Prałat Jankowski sprzedał auta i napisze autobiografię

Dorota Abramowicz, Mira Suchodolska
Ks. Henryk Jankowski
Ks. Henryk Jankowski Adam Warżawa/POLSKA
Jego polityczno-gospodarcze ekscesy przesłoniły to, co ks. Henryk Jankowski zrobił dobrego w życiu. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci ostatnich lat. Dr Jekyll i Mr Hyde

Skurczony w sobie, schorowany, niewyraźnie mówiący, ksiądz Henryk Jankowski nie przypomina dziś tego bohaterskiego kapłana, który w latach 80. stanął ramię w ramię z walczącą Solidarnością.

Daleko mu też do aroganckiego patriarchy, jakim się stał na przełomie wieków. Ale choć ciało odmawia prałatowi posłuszeństwa, jego pewność siebie pozostała bez zmian. - Nie mam sobie nic do zarzucenia - powtarza kilkakrotnie w rozmowie z "Polską". I dodaje, że przebacza tym wszystkim, którzy go skrzywdzili. Bo tego, że on mógłby wyrządzić komuś przykrość, nie bierze pod uwagę.

Niczego nie żałuję - mówi ks. Henryk Jankowski. - Ludzie źle o mnie mówili z zazdrości

W sobotę ks. Henryk Jankowski odszedł oficjalnie na emeryturę. Na uroczystej mszy św. zorganizowanej z tej okazji żegnali go parafianie i przyjaciele. - Przyszliśmy podziękować mu za lata spędzone razem - mówił jeden z parafian, wyraźnie wzruszony. - Za jego działalność charytatywną i za to, że w ciężkich czasach kościół św. Brygidy był zawsze ostoją wolności.

Poza wąską grupą fanatycznych zwolenników księdza, reszta przyznawała szeptem, że proboszcz św. Brygidy był postacią co najmniej kontrowersyjną i niewiele rzeczy, które robił po 1989 r., przynosi mu chwałę. To anioł i diabeł. Doktor Jekyll i pan Hyde - mówili o nim.

Mimo to w sobotni wieczór kilkaset osób z bukietami kwiatów w dłoni już godzinę przed rozpoczęciem uroczystości stało przed bramą kościoła. Oficjalne zaproszenia na uroczystość trafiły do 500 osób. Wśród gości zabrakło jednak czołowych polityków.

Pojawili się za to szef Solidarności Janusz Śniadek, poseł PiS Andrzej Jaworski oraz Andrzej Lepper, Janusz Maksymiuk i Lech Woszczerowicz z Samoobrony oraz Marian Krzaklewski z żoną. Przyszli też Jerzy Borowczak, jeden inicjatorów strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 r.

Na pożegnalnej mszy zabrakło Lecha Wałęsy (ponoć był za granicą), z którym drogi ks. Jankowskiego rozeszły się już na początku lat 90. Przyszła Danuta Wałęsowa, ale zamiast usiąść w pierwszym rzędzie, kryła się z tyłu, wśród ludzi. Nie było też abp. Tadeusza Gocłowskiego, z którym żyli w nieprzyjaźni od czasów, kiedy biskup próbował okiełznać niepokornego prałata i zakazał mu zajmować się polityką.

- Ksiądz Jankowski jest znany w całej Polsce, a nawet dalej. Jedni mówią o nim bogacz, milioner, biznesmen, który chodzi we fraku obwieszony orderami. Racja, ubierał się różnie. Nie założy taniego płaszcza i ortalionowej kurtki, ale taki właśnie jest ks. Jankowski. Nie do sklonowania. Trzeba pamiętać jednak, że dla wielu był bratem i samarytaninem. Teraz pozostał sam ze swoją chorobą i cierpieniem - mówił do wiernych abp Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, który mszę koncelebrował.
Ludzie, których dzisiaj pytamy o postać ks. Jankowskiego, chętnie opowiadają o tym, jaki był przed 1989 r. Na temat ostatnich lat wolą milczeć lub proszą o anonimowość. - Ksiądz Jankowski politycznym trupem jest od dawna - mówi jeden ze znajomych gdańskiego prałata. Swoimi wybrykami sprawił, że poważni ludzie zaczęli unikać go jak zarazy. Ale teraz, kiedy zbliża się do kresu swego życia, trochę niezręcznie o tym mówić - tłumaczy.

Jego zdaniem na postać ks. Henryka Jankowskiego składają się dwie dominujące cechy: olbrzymia, szaleńcza wręcz odwaga oraz duma, żeby nie powiedzieć: zadufanie. - A co gorsza, tytanem intelektu ks. Jankowski nie jest - wzdycha. - Choć obracał się wśród możnych tego świata, urodził się jako prosty chłopak i takim zostanie do śmierci - dodaje.

Henryk Jankowski przyszedł na świat przed 73 laty jako jedno z ośmiorga dzieci lubawskiego kupca. Skończył liceum dla pracujących i przez jakiś czas pracował w urzędzie skarbowym w dziale egzekucji. Powołanie obudziło się w nim dopiero w 1958 r. Miał wtedy 22 lata. 12 lat później był już proboszczem parafii św. Brygidy w Gdańsku.

Ludzie ciepło zapamiętali mu to, że zaraz zabrał się do odbudowy zniszczonego przez Sowietów kościoła. Spod ziemi wyrywał materiały budowlane, swoimi sposobami załatwiał zezwolenia. - On zawsze był fantastycznym organizatorem - ocenia Jankowskiego jego parafianin. - W czasach świetności, kiedy w jego parafii rezydowali dziennikarze zagraniczni, kiedy stworzył system pomocy dla rodzin internowanych, zbierał pieniądze, wydawał się nam jakimś nadludzki mocarzem - kręci głową.

Podczas strajków w sierpniu 1980 r. ks. Henryk Jankowski był pierwszym duchownym, który odważył się odprawić mszę św. dla strajkujących robotników w Stoczni Gdańskiej. Ale oprócz strawy duchowej dostarczał im także, za co kochali go jeszcze bardziej, wieprzowinę, którą kombinował sobie znanymi sposobami. Inwigilowany podczas stanu wojennego zorganizował na plebanii parafii św. Brygidy pomoc dla opozycjonistów.

To właśnie u ks. Jankowskiego organizowano obiady, podczas których "prywatny obywatel" Wałęsa spotykał się z głowami państw oraz z dziennikarzami. Parafia stała się centrum życia opozycyjnego w kraju. 44-letni Jankowski był w swojej szczytowej formie. Stoczniowcy nadali mu tytuł kapłana Solidarności. Dla zagranicznych dziennikarzy był nieformalnym rzecznikiem i twarzą Solidarności. Udzielał wywiadów do najpoważniejszych pism na świecie. Błyszczał. I był w swoim żywiole.

Po 1989 r. jeszcze przez jakiś czas płynął na solidarnościowej legendzie. Na obiady do niego przyjeżdżali premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker, sekretarz generalny NATO Manfred Wörner. W wolnej Polsce szybko się też okazało, że proboszcz św. Brygidy jest kutym na cztery nogi biznesmenem. Głośno zrobiło się o jego sklepach monopolowo-spożywczych, o winie z twarzą ks. prałata na etykiecie, o milionach, które płyną na konto parafii od hojnych sponsorów.
I o wystawnym trybie życia oraz luksusie, w jakim się pławił. Ucztach, na których się bawił w gronie pochlebców, limuzynach, którymi jeździł, i projektowanych na specjalne zamówienie sutannach i szamerowanych złotem mundurach, w których prezentował się niczym kacyk. Politycy, biznesmeni, wreszcie drobni karierowicze lgnęli do niego, w nadziei, że się przy nim sami wzbogacą, że znajomość z nim dobrze wpłynie na ich wizerunek.

Ale to było za mało dla księdza prałata. Znajomi mówią, że nie był w stanie istnieć bez adrenaliny, bez poczucia, że jest w nurcie wydarzeń. Urządzając obiadki, nie był bohaterem, którym być lubił. Nie mogąc zaistnieć inaczej, sam kreował polityczne wydarzenia. I wtedy ludzie zaczęli się od niego odwracać. Stało się to zaraz po tym, jak w 1995 r. ustroił wielkanocny grób w swoim kościele mieszanką nazw totalitarnych organizacji: NSDAP, NKWD i SS oraz nielubianych przez siebie partii (SLD, UW, PSL, UP).

Zrobił się skandal, co tylko Jankowskiemu dodało skrzydeł. Rok później w kazaniu powiedział o swastyce i sowieckiej gwieździe wpisanych w gwiazdę Dawida. Tego już było za wiele: protestował Watykan, krzyk podniosły środowiska żydowskie, prasa nie zostawiała suchej nitki na prałacie. To wtedy abp Tadeusz Gocłowski zabronił Jankowskiemu zajmowania się polityką - czy to w kazaniach, czy w rozmowach z prasą. Ale mógł sobie zabraniać...

- Kiedy za komuny ks. Jankowski zajmował się polityką, był dobry. Potem chciano go zakneblować. Nie mógł się z tym pogodzić - mówi człowiek z jego otoczenia. Jak również z tym, że z uwielbianego i szanowanego prałata Jankowskiego stał się nagle persona non grata. Ale udawał, że go to wszystko nie obchodzi. I dalej grał politycznie, występując m.in. przeciwko wstąpieniu Polski do UE.

W 1997 r. ówczesny metropolita gdański, arcybiskup Tadeusz Gocłowski za słowa "nie można tolerować mniejszości żydowskiej w polskim rządzie" zakazał ks. Jankowskiemu przez rok głosić kazań. Siedem lat później, w 2004 r. arcybiskup wydał kolejny zakaz, zarazem odwołując ks. Jankowskiego z probostwa parafii św. Brygidy. Obecny metropolita abp Sławoj Leszek Głódź zmienił tę decyzję i prałat znów wrócił do głoszenia kazań.

Wiele też pisano o działalności gospodarczej proboszcza parafii św. Brygidy. W 2003 r. założona przez ks. Jankowskiego Fundacja Szpitala Klinicznego Najświętszej Marii Panny zgłosiła chęć kupna od ówczesnej Akademii Medycznej w Gdańsku szpitala przy ul. Łąkowej. W nowej placówce działać miały dwie kliniki - kardiologiczna i chirurgiczna. Prałat chciał w nim leczyć za darmo najuboższych gdańszczan. Projekt upadł, zabrakło pieniędzy.

Ozdobione wizerunkiem księdza Jankowskiego wina Monsignore i Prałat miały pomóc w zdobyciu pieniędzy na budowę bursztynowego ołtarza. Z kolei woda mineralna z nazwiskiem księdza miała zasilić fundusz stypendialny dla ubogiej młodzieży. Wszystko to organizował Instytut ks. Jankowskiego, prowadzony przez byłego ministranta Mariusza Olchowika.
W ubiegłym roku, gdy Olchowik w atmosferze skandalu został odwołany, okazało się, że instytut przeżywa ogromne problemy finansowe i należy go zamknąć. W dodatku na jaw wyszły inne bulwersujące sprawy: jeden z ministrantów, chłopak z nizin społecznych, który znalazł przytulisko w parafii, opowiedział mediom o orgiach seksualnych, alkoholowych libacjach, do których miało dochodzić w św. Brygidzie.

W dodatku TVN wyemitował film, na którym było widać, jak Olchowik w przytomności ks. Jankowskiego bluzga i grozi śmiercią biznesmenowi, który przyszedł po zaległe pieniądze. To przypieczętowało los ks. Jankowskiego i spowodowało ostateczny upadek, z którego miał się już nie podnieść.

Nikt nie chciał z nim rozmawiać, a tym bardziej robić interesów. Dziś niewiele osób pamięta, że idea kościelnej sieci telefonii komórkowej zrodziła się właśnie w głowie prałata. Ale był już niewiarygodny i jego pomysł wykorzystał i wprowadził w życie o. Tadeusz Rydzyk.

Doniesienia o działalności ekonomiczno-politycznej księdza prałata przysłoniły wiadomości o jego działalności charytatywnej. Niewiele pisano o pomocy prałata dla oddziałów dziecięcych pomorskich szpitali i dla Domu Małego Dziecka im. Janusza Korczaka. Dzięki dobrym kontaktom ks. Henryka Jankowskiego z Polonią amerykańską do Gdańska trafiały transporty leków warte miliony dolarów. Przekazywano je do szpitali na Pomorzu, a także np. na Ukrainę.

Profesor Grażyna Świątecka, kardiolog, która zajmowała się rozdysponowaniem leków od prałata, mówi dziś, że ks. Jankowski zrobił dużo dobrego dla ludzi, wielu pomógł. - Każdy ma różne słabości - przyznaje prof. Świątecka. - Nie ustrzegł się ich też i prałat. Wierzę jednak, że dobre uczynki pójdą za nim.

A osoba bliżej znająca ks. Jankowskiego dodaje: - Nie są prawdziwe plotki o rzekomym bogactwie księdza. Tak naprawdę wszystko co miał, rozdał. Prowadzone przez brygidki centrum ekumeniczne, będące kompleksem hotelowo-konferencyjnym stworzył właśnie ks. Jankowski.

Kiedy jednak po jednym z powrotów ze szpitala potrzebował stałej opieki, nie było dla niego miejsca w centrum. Musiał wrócić na plebanię przy kościele św. Brygidy. Bogate sutanny - jak nam mówi - wiszą w szafie. Samochody, te legendarne mercedesy, co do jednego zostały sprzedane. Chce odpocząć, może napisze biografię.

Jako emeryt nadal będzie mieszkał na plebanii. - Gdzie w końcu ma pójść? - mówi ks. Ludwik Kowalski. - Przecież rodziną księdza jest Kościół.
Współpraca Robert Kiewlicz

Niczego nie żałuję - mówi ks. Henryk Jankowski. - Ludzie źle o mnie mówili z zazdrości

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl