Zabójstwo Jolanty Brzeskiej. Jest szansa, że jej mordercy zostaną wreszcie ukarani

Dorota Kowalska
Transparent domagający się wyjaśnienia zabójstwa Jolanty Brzeskiej (Manifa 2013)
Transparent domagający się wyjaśnienia zabójstwa Jolanty Brzeskiej (Manifa 2013) CC BY 3.0/Meo Hav
Zginęła w straszny sposób, od płomieni. Przez lata historia zabójstwa Jolanty Brzeskiej pozostawała niewyjaśniona. Choć bliscy kobiety i ludzie, którym pomagała, nie mają wątpliwości, że Brzeska zapłaciła życiem za swoją walkę o prawa lokatorów. Teraz śledczy ponownie pochylą się nad tą sprawą.

To jedna z tych spraw, które od lat budzą emocje. 1 marca 2011 r. zaginęła Jolanta Brzeska, działaczka społeczna, żarliwa obrończyni lokatorów eksmitowanych przez kamieniczników. Kilka dni później znaleziono jej spalone ciało. Nigdy nie zatrzymano tego, który ją podpalił. Po pięciu latach ta historia znowu powraca do mediów, chociaż te często o niej pisały, tym razem za sprawą decyzji ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Ten postanowił, że prokuratura wznosi śledztwo, które ma wyjaśnić to morderstwo.

„Jolanta Brzeska była jedną z organizatorek ruchu lokatorskiego. Jej zwęglone zwłoki zostały znalezione w Warszawie w Lesie Kabackim 1 marca 2011 r. Znane było jej zaangażowanie w działania środowisk lokatorskich, które z wielką determinacją do dziś zajmują się sprawami osób zagrożonych eksmisją ze zwracanych kamienic i piętnują patologię przy reprywatyzacji nieruchomości warszawskich” - napisali do ministra sprawiedliwości posłowie Maciej Wąsik, Jarosław Krajewski i Paweł Lisiecki. Minister Ziobro postanowił zareagować. Ta decyzja zbiegła się w czasie z wielką aferą reprywatyzacyjną w Warszawie i polityczną burzą, którą wywołała.

Ale wracając do Jolanty Brzeskiej: jej ciało jeszcze się tliło, kiedy znalazł je przypadkowy przechodzień. Brzeska leżała twarzą do ziemi: ręce miała zgięte, wyprostowane nogi. Przyjechali policjanci, znaleźli kilka drobiazgów, dokumentów nie było. Pierwsza hipoteza: samopodpalenie. Jak wykazała potem sekcja zwłok, kobieta nie miała obrażeń, które wskazywałyby, że została pobita albo zabita, a potem podpalona. Zmarła od ognia. Więc śledczy wydedukowali, że ofiara musiała sama polać się benzyną i zapalić zapałkę. Wciąż też nie wiedzieli, kim jest ofiara.

CZYTAJ TAKŻE: Prokuratura Generalna wznawia śledztwo ws. śmierci Jolanty Brzeskiej

Ale córka Brzeskiej już 1 marca powiadomiła policję o zaginięciu matki. Ta tego dnia była na pewno w banku przy ulicy Puławskiej, wyciągnęła z konta 900 zł. Wróciła z nimi do domu, córka znalazła potem te pieniądze w jednej z szuflad. Przed godz. 14 musiała ponownie wyjść z mieszkania. I zniknęła. Po tygodniu śledczy zorientowali się, że to zwłoki Brzeskiej znaleziono w Lasku Kabackim.

Jak prowadzono śledztwo w sprawie tej tajemniczej śmierci? Odpowiedź dał sam minister Ziobro.

- Zrobimy wszystko, co jest możliwe, aby ta sprawa została wnikliwie wyjaśniona. To jest naszym obowiązkiem - powiedział, kiedy stało się jasne, że śledztwo zostanie wznowione. - To postępowanie jest po to, aby nie było następnych, aby ci, którzy dopuścili się tej zbrodni, teraz czuli na sobie oddech wymiaru sprawiedliwości i rzetelne śledztwo, które będzie w tej sprawie, czynności procesowe i operacyjne, które będą w tej sprawie podejmowane - dodał jeszcze minister Ziobro.

Zapowiedział także podjęcie śledztwa w sprawie prokuratorów prowadzących pierwsze postępowanie „za rażące braki i zaniechania na pierwszym etapie śledztwa związanego z wyjaśnieniem okoliczności tragicznej śmierci Jolanty Brzeskiej”. - W prokuraturze musi wreszcie wrócić zasada odpowiedzialności. Stąd moja decyzja o nieuchronnym również postępowaniu karnym, ewentualnie dyscyplinarnym, w zależności od oceny zakresu zaniechań, w stosunku do prokuratorów, którzy zaniedbali swoje obowiązki i doprowadzili do tego, że to śledztwo dzisiaj znajduje się w trudnym momencie. Trudnym, ale jednak możliwym do finalnego i pozytywnego zakończenia - tłumaczył.

Jak zaznaczył, śmierć Brzeskiej ma, oczywiście obok osobistej tragedii jej i jej rodziny, także „wymiar tego, co zrobiono, a w zasadzie wymiar tego, czego nie zrobiono w ramach śledztwa”. Chodzi o nieprawidłowości, chaos, brak koncepcji, nieprzeprowadzenie wielu dowodów lub badanie ich długo po zdarzeniu, kiedy zacierają się wydarzenia w pamięci świadków.

- Znaczna część tych dowodów jest już nie do odtworzenia - dodał prokurator generalny.
Bo fakty związane ze śledztwem są takie: po siedmiu dniach zorientowano się, kim jest ofiara. Po trzech miesiącach śledztwo przekazano z komendy rejonowej do stołecznej, po roku z prokuratury rejonowej do okręgowej.

Śledczy dostali portret psychologiczny zabójców, ale też stosunkowo późno. Biegli wskazywali, że zbrodni dokonało dwóch albo trzech sprawców, a sama Jolanta Brzeska znała przynajmniej jednego z nich - miały to być osoby słusznej postury, związane ze środowiskiem osób zajmujących się odzyskiwaniem nieruchomości albo przez nich wynajęte. Sprawcy mieli oblać ofiarę benzyną, by ją nastraszyć, ogień pojawił się przypadkowo. Nie wiadomo, co się stało: być może Brzeska nie chciała słuchać poleceń napastników, być może któryś z nich nie wytrzymał albo palił i rzucił niedopałek tak niefortunnie, że doszło do tragedii. W każdym razie nie było żadnych przesłanek, by sądzić, że Jolanta Brzeska popełniła samobójstwo. Zresztą, od początku nie przyjmowały też tej hipotezy rodzina kobiety i osoby, które ją znały.

Kiedy ta opinia trafiła do śledczych, ci dopiero wtedy sprawdzili samochód, z którego korzystał 1 marca 2011 r. nowy właściciel kamienicy, w której mieszkała Brzeska, a z którym była w sporze.

Inne auto, którym jeździł współpracownik nowego właściciela, tajemniczo zniknęło. Ponoć zostało sprzedane, ale policji, co wydaje się niesłychanie dziwne, nie udało się sprawdzić, kto je kupił. Jak to możliwe, że śledczy nie potrafili sprawdzić tak podstawowej w tej historii informacji? Nie wiadomo.

Biegli sprawdzili nagrania monitoringu. „Jedynie kamera umieszczona przy ul. Goworka/Puławska o godzinie 13.03 zarejestrowała na przejściu dla pieszych kobietę podobną do Jolanty Brzeskiej, która następnie przemieszcza się chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego przy ul. Puławskiej przy multipleksie Silverscreen” - informował w swoim oświadczeniu prokurator. Później ślad się urywał.

W Zarządzie Transportu Miejskiego policjanci zdołali ustalić, że karta miejska Jolanty Brzeskiej w dniu 1 marca nie została nigdzie zarejestrowana. Zwrócili się też do portalu Allegro, aby dowiedzieć się, czy ktoś próbował sprzedawać aparaty słuchowe, z których korzystała. Nic, zero śladów. W obliczu takich faktów sprawę umorzono z powodu niewykrycia sprawców.

- Umorzenie postępowania z powodu niewykrycia sprawcy nigdy nie jest sukcesem prokuratury ani policji. To rodzaj porażki, ponieważ stwierdzamy, że zostało popełnione przestępstwo, ale jednoczenie nie umiemy ustalić sprawcy. Czasami mimo wykonania wszystkich czynności dowodowych na dany czas sprawcy ustalić nie można - mówił w styczniu reporterce programu „Czarno na białym” ówczesny rzecznik prokuratury Przemysław Nowak.

Tyle że obrońcy praw lokatorów, mimo że od zabójstwa Jolanty Brzeskiej minęło już pięć lat, nie dali zapomnieć o kobiecie i jej działalności. W kolejne rocznice jej śmierci wychodzili na ulice. W tym roku w pikiecie pod siedzibą Prokuratury Generalnej uczestniczyło ponad sto osób. Protestujący mieli z sobą listę ponad 2 tys. adresów, które mają podlegać reprywatyzacji, a co za tym idzie - mieszkańców kamienic przeznaczonych do oddania spadkobiercom dawnych właścicieli mogą czekać podwyżki czynszów, co dla wielu może zakończyć się wyrokami eksmisji.

„Lokatorzy to nie towar”, „Reprywatyzacja zabija” - można było przeczytać na transparentach.

Z kolei pod koniec lipca przed Pałacem Mostowskich zebrali się aktywiści Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, domagający się wznowienia śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej. Ich zdaniem działania policji w czasie śledztwa były nieprawidłowe. „Kto zatarł ślady zbrodni, nie dopełnił obowiązków, złamał standardowe procedury, skłamał z pełnym przekonaniem, że to samobójstwo?” - pytali pod siedzibą stołecznej komendy. Wśród protestujących był Piotr Ikonowicz, który, podobnie jak Brzeska od lat walczy o prawa osób eksmitowanych i lokatorów, których wykupuje się wraz z kamienicami.
Mieszkańcy Warszawy zebrali też 200 podpisów pod wnioskiem o nazwanie terenu na tyłach Liceum im. Cervantesa imieniem Jolanty Brzeskiej. Skwer znajduje się między ulicami Iwicką, Zakrzewską i Sielecką na Mokotowie. Niedaleko, przy ulicy Nabielaka, mieszkała Jolanta Brzeska. Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza”, działacze lokatorscy mieli różne propozycje na uhonorowanie Brzeskiej. Był pomysł przemianowania ulicy Nabielaka, nazwania samej polany w Lesie Kabackim, gdzie znaleziono ją martwą, oraz miejsca bliskiego miejscu jej wieloletniego zamieszkania, ostatecznie stanęło właśnie na skwerze. Stanie tam też pamiątkowy głaz. Napis na nim kończyć będzie sentencja: „Kamienia nie spalicie”.

Pomysł zdobył uznanie ekspertów Zespołu Nazewnictwa Miejskiego. Jednak podczas posiedzenia komisji nazewnictwa przychyliła się do niego tylko dwójka samorządowców Prawa i Sprawiedliwości, trzy radne Platformy wstrzymały się od głosu, tłumacząc, że to nowa kwestia, do przedyskutowania na forum klubu. Teraz nad sprawą planowanego skweru Jolanty Brzeskiej pochyli się Rada Dzielnicy Mokotów, a na końcu zagłosuje cała Rada Warszawy.

Ale też sprawa Jolanty Brzeskiej jest dla wielu dowodem na to, że walkę o swoje i innych prawa można przypłacić życiem.

Brzeska była rodowitą warszawianką. Urodziła się w warszawskiej rodzinie Franciszka i Jadwigi z Urbańskich Kruli-kowskich. Ukończyła Liceum Ogólnokształcące im. Antoniego Dobiszewskiego. W grudniu 1967 r. poślubiła Kazimierza Brzeskiego. Pracowała w firmach wydawniczych, a ostatnim miejscem jej pracy był Instytut Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej. Od 2002 r. Jolanta Brzeska uczestniczyła w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Zapewne nigdy nie stałaby się osobą publiczną, aż tak zaangażowaną społecznie, gdyby nie jej osobiste kłopoty. Otóż kamienica, w której zamieszkiwała od kilkudziesięciu lat, 26 kwietnia 2006 r. została oddana spadkobiercom przedwojennych właścicieli. W 1962 r. rodzina Krulikowskich przeprowadziła się do innego lokalu w tej samej kamienicy. W maju 2006 r. pełnomocnik spadkobierców jednostronnie rozwiązał umowę najmu kwaterunkowego i po raz pierwszy podniósł czynsz. Małżonkowie Brzescy wraz z innymi rodzinami w podobnej sytuacji powołali Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. W 2007 r. stowarzyszenie zostało oficjalnie zarejestrowane i odtąd skupia osoby zamieszkujące w budynkach zwróconych potomkom dawnych właścicieli, które są zagrożone eksmisją.

Jolanta Brzeska kilkukrotnie otrzymywała podwyżkę czynszu, który przekraczał jej emeryturę. Za niepłacenie czynszu w pełnej wysokości otrzymała nakaz eksmisji, pełnomocnik właścicieli kilkukrotnie próbował zająć jej mieszkanie, a proponowane przez niego sposoby ugody nigdy nie doczekały się realizacji. Według córki Brzeskiej od 2006 r. zaczęły się szykany, które miały ją zmusić do opuszczenia lokalu.

„Przeżyliśmy koszmar, jak walił i piłował drzwi, baliśmy się pożaru. Nie mogę spać po nocach, jestem zastraszona, cały czas czuję niepokój o jutro” - mówiła Jolanta Brzeska w grudniu 2008 r. TVN 24. Chodziło o pełnomocnika nowego właściciela, który próbował zmusić Brzeskich do opuszczenia mieszkania.

Ale Jolanta Brzeska nie zamierzała się poddawać. Z czasem walczyła zresztą nie tylko o siebie, ale o innych, którzy znaleźli się w podobnej jak ona sytuacji. Protestowała podczas realizacją wyroków eksmisyjnych. Udzielała wsparcia moralnego, służyła wiedzą prawną, którą sama zdobyła, tym, którym przyszło się zmierzyć z widmem przymusowego opuszczenia swoich domów czy mieszkań. Prowadziła rejestr spraw eksmisyjnych, przyglądała się ich przebiegom. Często uczestniczyła w obradach warszawskiej rady miasta, domagając się przyjęcia i realizacji postulatów związanych z obroną lokatorów. Razem z innymi członkami założonego przez siebie stowarzyszenia chodziła na rozprawy, interesowała tematem poszczególnych eksmisji, ale też problemem mieszkańców kamienic, które oddawano poprzednim właścicielom, media, wreszcie studiowała prawo lokatorskie.
- Była jedną z niewielu, której udawało się wygrywać sprawy, dlatego ludzie się do niej garnęli. Poznała sposoby działania ludzi przejmujących budynki i musiała za to zapłacić życiem - mówili ludzie ze stowarzyszenia.

Tak, Jolanta Brzeska mogła być osobą dla wielu niewygodną. Nie poddała się, nie machnęła ręka, wciąż walczyła. Była przy tym bezkompromisowa i mocno zdeterminowana.

- Sympatyzowałem z Jolantą Brzeską, walczyła bardzo dzielnie. Sam znalazłem się w podobnej sytuacji jak ona. Dla mnie to ofiara zbrodni, kobieta została usunięta - uważa Piotr Pytlakowski, publicysta, dziennikarz śledczy „Polityki”.

CZYTAJ TAKŻE: Prokuratura Generalna wznawia śledztwo ws. śmierci Jolanty Brzeskiej

Tyle tylko, że nigdy nie udało się dowieść, iż śmierć Jolanty Brzeskiej ma związek z jej działalnością, chociaż dla wielu to rzecz oczywista.

Ale prokurator Przemysław Nowak stwierdził swego czasu: - Nie ma żadnego dowodu wobec osób, z którymi pani Brzeska była skonfliktowana, nawet w tym zakresie nie ma motywu, ponieważ nie można utożsamiać pewnego konfliktu sądowego z motywem zabójstwa.

Jest szansa, że teraz sprawa zabójstwa Jolanty Brzeskiej zostanie rozwiązana. Oczywiście, zakładając, że decyzja o wznowieniu śledztwa nie jest grą pod publiczkę, ale została podyktowana autentyczną chęcią zatrzymania i ukarania zabójców kobiety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl