Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez dwie dekady zamknięty w psychiatryku

Marcin Koziestański
Jan Kossakowski spędził 20 lat zamknięty w szpitalu. Teraz wreszcie wychodzi na wolność
Jan Kossakowski spędził 20 lat zamknięty w szpitalu. Teraz wreszcie wychodzi na wolność Małgorzata Genca
Jan Kossakowski spędził 20 lat zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Przekonywał, że jest zdrowy, pisał nawet do samego prezydenta. Teraz wychodzi wreszcie na wolność. I zobaczy świat całkiem inny od tego, który pamięta.

Niedrzwica Duża leży dwadzieścia kilometrów od Lublina. Wieś, z niespełna 4 tys. mieszkańców, przecina szybka trasa S19. Tuż przed mostem, przy drogowskazie na Bełżyce, biegnie mała polna dróżka. Stoi tam opuszczony drewniany dom. Resztki rozwalonego płotu chwieją się i uginają pod ciężarem gałęzi drzew. Dom od dwudziestu lat stoi pusty. Nie ma okien i drzwi, a wnętrze jest kompletnie zrujnowane.

- To był diabelnie dobry dom, jeden z porządniejszych w całej wsi - przekonuje pan Aleksander, który codziennie przechadza się polną dróżką ze swoją 4-letnią wnuczką. - Spokojnie tu, szczególnie w dzień, można z dzieckiem się przejść, bo tędy samochody nie jeżdżą - przekonuje. Według mieszkańca wsi, dom nadaje się jeszcze do remontu. - Okna, podłogi, ogrzewanie, tak ze 100 tys. trzeba by wyłożyć i można w nim jeszcze zamieszkać. Ale nie wiem, czy kogokolwiek na to jeszcze będzie stać. Może lepiej sprzedać tę działkę, może być warta ze 300 tys. - uważa pan Aleksander.

Razem z nim wchodzimy do opuszczonego domu. Zastajemy w nim młodego chłopaka siedzącego na stercie gruzu. Widząc nas, pospiesznie wychodzi. - W nocy przychodzą tu różni ludzie, piją alkohol. Podobno kiedyś ktoś tu nawet przyszedł popełnić samobójstwo. Szkoda tego domu, gdy żyła pani Kossakowska, to dbała o niego, jak mało która kobieta we wsi - przypomina sobie nasz rozmówca. I wskazuje na ściany. - Drewniane, lekko otynkowane, stabilna konstrukcja. Bez obaw, nie zawali się nam na głowę - zapewnia sąsiad Kossakowskich.

Pani Grażynka, sprzedawczyni z miejscowego sklepiku, przez całą szkołę podstawową przychodziła do domu państwa Kossakowskich. - To było z 45 lat temu. Wtedy nie było u nas jeszcze parafii. Księża przyjeżdżali do domu Kossakowskich, gdzie nauczali religii. Osiem lat tam chodziłam. Pamiętam, że pani Kossakowska prowadziła skup jajek. Jej mąż zmarł bardzo młodo. Miała jeszcze kilka lat starszego ode mnie syna - Janka. Był trochę nieporadny - przyznaje pani Grażynka.

W rozmowie z innymi mieszkańcami dowiadujemy się, że gospodyni domu zmarła na początku lat 90. Po tym zdarzeniu jej syn, Jan Kossakowski, popadł w depresję i zaczął nadużywać alkoholu. - Po prostu się załamał - mówią mieszkańcy.

Mężczyzna zajmował się remontami. - Tak, malował ludziom ściany - przypomina sobie pan Aleksander. Jan Kossakowski sam zajmował się rodzinnym domem, nie miał bliższej rodziny. W 1996 roku, podczas porządków w stodole, rzucony przez niego niedopałek papierosa zaprószył ogień. Spaliło się kilka starych gazet, było za to dużo dymu. Na miejsce przyjechała straż pożarna, potem policja.

Pan Jan został zatrzymany. Po krótkim procesie sąd postanowił umieścić go w szpitalu psychiatrycznym w Lublinie. Uznał, że był niepoczytalny, choruje na dwubiegunowość (choroba afektywna dwubiegunowa charakteryzuje się naprzemiennymi fazami manii i depresji), chciał podpalić swoje gospodarstwo i na wolności uczyni to ponownie.

Przez kolejnych 20 lat pan Jan przekonywał wszystkich, że nie jest niebezpieczny dla otoczenia. Wysyłał pisma nawet do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Bezskutecznie. Próby znalezienia pomocy były przez lekarzy uznawane za objawy manii. A smutek i przygnębienie spowodowane tęsknotą za domem i martwieniem się o własny los - za objaw zaburzenia psychicznego.

Po kilku próbach ucieczki ze szpitala do rodzinnej Niedrzwicy, pan Jan został przeniesiony na zamknięty Oddział Psychiatrii Sądowej. - Kraty w oknach. Godzina spaceru dziennie. Świat znałem tylko z telewizji - opowiada o swoim pobycie w Abramowicach Jan Kossakowski.

Został prawie sam. Odwiedzał go jedynie stary znajomy ze wsi - pan Czesław. Jan wysyłał sąsiadom listy. - Tęskniłem za domem - przyznaje.

Jego zły stan spowodowany smutkiem zauważył pan Czesław, który postanowił walczyć o wyjście przyjaciela ze szpitala. - Znamy się z młodych lat, razem graliśmy w piłkę w Orionie Niedrzwica. Nie mogłem go zostawić samego w potrzebie - mówi.

Poprosił o pomoc Piotra Wojtaszaka, mecenasa z Krakowa. Dzięki jego wsparciu, Sąd Okręgowy w Lublinie zdecydował we wtorek o tym, że Jan Kossakowski może po dwudziestu latach opuścić zakład psychiatryczny.

- Zająłem się tym przypadkiem w grudniu ubiegłego roku. Od razu zauważyłem, że opinie biegłych lekarzy na temat zdrowia pana Jana są regularnie powielane. Szpital powinien co pół roku sprawdzać stan zdrowia pacjenta. Jednak tego nie robił i dlatego bezbronny człowiek musiał tyle lat żyć w zamknięciu - wyjaśnia Wojtaszak.

Według adwokata, biegli zarzucili jego klientowi chorobę dwubiegunową. - Objawia się ona w częstych zmianach nastroju i szybkim przechodzeniu z depresji w stan euforii. U pana Jana te objawy nie występowały - mówi Wojtaszak. - Jeśli ktoś ma złamaną rękę, to objawem tego jest jej ból. A pan Jan nie miał żadnego objawu dwubiegunowości - dodaje.

- Nie widzimy żadnych błędów ze strony naszych lekarzy. Najprawdopodobniej tych dwadzieścia lat leczenia w szpitalu było koniecznych - mówi nam dr n. med. Marek Domański, z-ca dyrektora ds. lecznictwa w Szpitalu Neuropsychiatrycznym przy ul. Abramowickiej. - Totalną bzdurą jest to, że pacjent nie był u nas badany, a opinia co pół roku była kopiowana. Na pewno, zgodnie z procedurą, był badany przed wydaniem opinii sądowej i również częściej, tak, jak każdy pacjent na oddziale - dodaje dr n. med. Domański.

Mecenas Wojtaszak uważa, że wyjaśnienia dyrektora to jedynie próba obrony. - Kwestia powielanych opinii była w grudniu przedstawiona przeze mnie przed sądem. Sąd zauważył nieprawidłowości i dlatego zdecydował się powołać nowy skład biegłych, którzy stwierdzili, że nie ma potrzeby, by pan Jan pozostawał w szpitalu - tłumaczy prawnik.

Za całą sytuację adwokat obwinia zarówno biegłych lekarzy, jak i wymiar sprawiedliwości. - Za zaprószenie ognia grozi kara jedynie 5 lat. Decyzja sądu sprzed 20 lat o skierowaniu mężczyzny na przymusowe leczenie była nieuzasadniona - uważa mecenas.

Pan Jan Kossakowski wczoraj opuścił mury Szpitala Neuropsychiatrycznego w Lublinie. - Człowiek w takiej sytuacji przechodzi z jednego świata w diametralnie inny. Potrzebuje zatem wsparcia zewnętrznego - od rodziny czy przyjaciół. Ważne, by miał przewodnika, który go wprowadzi w zupełnie nową rzeczywistość. W samotności może być to dla niego ciężkie zadanie - uważa psycholog Agnieszka Balicka.

Zgodnie z prawem, pan Jan może się starać teraz o odszkodowanie. Jednak on sam zastanawia się jeszcze, czy chce wyruszać na kolejną sądową batalię. Na razie trafi do domu pomocy społecznej. Jego dawny dom nie nadaje się do mieszkania.

- Może potem sprzedam ziemię, której jestem właścicielem i po jakimś czasie kupię sobie mieszkanie. Cieszę się, że już stąd wychodzę - mówi ze wzruszeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski