Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ćwierć wieku na dwóch kółkach

Rafał Święcki
Radosław Romanik ze swoim oczkiem w głowie - córeczką Vanessą
Radosław Romanik ze swoim oczkiem w głowie - córeczką Vanessą Archiwum rodzinne
Dziadkiem został dosyć wcześnie. Ksywka przylgnęła do niego w kolarskiej kadrze Polski, gdy miał 24 lata. Był po prostu najstarszy w drużynie. Dziś prawie 42-letni Radosław Romanik z Chełmska Śląskiego koło Kamiennej Góry, najstarszy ścigający się kolarz krajowej elity, przygotowuje się do zakończenia kariery.

Odejść miał już w tym roku. Popularny Dziadek uległ jednak namowom trenera i w przyszłym sezonie jeszcze raz pojawi się w barwach teamu DHL Author. Dziś zapowiada, że to na pewno jego ostatni rok na szosie.
- Pora, by więcej czasu spędzać z rodziną. Mam żonę i dwie córki. Jedną dorastającą, druga ma dopiero dwa latka - tłumaczy.

Dziadek ściga się nieprzerwanie od 26 lat. Co roku w rowerowym siodełku przejeżdża ponad 25 tys. kilometrów. Ile rowerów zajeździł w tym czasie, nie potrafi zliczyć.
W swej karierze startował między innymi w Igrzyskach Olimpijskich w Atenach, był mistrzem Polski, w 2003 roku, jadąc wśród najlepszych kolarzy świata w Giro d'Italia, zajął 33. miejsce, 20 razy stawał na najwyższym podium wieloetapowych wyścigów, w tym 6 razy zwyciężał Bałtyk-Karkonosze Tour, 12-krotnie startował w Wyścigu Pokoju, wielokrotnie w Tour de Pologne oraz setkach innych zawodów na całym świecie.

By zostać kolarzem, marzył już jako kilkuletnie dziecko. Emocjonował się sukcesami Stanisława Szozdy i Ryszarda Szurkowskiego. Pamięta, jak przez Czarny Bór, wieś koło Kamiennej Góry, w której wówczas mieszkał, co roku przejeżdżał najważniejszy socjalistyczny tour kolarski - Wyścig Pokoju. Zawodnicy byli jego głównymi bohaterami. Podobał mu się barwny peleton i szczególna atmosfera wyścigu. Długo męczył mamę, by kupiła mu rower. Upragnioną kolarzówkę dostał w wieku 16 lat i od razu zaczął się ścigać w klubie Górnik Wałbrzych. Już po dwóch latach startów w jego barwach był górskim wicemistrzem Polski w kategorii juniorów.
- Byłem tak strasznie zakręcony na kolarstwo, że podczas jednego z wyścigów przejechałem przez metę, zupełnie jej nie zauważając. Swą pomyłkę spostrzegłem dopiero pięć kilometrów dalej - śmieje się Romanik.
W pasji nie przeszkadzały mu nawet sprzętowe niedostatki, z którymi borykali się sportowcy socjalistycznej Polski. Gdy brakowało kolarskich butów, ścigali się w trampkach, a kolarski trykot zastępowała zwykła bawełniana koszulka.
Zarabiać na kolarstwie zaczął w wieku 19 lat, gdy skończył szkołę. Jednak wówczas nie miało to nic wspólnego z zawodowstwem. Jak niektórzy z ówczesnych sportowców amatorów dostał etat górnika. Nigdy jednak w kopalni nie pracował, górniczą pensję dostawał za jazdę na rowerze.
- Podobnie "zatrudniono" za komuny piłkarzy. Z tym, że kolarze dostawali wielokrotnie niższe wynagrodzenie. Mnie jednak to wystarczało, nie miałem jeszcze wtedy rodziny, mieszkałem w internacie - mówi Romanik.

Kolarstwo, a nawet etat górnika (wówczas pracownicy kopalni byli zwolnieni ze służby w armii) nie uchroniły go jednak przed powołaniem w kamasze. Warszawska Legia, wówczas wojskowy klub sportowy, chciała mieć u siebie dobrego zawodnika i Romanik otrzymał rozkaz, by w ciągu trzech dni stawić się w jednostce. Dwa pierwsze miesiące wspomina źle. Zamiast się ścigać, trafił do normalnej służby z poborowymi. Potem w Legii był jedynie przez dwa tygodnie, bo wziął ślub.
- Kapitan, który dowodził Legią, stwierdził: Romanik, z ciebie będzie gówniany kolarz, bo się ożeniłeś. Odesłano mnie do marynarki - do klubu Flota Gdynia. Tam miałem dobrze, choć za ściganie nam nie płacili - wspomina.
Po wyjściu z wojska, wrócił do cywilnego klubu.

Większe pieniądze w kolarstwie pojawiły się dopiero w wolnej już Polsce, gdy przeszedł na zawodowstwo. Jeździł między innymi w częstochowskiej grupie ZB Casio, potem PKS-Irena- Zepter i CCC Polsat. Od pięciu lat jeździ w DHL Author.
Jednak wieloletnie starty nie przyniosły mu fortuny. W Polsce zawodowi kolarze zarabiają wielokrotnie mniej niż ich zagraniczni koledzy. Średniej klasy zawodnik zarabia miesięcznie około 1000 euro. Romanik w zawodowym peletonie zarobił na tyle, by otworzyć kilka sklepów spożywczych w okolicy, w której mieszka. Prowadzeniem właśnie tego biznesu chce się zająć na sportowej emeryturze.
Czy żałuje jakiejś decyzji w swej sportowej karierze? Właściwie tylko jednej. Jako 20-latek nie wyjechał ścigać się we Francji, choć miał taką propozycję.
- Jeden z tamtejszych klubów szukał młodego kolarza dobrze jeżdżącego po górach. A to moja specjalność. Gdybym się tam dobrze zaprezentował, moja kariera mogła potoczyć się inaczej. Teraz z perspektywy lat tego mogę jedynie żałować. Poza tym niczego. Dzięki startom zobaczyłem cały świat. Poza biegunem ścigałem się na wszystkich kontynentach - mówi Romanik.
Czy w wieku ponad 40 lat można jeszcze osiągać sukcesy w wyczynowym sporcie?
- Wytrzymałość w kolarstwie przychodzi z wiekiem. Czuję się jeszcze mocny. Jedynie po wyścigu trudniej mi regenerować siły niż kiedyś, w młodości. Po wyścigu koledzy idą gdzieś w miasto, a ja wolę zostać w hotelu - mówi Romanik.

Końskie zdrowie i mocna psychika to według niego najważniejsze cechy dobrego kolarza. On sam na przestrzeni lat był kilkakrotnie poważnie kontuzjowany. Najpoważniejszą kraksę miał kilka lat temu, podczas wyścigu w Sobótce. Kilka rowerów sczepiło się ze sobą podczas jazdy. Romanik miał wstrząs mózgu i złamania obojczyka. Najtragiczniej wspomina jednak wyścig dookoła Argentyny, gdzie zginęło dwóch jego kolegów. Podczas jednego z etapów na drogę, którą jechał peleton, wyjechała ciężarówka. Kolarze z Niemiec i Hiszpanii w nią uderzyli. Europejskie ekipy po tym zdarzeniu wycofały się z wyścigu.

Najcięższym i najtrudniejszym wyścigiem w jego karierze był 21-etapowy Giro d'Italia. Pamięta jak podczas jednego z górskich etapów, choć wyścig jest rozgrywany w lecie, kolarzy zaskoczyły zaspy śniegu na jezdni. Trasa wiodła wówczas powyżej 2,5 tys. metrów nad poziomem morza.
W Giro Romanik jechał jako pomocnik wałbrzyszanina Dariusza Baranowskiego. Baranowski zajął wtedy 11. miejsce w klasyfikacji generalnej, Romanik był 33.

Kolarstwo to dyscyplina zespołowa. Pojedynczy zawodnik nic nie zdziała. Na lidera pracuje cały zespół. Dowozi napoje, osłania go przed wiatrem, a w razie usterki pomocnik odda nawet liderowi własny rower. Zasada służebności wobec najlepszego zawodnika jest w grupach bardzo ściśle egzekwowana.
- Zwykle byłem kolarzem do roboty, choć były wyścigi, w których byłem liderem - wspomina Dziadek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska