Śmierć mojego brata jest właśnie zapominana, bo jest niewygodna

Redakcja
Z Ewą Gniadek, siostrą zastrzelonego w Afganistanie kpt. Daniela Ambrozińskiego, rozmawia Mariusz Staniszewski

Stara się Pani wyjaśnić okoliczności śmierci brata. Co Pani ustaliła?
Zaczęłyśmy to robić razem z Natalią Ambrozińską, wdową po Danielu, gdy okazało się, że armia wcale nie chce, by prawda o okolicznościach śmierci mojego brata wyszła na jaw. Tuż po śmierci gen. Dariusz Wroński, dowódca 25. Brygady Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego, zapewniał nas, że pomoże nam wszystko wyjaśnić. Przez osiem dni po śmierci Daniela przyjeżdżali do nas ludzie generała i przekonywali, by nie udzielać wywiadów mediom. Mówili, że gdy pojawią się hieny, to należy je spławiać lub wzywać policję. Przyjechał zresztą też sam gen. Wroński. Kiedy jednak zaczęłyśmy go naciskać w tej sprawie, sytuacja się skomplikowała. A teraz, gdy dowódcy kontyngentu, w którym służył mój brat, wrócili z Afganistanu, można dojść prawdy.

Ale toczy się śledztwo.
Tak, ale nie mamy żadnych informacji o tym, na jakim etapie jest to śledztwo. Nie mamy wglądu do dokumentów. Wdowa po Danielu dostała tylko wyniki sekcji zwłok. I tu pojawia się pierwsza wątpliwość. Według pierwszych relacji, jakie pojawiły się po śmierci mojego brata, po postrzeleniu miał on być reanimowany. Lekarze, którzy przeprowadzili sekcję, stwierdzili, że nie ma śladów reanimacji. Niejasności jest więcej.

Ale po co ktoś miałby kłamać w takiej sprawie?
A po co pan minister Bogdan Klich zaraz po śmierci mojego brata wymyślił historyjkę o bohaterskim mł. chor. Dariuszu Zwolaku, o którym - jak mówił - będą pisać książki i kręcić filmy. Ten młodszy chorąży trzy dni przed śmiercią mojego brata został dowódcą bazy Vulcan.

Młodszy chorąży dowodził bazą?
Tak, dowodził oficerami, którzy kończyli wyższe szkoły i akademie wojskowe, szkolili się w kraju i za granicą i mieli znacznie większe od niego doświadczenie. On też był dowódcą patrolu, gdy zginął Daniel.

Dlaczego młodszy chorąży kierował oficerami?
Wcześniej bazą przez dwa tygodnie dowodził mój brat. Domagał się wsparcia bojowego, logistycznego i lotniczego. Podobnie zresztą jak inni oficerowie. Stwarzali więc problemy. Wygodniej było mianować dowódcą niedoświadczonego chorążego bez odpowiedniego wykształcenia, który nie prze- ciwstawiał się dowództwu. Chcieli mieć święty spokój.

Któremu dowództwu?
Temu, które znajdowało się w głównej bazie w Ghazni. Chcemy, by ludzie odpowiedzialni za śmierć mojego brata odpowiedzieli za swoje czyny. Domagamy się spotkania z płk. Rajmundem Andrzejczakiem, który dowodził polskim kontyngentem w Afganistanie, a także z mjr. Danielem Różańskim i ppłk. Stanisławem Kaczyńskim, którzy wydawali rozkazy.

Jakie rozkazy?
O tym, jakie wsparcie powinno być udzielone, ile osób i kiedy idzie na patrol, kto dowodził bazą. To oni być może odpowiadają także za to, że mój brat znalazł się w miejscu, w którym nie powinno go w ogóle być. On jechał do Afganistanu na stanowisko logistyczne. Przerzucenie go na inne stanowisko było niezgodne z prawem. Chcemy, by oni powiedzieli nam prawdę.

Jeśli ci oficerowie są już w Polsce, to dlaczego nie możecie się Panie z nimi spotkać?

Gdy próbowałam skontaktować się z płk. Rajmundem Andrzej-czakiem poprzez 34. Brygadę Kawalerii Pancernej w Żaganiu, to okazało się, że on już tam nie służy. Poinformowano mnie, że znajduje się w rezerwie kadrowej armii i jest w dyspozycji ministra obrony narodowej. Trochę to dziwne, że dowódca zmiany nie ma żadnego stanowiska.
A dwaj pozostali oficerowie?
10 listopada razem z mężem pojechałam do Tomaszowa Mazowieckiego na oficjalne przywitanie żołnierzy wracających z Afganistanu. Wtedy okazało się, że ich tam nie było. Myślę, że mogli dostać polecenie, by się na tej uroczystości nie pojawiać, bo wdowa po Danielu też domagała się kontaktu z nimi.

Ktoś Pani wytłumaczył, jak się z nimi skontaktować?
Przed uroczystością spotkaliśmy się z gen. Wrońskim. Tłumaczyłam, że chcę się z nimi spotkać. To zdenerwowało generała. Powiedział, że pojechali na badania do Wrocławia. To było dziwne, bo zarówno mój brat, jak i inni żołnierze z jego jednostki badali się w Łodzi. Powiedziałam mu, by nie utrudniał nam kontaktów z tymi oficerami, bo my i tak dotrzemy do prawdy.

Jaka była reakcja generała?
Jak wystrzelony z procy doskoczył do drzwi, wybiegł na korytarz i zaczął krzyczeć: "Oficer! Wyprowadzić! Ja już z panią skończyłem! Podam panią do sądu!" Po chwili przyszedł oficer, ale nie musiał nas wyprowadzać. Wyszliśmy sami. Na dziedzińcu było już wielu ludzi, którzy czekali na defiladę. Po chwili pojawił się także gen. Wroński i witał się ze wszystkimi zaproszonymi gośćmi. Podszedł także do mnie i zaprosił na mównicę. Byłam trochę zaskoczona, że najpierw mnie wyrzuca, a potem zaprasza. No ale poszłam.

Rozmawiała Pani z oficerami, którzy służyli z bratem?
Po uroczystości zaprosili wszystkich na wojskową grochówkę. Na sali był mikrofon, więc podeszłam do niego, by zabrać głos. Przedstawiłam się i powiedziałam, że muszę rozmawiać z mjr. Różańskim i ppłk. Kaczyńskim, bo oni mogą być odpowiedzialni za śmierć mojego brata. Po tych słowach zapanowała cisza. Wszyscy stali bez ruchu i nawet powietrza nie nabierali.

Nikt nic nie powiedział?

Ja mówiłam: że byłam z nim bardzo związana, że rodzice bardzo ciężko pracowali, by nas wykształcić, że wojsko było jego wielką pasją, że miał kochającą żonę i córeczkę, że właśnie ze względu na to musimy dotrzeć do prawdy. Gdy skończyłam, pan gen. Wroński zadeklarował, że jeśli ci oficerowie wrócą i będą chcieli rozmawiać, to on zorganizuje takie spotkanie. Na razie jednak nie ma o tym mowy.

Dlaczego?
Mam wrażenie, że nikomu nie zależy na wyjaśnieniu tej sprawy, bo zbyt wiele osób musiałoby odpowiedzieć. Ci dwaj oficerowie, którzy w Afganistanie wydawali rozkazy, pewnie zostaną teraz gdzieś przeniesieni i sprawa się rozmyje. Nad trumną brata premier Donald Tusk obiecywał, że ojczyzna nigdy nie zapomni tej ofiary. Ale ta śmierć właśnie jest zapominana, bo jest niewygodna.

Nie otrzymali Państwo wsparcia od armii?
Moja mama otrzymała pomoc psychologiczną. Polegała ona na tym, że pojechała do Wojskowej Akademii Medycznej i tam pani psychiatra powiedziała jej, żeby wzięła się w garść, bo każdego dnia wielu ludzi ginie na drogach. Wojskowy psycholog pojawiła się także przed pogrzebem. Jej rola ograniczyła się tylko do tego, że zajęła miejsce siedzące w samochodzie. Do mojej mamy nawet nie podeszła. Zresztą moja mama o śmierci swojego syna dowiedziała się z telewizji.

Mariusz Staniszewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl