Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia: Ośmiolatka bolało gardło, trafił do szpitala, gdzie zmarł

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
- Pogrzeb Konrada odbył się 21 maja, w dzień jego ósmych urodzin - mówi jego tata.
- Pogrzeb Konrada odbył się 21 maja, w dzień jego ósmych urodzin - mówi jego tata. Grzegorz Mehring
Ośmioletni Konrad z bólem gardła trafił do jedynego w Gdyni szpitala ratunkowego i tam zmarł. Prokuratura sprawdza okoliczności jego śmierci.

Nurkował na głębokość trzech metrów. Trenował karate. Jeździł na rowerze i na deskorolce. Był okazem zdrowia. W piątek 8-letni Konrad Beister z Gdyni obudził się z bólem gardła. Kilkanaście godzin później już nie żył. Ojciec dziecka winą za śmierć syna obarcza gdyński Szpital Miejski, gdzie szukał dla niego pomocy.

Na jego wniosek Prokuratura Rejonowa w Gdyni prowadzi dochodzenie. W ciągu dwóch najbliższych tygodni gotowy ma być wynik sądowej sekcji. Dyrekcja szpitala broni się, twierdząc, że chłopca ratowano "zgodnie z obowiązującymi procedurami".

Rankiem 15 maja br. nic nie zapowiadało jeszcze dramatu, który się rozegrał w nocy z piątku na sobotę na oddziale laryngologii. - Po przebudzeniu Konrad ledwo co mówił - relacjonuje Wojciech Beister, tata 8-latka. - Jeszcze przed szkołą pojechaliśmy do przychodni Wzgórze Świętego Maksymiliana. Pediatra, który go oglądał, stwierdził infekcję gardła i przepisał antybiotyk.

Chłopiec nie gorączkował, dlatego dostał tabletki do ssania i poszedł na lekcje. Kiedy ojciec odbierał go ze szkoły kilka godzin później, Konrad o bólu gardła już nie pamiętał. Na wszelki wypadek jednak zrezygnowali z treningu karate, wrócili do domu i tylko po południu pojechali do sklepu po drobne zakupy. Na kolację Konrad zażyczył sobie pizzę, połknął antybiotyk i poszedł spać.

- Oglądałem coś w telewizji, ale co chwilę zaglądałem do syna - wspomina Wojciech Beister. Z zawodu jest magistrem rehabilitacji, przed laty pracował w Szpitalu Miejskim, wie, że przy infekcji gardła może dojść do groźnego obrzęku krtani. Gdy więc tylko zauważył, że Konrad dziwnie oddycha, obudził go i na klaksonie popędził z nim do szpitala.

- Wbiegłem od strony ulicy Starowiejskiej, trafiłem do kardiologów, poradzili, by biec na drugie piętro na oddział laryngologii. A tam, jak twierdzi ojciec dziecka, zaczął się prawdziwy horror. Po tym jak lekarka wsadziła mu do gardła lusterko, chłopiec zwymiotował. Oddychał z coraz większym trudem. Nie powiodły się próby intubacji, czyli umieszczenia w jego tchawicy specjalnej rurki ułatwiającej oddychanie. Na oddziale zabrakło maski tlenowej dla dziecka, nie było defibrylatora. Okazało się, że nie ma też zestawu odpowiednich narzędzi do zabiegu tak zwanej tracheotomii.
Zapanował totalny chaos.
- Dwukrotnie biegałem na oddział ortopedii w poszukiwaniu anestezjologa, sam musiałem podłączyć ssak, bo pielęgniarki nie dawały rady - rozpacza Wojciech Beister. Porządek zapanował dopiero po przybyciu ordynatora. Dla Konrada było już jednak za późno.

- Błąd polegał na tym, że pacjent trafił na laryngologię, zamiast na oddział ratunkowy - tłumaczy Lidia Kodłubańska, dyrektor Szpitala Miejskiego. - Ojciec chłopca ma prawo czuć rozgoryczenie, ale to on sam wybrał miejsce, gdzie szukać pomocy. Tymczasem lekarze z SOR, czyli szpitalnego oddziału ratunkowego, którzy się na co dzień zajmują ratowaniem życia, mają większą wprawę w tego rodzaju procedurach niż na laryngologii. A i tam - zdaniem dyrektor Kodłubańskiej - wszelkie procedury zostały zachowane.

Nagły zgon zdrowego dziecka w Szpitalu Miejskim w Gdyni wstrząsnął jego pracownikami i odbił się szerokim echem w całym mieście. Część lekarzy przyznaje, że zrezygnowała z dyżurowania w Gdyni, bo to zbyt wielkie ryzyko. Lekarzy jest tam zbyt mało w stosunku do liczby pacjentów. Tymczasem Departament Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku, zbulwersowany śmiercią dziecka w niewyjaśnionych okolicznościach, zamierza sprawdzić, czy stosowane w placówce procedury organizacyjne dostatecznie chronią dobro chorych i gwarantują im bezpieczeństwo. W przyszłym tygodniu kontrolę z ramienia wojewody tego jedynego w Gdyni ratunkowego szpitala zapowiada również wojewódzki konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej.

Ofiarami są pacjenci i lekarze
Rozmowa z dr med. Ewą Raniszewską, wojewódzkim konsultantem w dziedzinie medycyny ratunkowej

Dyrekcja szpitala twierdzi - pacjent sam sobie winien, ponieważ zamiast na SOR, pobiegł na laryngologię...
Ależ to nonsens. Dziecko miało infekcję gardła, duszność, naturalną rzeczą jest więc, że jego ojciec szukał pomocy właśnie na laryngologii. Oddział powinien być przygotowany do jej udzielenia, a z tego co słyszę, nie był.

Trudno by był przygotowany, jeżeli dyżur pełni na nim jeden lekarz kontraktowy, na co dzień pracujący w zupełnie innym miejscu.
To smutna konsekwencja wprowadzonych przez dyrekcję oszczędności w zatrudnianiu personelu oraz złej organizacji pracy tego jedynego w Gdyni szpitala ratunkowego. Jej ofiarami stają się lekarze, a przede wszystkim pacjenci. Ostrzegałam już wcześniej dyrekcję tej placówki, że może tam dojść do tragedii, również ze względu na ogrom pacjentów zgłaszających się na ten oddział ratunkowy.

Szpital Miejski nie ma oddziału ratunkowego dla dzieci...
Nie musi go mieć, ale musi być gotowy do udzielania im pomocy.

Czyli?
Oprócz lekarza medycyny ratunkowej, internisty i chirurga, powinien na nim dyżurować pediatra. Nie musi siedzieć na miejscu, ale musi być dostępny na wezwanie w ciągu minuty. Podobnie jak anestezjolog i laryngolog. Przy wejściu do szpitala powinna być osoba, która skieruje chorego we właściwe miejsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki