Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potwór na uniwersytecie

Agata Pustułka
Marek Migalski
Marek Migalski fot. Marzena Bugała
Czy znany politolog dr Marek Migalski jest szykanowany za swoje poglądy? I co wspólnego ma z tym prof. Jan Iwanek - sprawdzała Agata Pustułka

Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, bardzo szybko stał się gwiazdą mediów. Elokwentny, pewny siebie, inteligentny. Jego telewizyjna popularność osiągnęła apogeum, gdy u rządów rozpychało się "Prawo i Sprawiedliwość". Migalski często podkreślał, że dobrze zna się na prawicy i na jej temat najchętniej się wypowiada. Przylgnęła do niego łata komentatora sprzyjającego PiS.

Nie ukrywał zresztą swoich sympatii. Przy okazji wniósł do polskiego życia politycznego powiew świeżości. Na tle dyżurnych znawców sceny politycznej Migalski wyróżniał się nową twarzą, która jeszcze nie zdążyła spowszednieć, a zatem chętnie zapraszano go w roli gościa do wielu programów. Budził skrajne emocje.

Facet z telewizji

Zdarzały się dni, że w różnych stacjach występował kilka razy dziennie. Był na topie, stał się rozpoznawalny, co przedtem nie zdarzyło się nigdy żadnemu naukowcowi Uniwersytetu Śląskiego i raczej prędko się nie zdarzy.

Ale w przeciwieństwie do warszawskich salonów i saloników na śląskim podwórku Migalski przestał być mile widziany.

Większość współpracowników odwróciła się od niego w maju ubiegłego roku, gdy publicznie zakwestionował kwalifikacje moralne i naukowe prof. Jana Iwanka do kierowania Instytutem Nauk Politycznych i Dziennikarstwa.

- Powiedziałem wtedy, że był tajnym współpracownikiem SB i że w związku z tym nie powinien być dyrektorem - mówi Migalski. - Mimo tego prof. Iwanek został szefem Instytutu i otrzymał w głosowaniu miażdżącą przewagę głosów. Dwudziestu dwóch pracowników było "za" a dwóch, w tym ja, "przeciw".

Właściwie wtedy zaczęła się między Migalskim i Iwankiem otwarta wojna. - Przestałem mu mówić dzień dobry, bo na moje powitanie nie odpowiadał - wyjaśnia Migalski.

- Sprawa tego pomówienia jest dla mnie bolesna. Nie chcę teraz do tego wracać - mówi dziś Iwanek.
Agent? To nadużycie!
Gdy prawie trzy lata temu fakty związane z podjęciem przez Iwanka współpracy z SB ujawniły media, naukowiec udzielił "Dziennikowi Zachodniemu" wywiadu, w którym stwierdził: To są wydarzenia sprzed 35 lat. Rozpoczęły się w czasie moich studiów i wtedy też się zakończyły. Trwało to może rok. Odbyłem kilka spotkań z tzw. opiekunem uniwersytetu. (...) Żeby można określić kogoś mianem "tajnego współpracownika" musiał spełniać cztery wyznaczniki. Musiał być świadomy, czynny, tajny i operacyjny. Jak ich nie spełniałem. Dlatego nazywanie mnie agentem to jest nadużycie.

Dla profesora Iwanka atak Migalskiego był szokiem.

- To był mój student, ja go przyjąłem na studia doktoranckie, byłem przewodniczącym jego komisji doktorskiej, a dwa lata temu wnioskowałem o przyznanie mu nagrody - tłumaczy Iwanek.
Kolejnym punktem zapalnym okazała się sprawa otwarcia przewodu habilitacyjnego przez Migalskiego.

- Chciałem porównać systemy polityczne Polski i Czech. Od prof. Iwanka usłyszałem jednak, że muszę zmienić temat, bo ten się nie nadaje. W Katowicach nawet nie starałem się o zgodę na otwarcie przewodu, bo i tak bym jej nie dostał. Postanowiłem spróbować na innym uniwersytecie - mówi Migalski.

Otrzymał zgodę dziekana na otwarcie zewnętrznego przewodu habilitacyjnego.

- Większość przyjęła ten fakt z ulgą - twierdzi jeden ze znajomych Migalskiego.

- Pozbycie się Migalskiego było na rękę władzom uczelni. Przecież ci ludzie jeszcze niedawno gloryfikowali komunizm, a teraz uczą studentów o wyższości demokracji. Sprawa Migalskiego nie stała się początkiem moralnej rewolucji na uniwersytecie.
Trzon Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa od lat jest niezmieniony. Liderem zespołu jest prof. Iwanek.

- Jako przełożony pana Migalskiego miałem prawo wyrażenia swej opinii na temat jego planów. Skoro do mnie przyszedł, miał widać zaufanie - twierdzi profesor Iwanek.

- Potem wydarzenia potoczyły się jak lawina. Czara przelała się, gdy w październiku po uczelni zaczął mnie ścigać Bronisław Wildstein z trzema kamerami. To ja czuję się szykanowany. Nawet zrezygnowałem z napisania opinii o habilitacji w jednym z ośrodków, bo nie chcę już narażać się na żadne ataki - wyjaśnia Iwanek.

Kontrowersyjne decyzje

Dziś Migalski znajduje się w defensywie. Jest cały czas pracownikiem naukowo-dydaktycznym Uniwersytetu Śląskiego, prowadzi zajęcia ze studentami, ale otwarcia przewodu habilitacyjnego odmówiły mu już uczelnie we Wrocławiu i Krakowie. Odrzucenie wniosków Migalskiego może wyglądać na polityczną intrygę. Bo jak wyjaśnić fakt, że powołana przez Radę Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego pięcioosobowa komisja oceniająca dorobek Migalskiego uznała jednogłośnie, że stanowi on wystarczającą podstawę do wszczęcia przewodu habilitacyjnego, a na posiedzeniu rady wydziału wniosek ten został odrzucony głosami pozostałych członków rady?
Uniwersytet Jagielloński, w przeciwieństwie do Uniwersytetu Śląskiego, o którym mówi się, że jest "czerwoną uczelnią" słynie z konserwatywnych poglądów. Śląski przez lata był kuźnią lewicowych kadr. Stąd wywodzi się wielu posłów i prominentnych działaczy SLD.

Tuż po odrzuceniu prośby Migalskiego kilkudziesięciu profesorów Jagiellonki napisało więc list otwarty dotyczący tej kontrowersyjnej decyzji.

- Rodzi uzasadnione podejrzenia, że o wyniku tajnego głosowania zadecydowały względy nie mające nic wspólnego z kryteriami, jakie określa ustawa o tytule i stopniach naukowych - czytamy w piśmie.

- Wyrażamy nadzieję, że mimo tego incydentu Uniwersytet Jagielloński pozostanie miejscem, w którym podstawą do decyzji w sprawach personalnych nie będą uprzedzenia czy też porachunki o charakterze osobistym i politycznym.

Protest z matecznika

Gdy o przyszłości Migalskiego decydowali profesorowie z Krakowa znany był już inny list, jaki napisali koledzy Migalskiego z Wydziału Nauk Społecznych.

List ten zaś był pokłosiem występu Migalskiego w programie Bronisława Wildsteina, w którym po raz kolejny potępił fakt, że na czele Instytutu stoi prof. Jan Iwanek.

- Protestujemy przeciwko szykanowaniu, obrażaniu, pomawianiu i dezawuowaniu pracowników Instytutu. Pragniemy podkreślić, że emocjonalna i oparta na osobistych urazach opinia jednego pracownika nie może być utożsamiana i rozumiana jako stanowisko wszystkich jego pracowników - czytamy w piśmie, w którym jednoznacznie nauczyciele pokoleń śląskich dziennikarzy odcięli się od Migalskiego.

Program Wildsteina, zdaniem autorów listu, został przygotowany "w sposób sprzeczny z podstawowymi standardami profesjonalnego dziennikarstwa oraz zasadami etycznymi, jakie winny obowiązywać w mediach, zwłaszcza publicznych. Przez naukowe środowisko został odebrany jako próba podważenia niekwestionowanego dorobku i autorytetu, zarówno Instytutu, jak i jego pracowników".
Wojewoda w roli obrońcy

Migalskiego ton listu nie dziwi. Ani oficjalnie, ani nieoficjalnie nie otrzymał żadnych słów wsparcia. W obronie Migalskiego stanął jego wieloletni przyjaciel, krajan z Raciborza, były wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski. Na swoim blogu zdiagnozował sytuację w artykule pod znamiennym tytułem: "Potwór na uniwersytecie".

Według Pietrzykowskiego Migalski płaci cenę przede wszystkim za sprzeciw wobec powierzeniu kierownictwa instytutu profesorowi, "który w przeszłości był świadomym tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa, a po 1989 roku nie tylko nie ujawnił swojej przeszłości, ale pod szyldem obrony standardów akademickich zainicjował w kierowanym przez siebie instytucie akcję sprzeciwu przeciwko ustawie, na mocy której miałby złożyć oświadczenie lustracyjne."

- Burza i potencjalne reperkusje, jakie wywoła przyjęcie przez Migalskiego tego zaproszenia i opowiedzenia przed kamerą o sytuacji, w jakiej znalazł się instytut, były łatwe do przewidzenia. Czy zatem miał odmówić? Ze strachu przed tym, aby nie zaszkodziło to sprawie jego habilitacji? Ze sprytu? To byłby zaiste prawdziwy triumf obrońców akademickich standardów - stwierdził Pietrzykowski.

Sam Migalski nie ustaje w poszukiwaniu uniwersytetu, który go zechce. W grę wchodzi jedna z uczelni warszawskich, albo emigracja do...Czech i skorzystanie z gościnności jednego z czeskich uniwersytetów.

- A może minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka zniesie obowiązek habilitacji? - zastanawia się Migalski.

Dziekan Wydziału Nauk Społecznych prof. Wiesław Kaczanowicz żałuje, że Migalski nie habilituje się w Katowicach. - Tak samo byłoby mi żal każdego doktoranta, bo to strata dla uczelni. Na moje namowy odpowiedział jednak sprzeciwem -wyjaśnia prof. Kaczanowicz.

W najnowszym lutowym wydaniu "Gazety Uniwersyteckiej" ukaże się raport komisji historycznej Uniwersytetu Śląskiego, która zajmowała się sprawą lustracji pracowników. Pojawią się w nim pseudonimy Tajnych Współpracowników oraz opis ich działalności. Nie będzie żadnych nazwisk.
Nauczycieli akademickich, który donosili SB, nie spotkają żadne konsekwencje. Rektor nie ma umocowań prawnych, by np. pozbawić ich zajmowanych stanowisk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!