Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice sami szukają Kuby i Olgi na Słowacji

Piotr Odorczuk, Słowacki Raj
Kuba z Olgą mają doświadczenie w górskich wyprawach
Kuba z Olgą mają doświadczenie w górskich wyprawach fot. Piotr Odorczuk
Jechałem tu z Gdańska myśląc, że jadę po ciała. Chociaż to mógłbym dla nich zrobić - wyznaje Kazimierz Wancław, ojciec zaginionego dwa tygodnie temu Kuby. Gdy to mówi, trzęsą mu się ręce. Trudno mu utrzymać papierosa.

Rodzice zaginionych w Tatrach studentów sami szukają swoich dzieci na Słowacji. Jeszcze wczoraj byli w Smiżanach, miejscowości leżącej u stóp Słowackiego Raju. Od tygodnia każdy ich dzień wygląda podobnie. Rano w trójkę ustalają, dokąd pojadą, kogo spytają. I ruszają na poszukiwania.

Kuba i Ola, 21-latkowie z Gdańska studiujący w Krakowie, wyjeżdżają w Tatry w piątek, 21 listopada. Ich współlokatorzy decydują się podnieść alarm w czwartek, 27 listopada, prawie tydzień po wyjeździe gdańszczan w góry.

To właśnie koledzy zaczynają poszukiwania jako pierwsi. - Sprawdziłem komputer Kuby i historię odwiedzanych stron - opowiada Bartek Polit, jeden ze wspólokatorów.

On i jego brat też są na Słowacji, żeby wspomóc rodziców Kuby i Oli w poszukiwaniach.

- Kuba wpisywał w wyszukiwarce takie słowa, jak: "Słowacki Raj", "Muszyna", "Lodowa Przełęcz", "Smokowiec" - opowiada z przejęciem Bartek.
Politowie powiadamiają rodzinę zaginionych.

- Byłam akurat w Jastarni, gdy zadzwonił do mnie mój starszy syn Andrzej - opowiada Anna Wancław, matka Jakuba. Ma oczy spuchnięte od łez. Widać, że nie spała od dawna. - Powiedział,
że coś jest nie tak, że Kuba nie wrócił z gór. Nie wiedziałam wtedy, co to oznacza - dodaje.

W piątek, 28 listopada, Wancławowie wspólnie z tatą Olgi jadą już do Krakowa. Stamtąd na Słowację. Tam składają zeznania na policji.

Śledztwo wszczyna też polska policja. Jednak mimo że od zgłoszenia zaginięcia studentów upłynął już niemal tydzień, udaje się nawet ustalić, kiedy karty płatnicze Kuby lub Olgi były używane po raz ostatni.

Wobec braku wyników w ślamazarnym śledztwie, rodzice postanawiają nie czekać. Sami znajdują osoby, które widziały Kubę i Olgę. Współpracują ze słowacką policją.

- Mamy już pięciu świadków, którzy widzieli Jakuba z moją córką. Potrafimy mniej więcej odtworzyć, co robili - mówi Mirosław Witczak, ojciec Olgi .

Według ustaleń rodziców, Kuba z Olgą przyjechali do Smażin. Prawdopodobnie w sobotę, 22 listopada. - Musieli wynająć kwaterę, jednak byliśmy we wszystkich i nikt ich nie pamięta - wyjaśnia Kornel Polit, brat Bartka.

- Pewnie ktoś im wynajął nielegalnie - dodaje Witczak. Ten proceder jest nagminny w tej okolicy.
- Teraz to się nikt nie przyzna - dodaje tata Olgi.
Potem Kuba z Olgą robili zakupy w miejscowym sklepie. Pamięta ich sprzedawczyni. - Bardzo dokładnie opisała zachowania Kuby. Wiemy, że to byli oni - mówi Anna Wancław.

Olgę kojarzy też dyżurny ruchu na lokalnym dworcu autobusowym. Pytała o połączenia
z Hrabuszycami i Popradem. Kolejny świadek to barmanka z dyskoteki, która pamięta, że kupowali u niej piwo w sobotę wieczorem.

- Następnego dnia musieli pójść w góry - jest przekonany ojciec Olgi. Na pewno szli żółtym szlakiem z Hrabuszyc w stronę Cingova. Widzieli ich pracujący w lesie drwale. Prawdopodobnie wrócili z gór - kierowca autobusu, który jechał w niedzielę wieczorem ze Cingova do Hrabuszyc, jest pewien, że ich widział.

Jednak tu ślad się urywa. Nie wiadomo, co było dalej.
Wspólnymi siłami rodzice i znajomi zaginionej pary sklejają mozaikę, starając się odgadnąć, co się stało ze studentami. Rodzice stoją nad mapą Słowacji rozłożoną podłodze.

Naradzają się. Analizują kolejne informacje - na przykład, że ostatnie logowanie komórki Jakuba nastąpiło w Hybe koło Liptovskiego Mikulasza. Ta wiadomość wywraca wszystkie wcześniejsze ustalenia. Nie pasuje do układanki. Rodzice sądzą, że telefon ktoś mógł ukraść.

Polskie i słowackie służby ratownicze prowadzą też poszukiwania w Tatrach. Nie trafiają jednak na żaden ślad. Rodzice Kuby chcą jechać do Smokowca, gdzie jest siedziba słowackiej Horskiej Służby. W ojcu Olgi jednak coś pęka. - Nie chcę tam jechać - wybucha. - Wolę być tam, gdzie jest nadzieja. Jeżeli oni poszli w Tatry, to już nie żyją - rzuca.

- Jest zbyt wiele wątków, zbyt wiele możliwości - ocenia Kazimierz Wancław. - Analizujemy nawet najbardzej absurdalne warianty. Takie, że ktoś na nich napadł, że Olga się komuś spodobała,
że skorzystali z autostopu i ktoś ich wywiózł w nieznane - dorzuca.

Mężczyźni wychodzą, by przejrzeć nagranie z dworcowego monitoringu. Chcą mieć namacalny dowód tego, że Kuba z Olgą rzeczywiście tam byli. W tym czasie Anna Wancław zostaje sama
w domu. Siedzi przy stole, na którym są dwa telefony, stos notatek i kontaktów.

- Boję się tego zakończenia, a z drugiej strony już nie mogę wytrzymać - płacz przerywa ciszę. Jednak mama Kuby wyciera oczy, sięga po telefon. - Halo, czy tu TOPR? - pyta do słuchawki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska