Skurczą się pieniądze dla Polski z Unii Europejskiej

Agaton Koziński
Budowa drogi pod Legnicą
Budowa drogi pod Legnicą Fot. Piotr Krzyzanowski/Polska Press Grupa
Rozpoczęły się dyskusje o budżecie Unii Europejskiej po 2020 r. Wiadomo, że Polska dostanie mniej funduszy niż ma teraz. O ile?

Wprawdzie do końca obecnego budżetu UE jeszcze ponad dwa lata, ale ruszają już rozmowy o kolejnej perspektywie finansowej, na lata 2021-2028. W najbardziej interesującej Polskę polityce spójności (z niej finansuje się budowę dróg, wodociągów, remont kolei, itp.) mamy niewielkie szanse, by osiągnąć równie duże pieniądze, jak udało się wynegocjować na lata 2014-2020. Teraz w ramach polityki strukturalnej mamy przyznane ponad 300 mld zł. W kolejnym budżecie ta suma może być mniejsza nawet o 60 mld zł.

Nie ma też gwarancji, że w obecnym budżecie dostaniemy wszystkie pieniądze, które zostały wynegocjowane w 2013 r. Zagrożenia są dwa. Pierwsze to Brexit. Wielka Brytania wystąpi z UE w 2019 r., a ciągle nie udało się ustalić, jak będzie wyglądał proces wychodzenia Londynu od strony finansowej. Brytyjczycy realnie (po odliczeniu rabatów i tego, co sami z UE dostają) wpłacają do unijnego budżetu 5 mld euro rocznie. Już się zobowiązali, że jeszcze w 2019 r. wpłacą pełną składkę - ale to może oznaczać, że do 2023 r. (do tego roku rozlicza się budżet na lata 2014-2020) zabraknie 20 mld euro.

To niejedyne zagrożenie. Trzeba pamiętać, że w całym budżecie Unii zapisano dziurę, to znaczy zobowiązania są większe niż realne pieniądze, które w nim są. Chodzi o niemal 10 proc. całego budżetu. To wszystko trzeba będzie jakoś załatać. Rozwiązania są dwa: albo kraje członkowskie dobrowolnie się opodatkują i dopłacą w 2020 r. brakujące pieniądze, albo wydatki budżetu zostaną obcięte.

CZYTAJ TAKŻE: Witold Waszczykowski: Po ostatnich wyborach w Niemczech Angela Merkel potrzebuje Polski

Dziura była także w już rozliczonym budżecie na lata 2007-2013 - ale na koniec kraje członkowskie dopłaciły sumy, których brakowało. Teraz takie rozwiązanie także byłoby w interesie Polski, ale na nie się nie zanosi. Z prostej przyczyny. Jak przyznają nasi rozmówcy, w stolicach europejskich nie ma żadnego klimatu na to, by dopłacać. Dużo chętniej natomiast uznają, że wydatki Unii trzeba przyciąć.

Brexit i możliwe cięcia to zagrożenia dla obecnej perspektywy finansowej. Następne pojawią się w kolejnym budżecie (w UE na razie określa się go enigmatycznie jako 2020+, bo trwają dyskusje, czy powinien obowiązywać, jak zwykle, lat siedem, czy może jednak zmienić okres rozliczeniowy). Jakie? Przede wszystkim pojawią się nowe zadania. Unia z nowego budżetu - oprócz wszystkich programów, które teraz finansuje - chce zrealizować dodatkowe zadania związane z europejską polityką obronną oraz z migrantami. Günther H. Oettinger, komisarz UE ds. budżetu, szacuje, że te dwa nowe programy będą kosztować 11 mld euro rocznie. Jeśli dodamy do tego brak składki ze strony Brytyjczyków, oznacza to poważną wyrwę w dotychczasowych wydatkach Unii. Nawet biorąc poprawkę na to, że 1 proc. PKB budżetów państw europejskich (tyle zwykle wynosi ich składka do wspólnej puli) to będzie większa suma niż w 2013 r., kiedy planowano obecne wydatki, trudno się spodziewać, by udało się zachować wszystkie wydatki na obecnym poziomie. W przypadku Polski redukcja może sięgnąć 60 mld zł.
Powodem obniżenia polskiej części budżetu będzie też nasza zamożność. Największą część tortu z polityki spójności dostają regiony, w których wartość PKB jest poniżej 75 proc. średniej liczonej dla całej UE. W 2014 r. w tej kategorii znajdowały się właściwie wszystkie polskie województwa (z wyjątkiem Mazowsza). Pięć polskich regionów znajdowało się w gronie 25 najbiedniejszych regionów w całej Unii. Ale w 2020 r. część polskich regionów poziom 75 proc. PKB przekroczy. Siłą rzeczy dotacje dla nich będą mniejsze, tak wynika z unijnego rozdzielnika.

Ale też nie brakuje głosów, że w ten sposób Komisja Europejska będzie próbowała ukarać Polskę za nieprzestrzeganie kolejnych rezolucji, wzywających na przykład do przestrzegania wytycznych Komisji Weneckiej. Otwartym tekstem nikt tego nie mówi, ale w nieformalnych rozmowach przy wyłączonych mikrofonach nikt tego nie ukrywa. Wprawdzie byłoby to sprzeczne z unijnymi traktami, ale one nie definiują niczego wprost. Owszem Polska pieniądze w ramach polityki strukturalnej otrzymać musi. Ale nigdzie nie jest zapisana ich wysokość, to jest negocjowane. W tym właśnie miejscu KE upatruje szansy ukarania Polski.

CZYTAJ TAKŻE: Witold Waszczykowski: Po ostatnich wyborach w Niemczech Angela Merkel potrzebuje Polski

Polska gwałtownie protestuje przeciwko upolitycznianiu polityki spójności. Mówił o tym m.in. Jerzy Kwieciński, wiceminister rozwoju odpowiedzialny za rozwój regionalny, podczas otwartych dni zorganizowanych w tym tygodniu w Brukseli przez Europejski Komitet Regionów (CoR). - Na pewno polityka spójności po 2020 r. nie będzie taka jak teraz, tylko zostanie zreformowana. Musi odpowiadać na potrzeby ludzi, nie biurokracji. Ale polityka spójności ma duży wpływ na niwelowanie skutków kryzysów finansowych. Pomaga też wprowadzać standardy europejskie - bronił kohezji Kwieciński w wystąpieniu na forum CoR.

Akurat pomysłów na to, jak zmienić politykę spójności po 2020 r., jest mnóstwo. Właściwie w całej Unii panuje przekonanie, że należy dużo więcej pieniędzy przeznaczyć na innowacyjność. Nie brakuje głosów wzywających do tego, by zlikwidować koperty narodowe (sumy przypisane każdemu krajowi), zamiast tego postawić tylko na wybrane tematy ponadregionalne. Kolejną kwestią gorąco dyskutowaną jest wprowadzenie dochodów własnych Unii, np. poprzez opodatkowanie operacji finansowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl