Jugendamt zabrał mi Weronikę, bo widziała, jak partner mnie bije

Jacek Losik
Jacek Losik
Dagmara Jarosz od miesięcy zastanawia się, co dzieje się z jej 9-letnią córką.
Dagmara Jarosz od miesięcy zastanawia się, co dzieje się z jej 9-letnią córką. Archiwum
Niemieccy urzędnicy zabrali Polce dziecko, bo było świadkiem przemocy domowej. Kobieta nieskutecznie walczy o odzyskanie córki. Ostatni raz widziała ją w jej urodziny. W styczniu.

Dagmara Jarosz, Polka mieszkająca w Berlinie, od stycznia nie widziała swojej 9-letniej córki, którą w październiku, bez ostrzeżenia, zabrali pracownicy Jugendamt - niemieckiego urzędu ds. dzieci i młodzieży, wielokrotnie oskarżanego o pochopne odbieranie rodzicom ich pociech.

- To przykład nadużycia władzy i bezduszności urzędników - płacze kobieta i zapowiada sądową walkę o odzyskanie córki. Takiej walki nie udało się wygrać rodzinie ze Śląska, która musiała porwać swoje dzieci. Tylko dzięki temu, że uprowadzili z Niemiec swoje dwie małe córeczki i nastoletniego syna, mogą dziś mieszkać razem. W Polsce.

Partner cię uderzył, więc zabieramy twoje dziecko

Pani Dagmara wyjechała z córką do Niemiec w 2011 roku. Zamieszkała w Berlinie, gdzie jej partner od kilkunastu lat prowadził firmę budowlaną. Jak wspomina, na początku emigracji była z córką bardzo szczęśliwa. Nie było mowy o biedzie, której doświadczyły w Polsce, a co najważniejsze, mężczyzna, który się nimi zaopiekował, choć nie był biologicznym ojcem dziewczynki, traktował ją jak córkę.

Po trzech latach wspólnego mieszkania para się rozeszła. Jak twierdzi kobieta, nie poszło o nic konkretnego. - Po prostu nie pasowaliśmy do siebie - mówi. Niedługo po bolesnym rozstaniu w domu kuzynki spotkała Sebastiana. Jak się jednak okazało, nowa znajomość doprowadziła do rozłąki z córką.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Uprowadziła własne dzieci zabrane przez Jugendamt. Czy ktoś kontroluje niemiecką organizację?

Początki związku nie zwiastowały tragicznego finału. Sebastian miał stałą, nieźle płatną pracę (handlował samochodami), bardzo dobrze układały się również jego kontakty z Weroniką. Po kilku miesiącach okazało się jednak, że mężczyzna ma problemy z alkoholem. A kiedy wypił, stawał się agresywny.

- Pierwszy raz uderzył mnie w listopadzie 2014 r., po moich imieninach. Sebastian za dużo wypił i zaczął mnie szarpać. Weronika, która spała w pokoju obok, obudziła się i przyszła zobaczyć, co się dzieje. Spoliczkował mnie, a gdy upadłam, zaczął kopać. Córcia zaczęła krzyczeć, więc przestał. Szybko wstałam, wzięłam ją na ręce i uciekłam do sąsiadów na górę. Zadzwonili po policję - wspomina pani Dagmara.

Po kilku minutach na miejscu pojawili się funkcjonariusze, którzy wyprowadzili Sebastiana. Mężczyzna, gdy wytrzeźwiał, chciał do niej wrócić. Przepraszał, obiecywał, że nigdy więcej sytuacja się nie powtórzy. Po trzech tygodniach starań kobieta uwierzyła i ponownie go przyjęła.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Popełniłam błąd - przyznaje pani Dagmara. - Weronika znienawidziła Sebastiana po tym, gdy mnie uderzył. Często była opryskliwa i w końcu, w kwietniu, nie wytrzymał. Zaczęło się od tego, że córka kopnęła go w kostkę i powiedziała, że jest głupi. On zaczął się na nią drzeć. Stanęłam w jej obronie, dlatego mnie popchnął. Szybko zadzwoniłam po policję, bo wiedziałam, czym to może się skończyć - opowiada Polka.

Mężczyzna dostał półroczny sądowny zakaz zbliżania się do kobiety. W październiku 2015 r., gdy zakaz się skończył, mężczyzna wkradł się do mieszkania pani Dagmary. Kobieta trzeci raz zaalarmowała policję. Tym razem funkcjonariusze nie tylko wyprowadzili agresora, ale powiadomili również Jugendamt.

- Następnego dnia, gdy poszłam do szkoły po córkę, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Wszystkie dzieci wychodziły z rodzicami, nauczyciel Weroniki stał natomiast w wejściu z niewyraźną miną. Jakby był zły - opowiada matka. - Myślałam, że córka narozrabiała. Zawołał mnie jednak do sali i poprosił, żebym usiadła. Powiedział, że przyszły dwie panie z Jugendamtu i zabrały Weronikę. Natychmiast wstałam i pobiegłam do urzędu. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej odzyskać córkę. Nawet siłą.

Więzień Jugendamtu

W siedzibie urzędu Weroniki jednak nie było. Kobieta, mimo błagań, dowiedziała się tylko tyle, że córka trafiła do domu dziecka. Kobieta dostała również zakaz zbliżania się do szkoły córki. Niemieccy urzędnicy stwierdzili że, izolacja była konieczna, bo córka pani Dagmary widziała przemoc wobec matki. Pozwolili na spotkanie z matką dopiero po dwóch tygodniach od rozstania.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Nikogo w Niemczech nie obchodzi, że bardzo kocham swoje dziecko [PRAWDA O JUGENDAMT]

- Spotkanie z córką zorganizowano w wynajętej świetlicy. Jak mnie zobaczyła, stanęła jak wryta, zrobiła wielkie oczy i po kilku sekundach podbiegła do mnie, wtuliła się i zaczęła płakać. Mówiła, że chce do domu. Powtarzała, że tam jest źle, że chce ze mną spać. Mówiła, że pani krzyczy na nią, dlatego zastawia kanapą drzwi, żeby opiekunka nie wchodziła jej do pokoju - opowiada łamiącym się głosem matka. - Po 30 minutach opiekunka kiwnęła jej głową, że mają już iść. Córka się rozpłakała, przytuliła do mnie, ale nic to nie dało. Zabrali ją.

Po miesiącu od interwencji przyszłością dziewczynki zajął się niemiecki sąd, który zdecydował, że matka ma widywać się z córką minimum dwa razy w tygodniu. I tak było. Matka z córką widywały się w wynajętej świetlicy, wyposażonej m.in. w trampolinę, rowerki i inne zabawki. Spędzały czas na zabawie i rozmowach o nauce. 19 stycznia 2016 roku pani Dagmara zorganizowała córce urodziny. Jak się okazało, to był jak dotąd ostatni raz, gdy się widziały.

- Przyniosłam tort, dałam jej lalkę oraz książkę z naklejkami. Zapytała mnie, kiedy ją odbiorę ze szkoły. Odpowiedziałam, że wtedy gdy będę mogła. Weronika wypaliła wtedy, że „Pani powiedziała, że jak pójdę do ciebie, to policja mnie znowu zabierze”. Zamurowało mnie - opowiada pani Dagmara. - Po dwóch godzinach się rozstaliśmy. Przytuliła się do mnie i spytała, kiedy następny raz się zobaczymy. Powiedziała: „Mamo, kocham cię”. Mówiłam, że znów zobaczymy się za parę dni.

Dziewczynka chciała, żeby mama pokazała jej na palcach, za ile. Polka wyciągnęła siedem palców. Weronika zapytała opiekunkę, czy faktycznie tak będzie. Niemka potwierdziła.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Dwa dni później dostałam z Jugendamtu informację, że córka powiedziała, że chcę ją odebrać ze szkoły, że ona się boi, że nie chce do mnie wrócić i że planuję porwanie. Oznajmili, że zakazują nam spotykania się, zmieniają jej szkołę i przenoszą do innego domu dziecka - opowiada zrozpaczona matka. - To jest jedno wielkie nieporozumienie. Nie wierzę w to, żeby córka najpierw powtarzała, że chce do mnie wrócić, a później opowiadała, że chcę ją uprowadzić.

29 kwietnia zawieszeniem odwiedzin zajął się sąd. Nakazano przeprowadzenie terapii, mającej na celu wyjaśnienie zachowania dziecka. Sąd orzekł, że w terapię sukcesywnie ma być włączana pani Dagmara. Do tego czasu matka nie może widywać się z córką.

- W praktyce oznacza to, że zanim zobaczę Weronikę i znaleziony zostanie terapeuta, może minąć nawet pół roku. Jeśli ten scenariusz się spełni, nie będę miała informacji o tym, co dzieje się z córką przez dziesięć miesięcy... - rozpacza Polka.

Sprawa rozstrzygnie się w sądzie

Pani Dagmara nie chce czekać i zamierza wytoczyć proces urzędowi ds. dzieci i młodzieży. Jej adwokat przygotowuje już dokumentację, potrzebną do sądowej walki o córkę. Sprawę zgłosiła również do Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które zajmuje się podobnymi przypadkami.

- Wierzymy w to, że wszystko zakończy się dobrze i Weronika wróci do mamy. Niestety, pani Dagmara skontaktowała się z nami stosunkowo późno, dlatego potrwa to o wiele dłużej, niż powinno. Dokładnie ile - nie wiadomo. Każda sprawa, z którą mieliśmy do czynienia, była inna, dlatego trudno znaleźć analogiczną sytuację. Argumenty, które w jednej sprawie są powodem do zabrania dziecka, w innym przypadku nie są powodem do interwencji urzędników - mówi Marcin Gall, prezes stowarzyszenia. - Jeśli ktoś zostanie postawiony w podobnej sytuacji, proszę skontaktować się z nami jak najszybciej.

Marcin Gall alarmuje, że Jugendamt w całych Niemczech zabiera rodzicom rocznie 42 tysiące dzieci. Aby je odzyskać, rodzice muszą uciekać się nawet do... uprowadzeń.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Roczną Wiktorię zabrano od ciotki, ponieważ jej rodzice byli pijani

Aby odzyskać dzieci, musiała je uprowadzić

Do porwania trójki swoich dzieci ostatnio musiała się uciec Aneta Kowalska, która wspólnie z mężem wyjechała do Niemiec w 2005 roku. - Nie mieliśmy problemów, aż przyszły trudne chwile, gdy mąż dowiedział się, że ma cukrzycę. Jest sporo ode mnie starszy, zaczął się bardzo martwić, dopadła go depresja. Ja miałam urodzić trzecie dziecko - wspomina pani Aneta.

Zmartwienia w domu odbiły się na synu. Gabriel gorzej się uczył.

- Nie koncentrował się na lekcjach, podobno miał też kłopoty z asymilacją. Martwiłam się, jak mu pomóc - mówi jego matka. - Zgłosiła się wtedy uprzejma pani z Jugendamtu, pomyślałam, że spadła mi jak z nieba. Zapytała, czy chcę kogoś, kto będzie za darmo odrabiał z synem lekcje, uczył go na przykład golfa. Pewnie, że chciałam. To był wielki błąd.

Wtedy właśnie pojawił się funkcjonariusz przysłany przez Jugendamt. - Mąż w pracy, dziewczynki malutkie, ja bardzo zajęta, a ten asystent zajmował się nauką syna. Uważałam to za konkretną pomoc, byłam nawet wdzięczna Jugendamtowi, że tak pomaga obcokrajowcom. Ale ten asystent uważał, że może wszystko. Chciał ułożyć mi życie. Kazał rzucić męża, bo starszy i choruje. Obiecywał, że zaopiekuje się mną i dziećmi. Byłam oburzona, w ogóle nie ma na to słów - wspomina Polka.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W końcu doszło do konfliktu między jej mężem a asystentem, Jacek wyrzucił go za drzwi, padły ostre słowa.

- Ten człowiek wiedział, jak się zemścić. Wrócił z kobietą, która poinformowała nas, że zabiera dzieci na kilka dni. Trzeba wyjaśnić pewne sprawy. Szok. Nie miałam pojęcia, co się wtedy robi, jakie ma się prawa. Zabrali nam dzieci.

W Jugendamt pani Aneta usłyszała, że wraz z mężem nie daje sobie rady z dziećmi, stracą prawa rodzicielskie, a ponadto jest uzależniona od alkoholu. Kobieta przedkładała opinie, że tak nie jest. Pokazywała zaświadczenie ze szkoły syna, od sąsiadów, z pracy, wykonała też szczegółowe badania lekarskie, które wykluczyły uzależnienie. Miała świadków na to, że dzieci są z rodzicami silnie związane, dobrze się rozwijają. Dla sądu liczyło się tylko zdanie Jugendamtu.

Zdaniem Markusa Matuschczyka z polsko-niemieckiej kancelarii prawnej, pełnomocnika rodziny Kowalskich, do odebrania dziecka wystarczy opinia jednej osoby z Jugendamtu. Sąd podejmuje decyzje głównie na tej podstawie.

- Niemcy często uważają, że mają patent na rację. Urzędnik może kierować się różnymi uprzedzeniami, nikt tego nie bada. Dlaczego? To także kwestia pieniędzy - wyjaśnia prawnik. - Jugendamt zabiera rodzinom ponad 40 tys. dzieci rocznie, zaledwie garstka wraca do domu. Za każdym takim dzieckiem idą wielkie sumy dla tych, którzy się nim zajmują. Niemiecki system sądownictwa rodzinnego, w związku z odbieraniem dzieci, notuje roczne obroty w wysokości około 21 mld euro. Często Polacy nie spodziewają się, że można im nagle zabrać dziecko. Tracą z nim kontakt na zawsze, gdy trafi do innej rodziny.

Córki pani Anety trafiały do rodziny zastępczej, syn Gabriel do domu wychowawczego. Rodzice rozpoczęli walkę do upadłego. Zaangażowali dobrego prawnika. Dzięki niemu udało się zabrać nastoletniego syna Gabriela z ośrodka wychowawczego i wyprosić pozwolenie u rodziny zastępczej na spacer z dwiema małymi córkami, Julią i Wiktorią. Matka zabrała dzieci i uciekła do Polski. W drodze dowiedziała się od nich rzeczy, które ją przeraziły.

PRZECZYTAJ TAKŻE: NIK zbadała, jak się odbiera dzieci

- A pan powiedział, że jak nas weźmiesz, to pokroisz na kawałki i schowasz w tapczanie. To nieprawda, mamo? - pytała najmłodsza Julka, która później zaczęła opowiadać inne historie z rodziny zastępczej. - A ten pan mnie nocą kąpał i długo mył tam, ja nie chciałam, płakałam. Łapał za szyję, trząsł.

Wtóruje jej Wiktoria, jej siostra. - Pani S. leżała na kanapie i musiał być spokój. Jula była mała, nikt nie wycierał jej pupy, chodziła umazana po plecy - opowiada. - Inna dziewczynka, Klara, biła i drapała. Ale nie wolno było się skarżyć, nikt nas nie słuchał.

O przyszłości rodziny Kowalskich zadecydował Sąd Rejonowy w Bytomiu. 15 kwietnia uznał, że powrót dzieci do Niemiec naraziłby je na dużą szkodę psychiczną, dlatego nie zostaną wydane niemieckiej organizacji. Dzisiaj Aneta pracuje w sklepie, mąż nadal montuje okna. Są wszyscy razem. Kobieta nie może jednak zapomnieć o tych, którzy nie mieli tyle szczęścia.

- Kiedy uciekaliśmy samochodem do Polski, myślałam o znajomej z Niemiec. Polce, samotnej matce, która nie odzyskała dzieci - wspomina. - Popełniła samobójstwo...

Współpraca: Grażyna Kuźnik

Jugendamt
Niemiecki urząd ds. dzieci i młodzieży. Powstał w latach 20. XX wieku. Nadal ma bardzo dużą władzę. Bywa oskarżany, zwłaszcza w mediach, że zbyt pochopnie odbiera dzieci rodzicom, nie tylko cudzoziemcom, ale również Niemcom. Urząd odpiera zarzuty, twierdząc, że kieruje się tylko i wyłącznie dobrem dzieci.

MATURA 2016|MATURA 2016 w Łodzi. Jako pierwszy - pisemny polski [ZDJĘCIA]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jugendamt zabrał mi Weronikę, bo widziała, jak partner mnie bije - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl