Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skąd się wzięły w Krakowie dorożki

Marek Bartosik
Po ostatnich wypadkach władze zakazały dorożkom wjazdu na Rynek Gł. w godz. 12-17. Dorożkarze chcieli w proteście zablokować miasto
Po ostatnich wypadkach władze zakazały dorożkom wjazdu na Rynek Gł. w godz. 12-17. Dorożkarze chcieli w proteście zablokować miasto Adam Wojnar
Tak wiele o koniach i fiakrach nie mówiło się od czasów Gałczyńskiego. Ale teraz dorożkami interesują się głównie prokuratorzy i obrońcy zwierząt.

Gdy w 1980 roku zmarł Jan Kaczara, przypominano anegdoty i legendy o niskim człowieku w okrągłych okularach i czarnym meloniku, do którego dryndy niedługo po wojnie wsiadł Konstanty Ildefons Gałczyński. Posłuchał, jak Kaczara, w odpowiedzi na pytanie: "Pan wolny?", mówi: "Żonaty, ale mogę zawieźć do chaty". Pojechał jego dorożką zaprzężoną w Baśkę albo Miśka "z ulicy Wenecja do Sukiennic". Potem napisał "Zaczarowaną dorożkę" o fiakrze, który mówi wierszem.
Teraz, po niedawnych dwóch wypadkach na Rynku, krakowskimi dorożkami interesują się prokuratorzy, policjanci, obrońcy zwierząt, weterynarze.

Poranne pucowanie

- To już od dawna jest tylko turystyczny biznes! Jak wszystko dookoła - mówi, machając ręką jeden z woźniców, którzy czekają na klientów na Rynku Głównym.

Niby nic się nie zmieniło od lat. Fiakier musi być przy koniach gdzieś o szóstej rano. Najważniejsze jest, żeby dobrze podsypać im owsa, dołożyć świeżego siana, napoić. Potem trzeba zająć się dorożką. Tyle że dawniej poświęcano na to znacznie mniej czasu. Bo dzisiaj dorożka musi lśnić. W każdym szczególe. A zatem należy wypucować wszystkie elementy drewniane, skórę siedzisk przetrzeć specjalnym płynem do konserwacji. Błyszczeć muszą wszystkie złotości, czyli chromowane i mosiężne elementy. "Karoseria" dorożek bywa nawet woskowana jak limuzyna, bo czasami jest malowana lakierem w wersji metalic.

Rewia powozów

Około godziny 10 dorożka rusza w długą podróż na Rynek. Bywa, że stajnia znajduje się nawet dziesięć kilometrów od tego miejsca. A na Rynku najlepiej widać, po co te wszystkie poranne starania. Wzdłuż linii AB odbywa się prawdziwa rewia powozów. Są dorożki zbliżone kształtem do tradycyjnych. Stoją znacznie obszerniejsze landa, z daszkiem czasami nawet przeszklonym, tak by pasażerowie nawet w deszcz mogli podziwiać kościół Mariacki czy Wawel. Są też kalesze, w których część pasażerska na 6-8 osób łagodnie buja się na skórzanych pasach, na których zawieszona jest dorożka. Niektóre zaprzęgi mają nawet 8 metrów długości.

Jeszcze niedawno, i to wcale nie w czasach Jana Kaczary, tradycyjną niewielką dorożkę ciągnął jeden koń. Dzisiaj muszą być dwa. - Niektórzy chcieliby, aby teraz też było tak jak dawniej, ale konkurencja nie pozwala - tłumaczy Krzysztof Kwiatkowski, prezes Stowarzyszenia Dorożkarzy Krakowskich.W walce o pieniądze turystów kalesza jest bardzo poręczna. Mieści więcej osób, a więc każdej z nich podróż wypada taniej. Przejechać się nią może duża rodzina albo dwie mniejsze czy liczna grupa znajomych. Nie dość, że jadą razem, to jeszcze znacznie taniej niż gdyby wynajęli dwie dorożki.

Całkiem jak w Wiedniu

Krakowski wyścig dorożkarskich zbrojeń zaczął się parę lat temu, na przełomie tysiącleci. Według niektórych ludzi z branży, rozpoczął go właśnie Krzysztof Kwiatkowski. Ten wypiera się takiej roli. - Ja tylko jako pomalowałem koła na biało, zakładałem do pracy białą koszulę, kamizelkę, melonik. I dbałem, żeby koce i derki były czyste. I inne do okrywania koni, a inne dla pasażerów - opowiada z uśmiechem. Przyznaje, że te "rewolucyjne" zmiany przyszły mu do głowy, bo mieszkał dłuższy czas w Wiedniu i obserwował dorożki stojące koło katedry św. Stefana.

Twierdzi, że pierwszy na pomysł zastąpienia tradycyjnych dorożek nowymi wpadł pewien nieżyjący dziś biznesmen. - Polska ma olbrzymie tradycje używania zaprzęgów konnych. Tymczasem w krakowskich dorożkach widać czasem takie pomieszanie stylów, że na fachowcu robią one takie wrażenie jak człowiek ubrany w smoking i trampki - mówi jeden z producentów powozów.
Szczytem konkurencyjnego wyścigu była dorożka, która do przypominała karetę z disneyowskiej wersji Kopciuszka. Nad pasażerami rozciągał się parasol, a kolor miała pistacjowy. Ponoć jeden z krakowskich dorożkarzy zobaczył takie cudo u wielkopolskiego producenta, który wykonywał je na zamówienie klienta z Kazachstanu. I postanowił, że musi mieć taką samą. Kosztowała dwa razy drożej niż zwykła dorożka.

Skąd się biorą dorożki

Krakowska rozmaitość kształtu i wielkości dorożek dziwi m.in. ich nowosądeckiego producenta Jana Wodę. Dorożki kupuje od niego m.in. wiedeńska firma. Ostatnio wysłał nad Dunaj dwanaście sztuk i wszystkie musiały być jednakowe. Od zeszłego roku w Krakowie zresztą wygląd dorożek też poddano pewnej kontroli.

Współczesna krakowska dorożka z kompletem pasażerów potrafi ważyć nawet tonę. Wyposażona jest nie tak jak dawniejsze w hamulec na korbę, lecz w działający natychmiast hamulec hydrauliczny z osobnymi obwodami przewodów z płynem na każdą z osi, a uruchamiany przez woźnicę pedałem, jak w taksówce. Koła osadzane są na osiach na łożyskach. W ostatnich latach chyba wszyscy dorożkarze wymienili pojazdy, a każdy powóz to wydatek rzędu 30-40 tysięcy złotych.

Ładna panna na koźle

Innym spektakularnym przejawem walki konkurencyjnej był pomysł posadzenia na kozłach pięknych dziewcząt w melonikach. Pierwsza pojawiła się w tej roli około pięciu lat temu. - Co z nich za woźnice. Wywalają cycki na wierzch i tylko tym wabią klientów - utyskuje jeden z konkurentów.

Najwyraźniej nie docenia dziewcząt. - Od dziecka jestem wychowana przy koniach, poza sezonem pracuję w stadninie. Skończyłam właśnie zootechnikę - opowiada jedna z nich. Dziewczyny przeważnie są studentkami. Oprócz urody mają więc ten atut, że znają języki. A wielu ich kolegów po angielsku potrafi jako tako odpowiedzieć tylko na pytanie: "How mutch?". Gdy turyści dopytują się o trasę podróży dorożką, to mężczyźni podają im z kozłów specjalnie przygotowane karteczki.

Para dobrych koni

Oprócz powozu najdroższym elementem dorożki są konie. W Krakowie popularne są te typu sztumskiego, a więc duże, ciężkie, i nieco smuklejsze typu śląskiego, hodowane dawniej dla wojska, by mogły ciągnąć armaty, wozy z amunicją itp. Jak twierdzi weterynarz Marek Tischner opiekujący się końmi wielu krakowskich dorożkarzy, jeżdżąc po jarmarkach, szukają oni zwierząt nawykłych do pracy na miejskich brukach. We własnym interesie nie tylko dbają o zwierzęta, ale i tak je dobierają, aby nie płoszył ich nawet kufel rzucony pod nogi przez pijanego angola. Konie mają specjalne paszporty, w których opisana jest ich historia. Lekarz przyznaje jednak, że obowiązkowe badania lekarskie, jakie przechodzą zwierzęta raz do roku, prowadzone są zbyt rzadko.

Za parę dobrych koni trzeba zapłacić 15 tysięcy złotych, a niektórzy dorożkarze mają ich nawet po cztery pary. Porządna uprząż dla pary koni to kolejne 4 tysiące. Kowal co miesiąc bierze za podkucie jednego zwierzęcia 200 złotych, na paszę z witaminami trzeba wydać kolejnych kilkaset złotych. Swoje bierze też miasto, a jeszcze dochodzi ZUS. No i trzeba zapłacić za wynajęcie stajni, a przede wszystkim prowizję dla woźniców. Bo niby każda z 32 dorożek, które mają prawo wjazdu do Rynku, należy do innego właściciela, jednak często zdarza się, że dorożki mają także żona, a nawet dzieci.

Ogier klacz drażni

Niby istnieje zwyczajowy cennik (do 50 złotych za kwadrans przejażdżki, do 250 - za godzinę), a jednak dorożkarze nie chcą się zgodzić, by nabrał on obowiązującego charakteru. Bo czasem trzeba cenę obniżyć, a czasem można podnieść.

Dorożki są więc dobrym interesem. Gdy po ostatnich wypadkach władze Krakowa wprowadziły zakaz wjazdu tych pojazdów na Rynek Główny w godzinach 12-17, wśród dorożkarzy pojawił się nawet pomysł, by w proteście zablokować miasto. Ale szybko tę myśl porzucili, bo jednak mają sporo do stracenia. Teraz gotowi są się zgodzić, by po Rynku i Grodzkiej konie mogły chodzić tylko stępa, a za puszczenie zaprzęgu kłusem groziło nawet odebranie koncesji. Gotowi są założyć koniom ostrzegające przechodniów dzwonki, przestać zaprzęgać ogiery, by nie drażniły klaczy.

Pewnie mogliby nawet dyskutować o wszczepieniu koniom elektronicznych chipów, dzięki którym np. w Wiedniu kontroluje się czas pracy zwierząt. Robią wiele, by zatrzeć fatalne wrażenie, jakie pozostawiły dwa niedawne wypadki z udziałem dorożek. Wszystko po to by utrzymać się na Rynku, wokół którego na żądnych przejażdżek turystów czają się już stada głodnych gotówki meleksów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska