nauczyłem się czytać książek. To znaczy, oczywiście, nie ma z tym problemu - po prostu nie mam takiego nawyku. Ale w moim pokoleniu to chyba normalne.

Horror czy komedia?

Zdecydowanie horror. W tego rodzaju filmach zawsze wiele się dzieje, i trudno się na nich wynudzić. Dobrze się je też ogląda wieczorami (śmiech).

Polski schabowy czy włoska pizza?

Tu nie mam żadnych wątpliwości. Pochodzę z Polski i na schabowych się wychowałem - to dzięki nim wyrosłem na wysokiego człowieka. Zdecydowanie schabowy.

Apartament w centrum miasta czy dom na przedmieściach?

Może niektórzy będą zaskoczeni, ale... dom na przedmieściach - wolę ciszę i spokój niż miejski zgiełk. Dom to przede wszystkim odpoczynek od ciężkiej pracy, miejsce, do którego się ucieka. Tym bardziej dla mnie, bo tak naprawdę nie jestem bardzo towarzyski. Powiedziałbym nawet, że jestem samotnikiem.

Młodość i wielka pasja do sportu - to ja. Takie są też sportowe auta.

Siłownia czy cukiernia?

Siłownia - i to bez dwóch zdań. Tak naprawdę to nie wyobrażam sobie bez niej życia. I bez odpowiedniego przygotowania siłowego nie byłbym pewnie w tym miejscu, w którym teraz jestem.

Pies czy kot?

Pies - bo to w końcu najlepszy przyjaciel człowieka. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że może bronić swojego właściciela.

Wakacje w górach czy nad morzem?

To zależy z kim - samemu czy z dziewczyną. Choć gdybym miał dokonać wyboru teraz, to pewnie zdecydowałbym się na góry. Nad morzem - konkretnie na Florydzie, nad oceanem - spędzam ostatnio bardzo dużo czasu.
Wróbel w garści czy skowronek na dachu?

Zawsze wolę coś, co jest pewne, a więc jednak wróbel w garści. Nie lubię ryzykować, na pewno nie jestem hazardzistą. Najlepiej się czuję, gdy doskonale wiem na czym naprawdę stoję, na co i na kogo mogę liczyć.

Piłka nożna czy koszykówka?

Zaczynałem od piłki nożnej, byłem bramkarzem, ale zawsze wystawałem o dwie głowy ponad moich kolegów. Dlatego z biegiem czasu zdecydowałem się na zmianę dyscypliny. Dziś absolutnie tego nie żałuję - i chyba nikogo to nie dziwi. Zdecydowanie koszykówka to dla mnie sport numer 1, choć dobry mecz piłkarski także zawsze z chęcią obejrzę.

Język polski czy angielski?

Szczerze? Mimo wszystko angielski, choć chyba trochę wstyd się do tego przyznać. Prawie siedem lat poza granicami Polski robi swoje i mogę powiedzieć, że angielski to w tej chwili po prostu mój naturalny język. Czasem po polsku brakuje mi jakiegoś słowa, ale na szczęście nie zdarza się to za często. Dobrze, że teraz w Polsce mam tyle na głowie, to będzie okazja ponadrabiać zaległości.

Mistrzostwo Europy z reprezentacją Polski czy mistrzostwo NBA ze swoim klubem?

Reprezentacja jest dla mnie ważna, na pewno zagram na Eurobaskecie 2009 w naszym kraju, ale mimo wszystko wyżej cenię sobie mistrzostwo NBA. To najlepsza liga świata, najtrudniejsi rywale, największy prestiż. Ale najlepiej byłoby nie wybierać, tylko wziąć i to, i to (śmiech).

Brunetka czy blondynka?

To w zasadzie obojętne - byleby była rzeczywiście fajną kobietą. Chociaż - ostatecznie chyba jednak stawiam na... brunetkę.

Zaczynałem od piłki nożnej, byłem bramkarzem, ale zawsze wystawałem o dwie głowy ponad moich kolegów.

Syn czy córka?

Tu nie mam wątpliwości - syn. Chciałbym doczekać się potomka, który będzie również uprawiał sport, chodzić na jego mecze, dopingować go z trybun, widzieć jak się rozwija. Wierzę, że kiedyś będzie dane mi to przeżyć w rzeczywistości.

***
Marcin Gortat
Jedyny polski koszykarz w najlepszej lidze świata nie schodzi ostatnio z pierwszych stron gazet. Najpierw grał z Orlando Magic w finale NBA, następnie dostał rewelacyjną ofertę finansową - blisko 34 miliony dolarów za 5 lat gry - z Dallas Mavericks, wreszcie tę propozycję wyrównał jego dotychczasowy klub z Florydy. W tej chwili Gortat odwiedza największe miasta w Polsce ze swoim "campem treningowym" dla dzieci. We wrześniu ma prowadzić polską kadrę podczas rozgrywanych w naszym kraju mistrzostw Europy koszykarzy. Zadaliśmy mu kilka pytań, które zwykle nie padają z ust dziennikarzy sportowych, odkrywając inną twarz najlepiej zarabiającego koszykarza w historii polskiej koszykówki.
***

Mamy prawdziwy skarb - nie można go zmarnować
Michał Lizak

W naszych szarych koszykarskich realiach Marcin Gortat jest człowiekiem z innej bajki. Nie dlatego, że gra w NBA, nie dlatego, że zarobi przez najbliższe 5 lat prawie 34 miliony dolarów, nie dlatego, że już ma status gwiazdy i jednego z najlepszych sportowych nośników reklamowych. Przede wszystkim dlatego, że nijak nie pasuje do polskich narzekająco-marudzących realiów, w których nic się nie udaje, nic nie ma sensu, a przede wszystkim nic nikomu się nie chce. On przekonuje, że można inaczej.

Gortat nie jest wytworem polskiej myśli szkoleniowej - wychowanek ŁKS-u Łódź prawdziwe koszykarskie szlify zdobywał w niemieckiej Kolonii i przez niezliczone miesiące ciężkiej pracy w USA. Tam nauczył się jednak nie tylko wszystkiego, co wykorzystuje na koszykarskim parkiecie. Tam zyskał przede wszystkim zdecydowanie inne podejście do życia.

Styl gry Polaka nie wszystkim się podoba. Wielu zarzuca mu umiejętności czysto defensywne i kompletną niemoc w ofensywie. Z takimi opiniami można dyskutować. Żadnych dyskusji nie może wzbudzać jednak osobowość Gortata, jego podejście do mediów, doskonały kontakt, jaki nawiązuje z dziećmi. One uwielbiają go od pierwszego spotkania, czują, że podczas "Marcin Gortat Camp 2009" gwiazdor NBA nie odrabia pańszczyzny, że w to, co robi, wkłada serce. Stwierdzenia Gortata o tym, że "pracując w wolnym czasie z dziećmi, spłaca swego rodzaju dług społeczny" brzmią górnolotnie, zdają się pochodzić z innej epoki. Ale są prawdziwe - i podczas zajęć z dzieciakami widać to na każdym kroku.

W naszych szarych koszykarskich realiach Marcin Gortat jest człowiekiem z innej bajki.

A media? Gortat jest po prostu zwierzęciem medialnym - kocha kamerę i mikrofon. I to z wzajemnością. Potrafi być zabawny, nie boi się jednoznacznych stwierdzeń, nie dba, by w każdej wypowiedzi kluczowy był jego wizerunek. Osoby, które znają go od lat, twierdzą, że po prostu pozostaje sobą. I zdecydowanie wychodzi mu to na dobre.
- Ale go w tej NBA wyszkolili - zachwalał zachowanie Gortata na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy.

Nie - nikt go nie wyszkolił. Tego nie można się nauczyć. Koszykówka ma prawdziwy skarb i nie może go zmarnować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska