Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomczykiewicz: Dostałem od losu drugie życie

Tomasz Tomczykiewicz
Każdy z nas ma jedno życie. Niektórzy jednak rodzą się na nowo, a zawdzięczają tę szansę komuś obcemu - mówi poseł Tomasz Tomczykiewicz o swojej chorobie zakończonej przeszczepem nerki - w rozmowie z Agatą Pustułką

Jak to się stało, że zachorował pan tak ciężko, i że konieczny okazał się przeszczep nerki?
Na tę chorobę zmarł mój ojciec w wieku 38 lat. Byłem wtedy małym chłopcem. W tamtym okresie stopień zaawansowania medycyny był na dużo niższym poziomie niż teraz i fakt, że ktoś zbyt długo czekał na dializoterapię, okazywał niejednokrotnie dla tej osoby wyrokiem śmierci.
Te i inne fakty powodowały, że od wielu lat byłem przygotowany na to, iż kiedyś będę musiał mieć transplantację. Zawsze wydawało mi się, że przez tak długi czas zdążyłem się już przyzwyczaić do tej myśli, że ją oswoiłem. Tak mi się wydawało do momentu, kiedy otrzymałem informację, że znalazł się dawca, i że od operacji dzieli mnie kilka godzin.

Byłem zdumiony, gdy dowiedziałem się, że w Niemczech, Hiszpanii, Francji prawie co druga przeszczepiana nerka pochodzi od dawcy żywego; w Polsce przeszczepienia te stanowią 2 procent

Co musiał pan robić, walcząc z chorobą?
W pewnej fazie choroby trzeba było usunąć nerki. Od tego momentu do dnia przeszczepu byłem dializowany. Trzy razy w tygodniu po cztery godziny. Do tego ograniczenia dietetyczne. Najgorzej było z dawkowaniem płynów. Mogłem ich wypić pół litra dziennie, a więc liczyć każdy łyk herbaty lub wody. Poza tym ścisła dieta, którą musiałem przestrzegać bardzo rygorystycznie.
Między jedną dializą a drugą przyrost wagi ciała nie mógł przekroczyć pięciu procent, co w moim przypadku wynosiło 2,5-3 kg. Takie życie wymaga ogromnej samodyscypliny i wielu pacjentów tego nie wytrzymuje.

Czego nie mógł pan jeść?
Produktów z fosforem i potasem. Nadmiar potasu może doprowadzić do śmierci. Miałem kiedyś w Sejmie zapaść. Byłem tak słaby, że nie mogłem ustać na nogach.

Co się stało?
Skusiłem się na kilka śliwek. Konsekwencje były straszne. To była sroga nauczka. Dlatego opracowałem pewne taktyki działania. Na przykład tuż przed dializą jadłem coś kompletnie niedozwolonego.

Jak człowiek żyjący tak aktywnie, jak pan, radził sobie z chorowaniem?
Liczy się dobra organizacja i pozytywne nastawienie. Potraktowałem chorobę, jak wyzwanie. Podczas dializ czytałem sejmowe materiały albo książki. Gdy byłem w Warszawie, miałem możliwość dializoterapii w nocy. Wtedy nie musiałem opuszczać posiedzeń Sejmu. Ale zdarzało się, że po dializie byłem tak słaby, że musiałem się położyć.

Nikt, poza wąskim gronem wtajemniczonych, nie wiedział o pana chorobie?
Nie ukrywałem jej, ale też nie widziałem powodów, by na jej temat snuć opowieści i zanudzać nimi otoczenie. Nie chciałem też, aby ktoś się nade mną litował z powodu choroby lub traktował ulgowo. Nie ma co udawać - chorowanie jest traktowane jako słabość, a w polityce nie można sobie na nią pozwolić.

Zbigniew Religa publicznie powiedział, że ma raka. Obiecał, że będzie walczył. Czy to - pana zdaniem - zbyt daleko idący ekshibicjonizm?
Sytuacja jest nieporównywalna. Jak mam dużo pokory wobec życia, a patrząc na różne paskudne choróbska, można powiedzieć, że miałem szczęście, bo spotkał mnie tylko przeszczep nerki.

W jakich okolicznościach dowiedział się pan, że jest dawca, że będzie operacja?
Byłem na konferencji w Wiśle. Informację dostałem tuż przed moim wystąpieniem, około godziny 18 z nakazem, bym jak najszybciej znalazł się w swojej macierzystej stacji dializ, by przeprowadzić badania. Miały ostatecznie wykazać, czy mój organizm jest w stanie przyjąć nową nerkę. Dzień później miałem na krótko wyjechać wraz z rodziną do Irlandii, a tymczasem o godzinie 7 rano w klinice w Szczecinie rozpoczął się zabieg.
Czy wie pan, kto był dawcą?
Nie, i mówiąc szczerze, nie chciałem wiedzieć. Pomodliłem się za niego. Podziękowałem. Druga nerka mojego dawcy trafiła do innego pacjenta, który - w żargonie osób po przeszczepie - nazywany jest moim bratem. Moja radość była tym większa, że zaraz po moim zabiegu, aż sześć osób z mojej stacji dializ miało przeszczepy. Nie ukrywam, że razem było nam łatwiej przejść przez te wszystkie trudne i bolesne miesiące. Wspieraliśmy się nawzajem i dodawaliśmy sobie odwagi. Dziś każdy z nich, podobnie jak ja, wrócił do normalnego życia.

Pacjenci różnie reagują na informację o znalezieniu dawcy.
I nie ma w tym nic dziwnego, bo to bardzo złożony problem. Przez głowę człowieka przebiega milion myśli. Z jednej strony - czujesz ulgę, bo wiesz, że może to być twoja szansa na powrót do normalnego życia. Patrzysz na swoich bliskich i cieszysz się, że możesz zobaczyć, jak dorastają twoje wnuki. Z drugiej strony - trudno wyprzeć ze świadomości fakt, że z tego świata odchodzi nie tylko twój dawca, ale przede wszystkim czyjś ojciec, mąż, syn czy brat. W twoim domu bliscy czują ulgę, w jego przeżywają tragedię. To wszystko jest bardzo skomplikowane. Na szczęście, czas leczy rany po jednej i po drugiej stronie. Ważne jest jednak, aby pamiętać o tym darze i modlić się o spokój duszy tego, którego już nie ma. Ja tak robię.

Czy przeszczep zmienił pana życie?
Tuż po zabiegu, w książeczce wręczanej każdemu pacjentowi po przeszczepie, przeczytałem, że muszę usunąć z domu kwiaty doniczkowe i zwierzęta. Od razu wiedziałem, że to nie wchodzi w grę. Mamy dwie znajdy: kota i psa, które w pełni korzystają z wolności. W pierwszej fazie po zabiegu zachowaliśmy środki ostrożności. Nie chciałem jednak paraliżować funkcjonowania domu swoją chorobą. Teraz - już niemal rok po operacji - żyję jak dawniej, ale nadal muszę trochę bardziej niż przeciętny człowiek uważać na siebie.
Czy to skłoniło pana do tego, by opowiedzieć o swojej chorobie?
Chciałem pokazać wszystkim tym, którzy walczą z ciężką chorobą, że można z nią wygrać i choć nie jest to łatwe, choroba wcale nie musi oznaczać końca świata. Chciałem też zwrócić uwagę na to, jak ważne jest oddawanie organów, które ratują życie, a czasami kilka ludzkich istnień. Niestety, w Polsce - w przeciwieństwie do innych państw UE - bardzo słabo są rozwinięte przeszczepy rodzinne. Byłem zdumiony, gdy dowiedziałem się, że w Niemczech, Hiszpanii, Francji prawie co druga przeszczepiana nerka pochodzi od dawcy żywego, a w Polsce przeszczepienia te stanowią zaledwie 2 procent. Ostatnio przeczytałem badania OBOP-u, z których wynika, że wprawdzie "świadomość przeszczepowa" jest większa niż jeszcze kilka lat temu, ale nadal wielu ludzi niechętnie zgadza się na oddanie swoich organów lub na pobranie ich od zmarłych bliskich osób.

Jak pan myśli, z jakiego powodu?
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Z pewnością ciążą na nas stereotypy kulturowe, ale często ogarnia nas też paniczny strach - zwykle wynikający z niewiedzy o procedurach, które przeszczepom towarzyszą. Dlatego tak ważne jest uświadamianie społeczeństwa poprzez organizowanie różnego typu akcji i kampanii. Im więcej padnie odpowiedzi na trudne pytania, im więcej dyskusji odbędzie się na ten temat, tym mniejszy będzie lęk przed oddawaniem organów. Mam nadzieję, że za kilka lat każdy będzie nosił przy sobie kartę Dar Życia, która jest zgodą na przeszczep. Powinny do nas przemówić ważne słowa naszego papieża, Jana Pawła II, który już w 2000 roku powiedział, że należy zaszczepić w sercach ludzi, zwłaszcza młodych, szczere i głębokie przekonanie, iż świat potrzebuje braterskiej miłości, której wyrazem może być decyzja o darowaniu organu do przeszczepu.

Tomasz Tomczykiewicz: poseł,
przewodniczący Platformy
Obywatelskiej
w województwie śląskim

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!