Francja nas nie kocha

Andrzej Krajewski, historyk i publicysta "Polski"
Podczas wizyty Nicolasa Sarkozy'ego przypomnijmy sobie, jak wiele razy Paryż traktował Polskę protekcjonalnie. W 1925 r. na salę, w której podpisywano układ z Niemcami w Locarno, szef polskiego MSZ musiał dostać się niemal siłą

Do Polski z oficjalną wizytą przybywa właśnie prezydent Nicolas Sarkozy. Tymczasem Lech Kaczyński, zwykle potrafiący do upadłego walczyć z premierem o udział w każdym prestiżowym spotkaniu, tym razem wolał wybrać się aż na Daleki Wschód.

Marszałek Piłsudski mówił wprost: Francja nas porzuci, Francja nas zdradzi

Zupełnie jak niegdyś minister Beck pokazując, że co jak co, ale on protekcjonalnie traktować się nie da. Zwłaszcza gdy chodzi o tak istotne sprawy jak traktat lizboński czy tarcza antyrakietowa.

Prezydenci Polski i Francji tym sposobem piszą kolejny rozdział w dziejach bolesnego związku obu nacji. Bolesnego, bo Polacy, zwłaszcza w dwudziestoleciu międzywojennym, bardzo pragnęli, aby III Republika kochała ich tak mocno, jak oni ją. Z kolei Francuzi cały czas zastanawiali się, co zrobić, by okiełznać narwanego sojusznika, traktując go niczym niezbyt rozgarnięte dziecko.

Sam związek zaczął się pięknie. Podczas konferencji wersalskiej dzięki Francji odrodzona Rzeczpospolita odzyskała wiele ziem okupowanych przez Niemców. Również za sprawą francuskiej pomocy stało się możliwe szybkie stworzenie własnych, pokaźnych sił zbrojnych. Ale potem było już tylko gorzej.

Polska bardzo pragnęła zostać sojuszniczką III Republiki, tymczasem ta pozostała obojętna na zaloty, mając nadzieję, że w Rosji generałowie Wrangel i Denikin obalą komunistyczny reżim. Dopiero gdy tak się nie stało, jesienią 1920 r. Paryż zgodził się na podjęcie rozmów. Wprawdzie najbardziej wpływowi dowódcy marszałek Foch i gen. Weygand protestowali przeciw wiązaniu się z młodym państwem, uważając, że przyniesie to Francji jedynie kłopoty, ale stojący na czele republiki dwaj socjaliści, premier Aristid Briand i prezydent Alexandr Millerand, zdecydowali inaczej. Obaj znali osobiście Józefa Piłsudskiego i czuli do niego spory sentyment.

Dzięki temu podczas wizyty naczelnika polskiego państwa w grudniu 1920 r. w Paryżu został on przyjęty ze wszelkimi honorami. Natomiast towarzyszący mu minister spraw zagranicznych Eustachy Sapieha i minister spraw wojskowych gen. Kazimierz Sosnkowski mogli przystąpić z Francuzami do konkretnych rozmów.

Wkrótce przekonali się jednak, że nie traktuje się ich po partnersku. Francja chciała uzyskać od Polski duże korzyści gospodarcze, udzielając jak najmniej zobowiązujących obietnic. Tak też się stało. Paryż i Warszawa obiecały sobie w układzie wojskowym "skuteczną i szybką pomoc", jeśli któreś padłoby ofiarą agresji "wychodzącej z terytorium Niemiec".

Co oznaczało, że konflikt o terytoria sporne, czyli Górny Śląsk i Gdańsk, nie zobowiązywał Francji do niczego. Ponadto Polska musiała odtąd konsultować swe plany dotyczące Europy Środkowej, oddając Paryżowi nadzór nad swą polityką zagraniczną. Z kolei symbolem współpracy gospodarczej stał się casus zakładów włókienniczych w Żyrardowie. Tuż po wojnie odbudowano je za 2,6 mln franków szwajcarskich wypłaconych z budżetu państwa.

W połowie 1923 r. przejął zakłady francuski przemysłowiec Marcel Boussac za 448 tys. franków. Na co otrzymał od państwa polskiego kredyt w markach. Z powodu inflacji rok później Boussac oddał sumę zaledwie 18 tys. franków. I tyle właśnie wróciło do budżetu Rzeczpospolitej po zainwestowaniu 2,6 mln.

Nie lepiej przedstawiała się współpraca na niwie politycznej. Wprawdzie dzięki francuskim kredytom rozpoczęto budowę portu w Gdyni i dozbrojono armię, ale w połowie 1924 r. poseł polski w Niemczech Kazimierz Olszowski odkrył rzecz zatrważającą - Paryż i Berlin podjęły dyskretne negocjacje w sprawie przebiegu niemieckich granic. Minister spraw zagranicznych Aleksander Skrzyński nakazał ambasadorowi we Francji Alfredowi Chłapowskiemu zapytać premiera Edouarda Herriota, czy to prawda.

Ten wszystkiemu zaprzeczył, po czym kilka dni później tajne negocjacje opisała francuska prasa. Paryż nie zamierzał zachowywać się lojalnie wobec słabszego sojusznika i na efekty nie trzeba było długo czekać. W maju 1925 r. minister spraw zagranicznych Niemiec Gustaw Stresemann oświadczył w Reichstagu: "Nie ma ani jednego Niemca, który by uważał nasze granice wschodnie za zgodne z prawem narodów i definitywne". Miesiąc później Berlin zablokował eksport górnośląskiego węgla, zadając tym ciężki cios polskiej gospodarce.

W sytuacji, gdy sojusznik miał poważne kłopoty, Francja spokojnie przygotowywała konferencję w Locarno, podczas której razem z Wielką Brytanią i Niemcami zamierzała ustalić przebieg granic na Zachodzie. Dopiero po licznych apelach Rzeczypospolitej cztery dni przed rozpoczęciem konferencji z ambasady francuskiej do ministra Skrzyńskiego przyszło nieoficjalne zaproszenie na nią.

Dotyczyło ono jedynie udziału w drugiej fazie spotkania w Locarno, już po zakończeniu głównych negocjacji. Żeby uniknąć upokorzeń, Skrzyński przybył do Locarno trzy dni po rozpoczęciu obrad 8 października 1925 r. A i tak razem z ministrem spraw zagranicznych Czechosłowacji musiał siedzieć w pokoju przy sali konferencyjnej, oczekując, by go tam wpuszczono.

Po tygodniu czekania, dzień przed podpisaniem traktatu, Skrzyński na salę obrad dostał się prawie siłą. Wysłał bowiem Kajetana Morawskiego do członka delegacji francuskiej gen. Philippe?a Berthelota, by zażądał wpuszczenia go natychmiast lub groził, że sam wejdzie. Dopiero wówczas Francja z ociąganiem poparła postulat sojusznika. Co i tak niczego nie zmieniło w zawartym pakcie reńskim ustalającym bieg zachodniej granicy Niemiec, a pozostawiającym kwestię ich wschodniej granicy otwartą.

Przed i po Locarno Francja traktowała Rzeczpospolitą - delikatnie mówiąc - protekcjonalnie. Wystarczy sięgnąć po raporty, jakie dyplomaci słali do Paryża, by ujrzeć to, jak postrzegali Polaków. Oto np. Damian Martel, poseł rządu francuskiego w Rydze, pisał o polskim pośle Witoldzie Jodko-Narkiewiczu: "Cieszyłem się, że mogę mieć do czynienia z człowiekiem tak rozważnym (na tyle, na ile Polak potrafi nim być)".

Z kolei ambasador francuski w Warszawie Jules Laroche, wyrażając się w samych superlatywach o zdolnościach współpracownika Piłsudskiego Romana Knolla, zaznaczał: "Wiadomo jednak, że Polacy, nawet najbardziej bystrzy, a do takich należy Knoll, wykazują tendencję do widzenia rzeczywistości nie taką, jaką jest, lecz taką, jaką pragnęliby, aby była".

Okazywane poczucie wyższości i niedotrzymywanie obietnic bardzo zraziło do III Republiki mieszkańców Rzeczypospolitej. Ambasador Laroche w 1932 r. ostrzegał Paryż, że Piłsudski "chce utrzymać sojusz z Francją, gdyż nie może go zastąpić, ale wykonuje go bez entuzjazmu, a nawet sceptycznie".

Sam marszałek podczas pierwszej rozmowy z nowym attaché wojskowym we francuskiej ambasadzie płk. Charles'em d'Arbonneau uprzedził: "Francja nas porzuci, Francja nas zdradzi!

Oto, co u nas myślą i musiałem to panu powiedzieć". W praktyce jednak to Piłsudski w tym czasie rozluźnił sojusz, likwidując francuską misję wojskową w Warszawie, która próbowała sprawować nadzór nad polską armią oraz powołując na ministra spraw zagranicznych płk. Józefa Becka.

Osoba pułkownika szczególnie rozeźliła Paryż, bo dobrze pamiętano, że już dziesięć lat wcześniej po pobycie w Warszawie gen. Henri Niessel ostrzegał: "Beck był i pozostał jedną z tych osób, które w sposób jawny lub z ukrycia służą polityce wrogiej wpływom francuskim". Podejrzewano też, że będąc attaché wojskowym w Paryżu w latach 1921-1923, Beck prowadził działalność szpiegowską. Posądzano pułkownika o fobię antyfrancuską i dążenie do zawarcia sojuszu z Hitlerem.

Tymczasem, jak wspominał po latach urzędnik MSZ Jan Meysztowicz, wszystko wynikało z tego, że Beck po prostu "nie znosił protekcyjnego stosunku do Polski". W tym momencie wiele wskazywało na to, że nieudany związek Polski i Francji dobiega końca. Jednak za sprawą ambicji Adolfa Hitlera po kilku latach skłócona para musiała powrócić do dawnej współpracy.

Już w 1937 r. francuski ambasador Leon Noël odnotował, że: "Początkowa sztywna wrogość, jakiej byłem świadkiem po przyjeździe do Warszawy [przyjechał w 1935 r. - przyp. aut.], uległa pewnemu złagodzeniu i przybrała ostatecznie charakter poprawnej uprzejmości". Ekspansja Niemiec wymusiła na Paryżu i Warszawie odnowienie sojuszu, lecz tym razem ze strony Polski już nie towarzyszyło temu dawne gorące uczucie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl