Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy kotka może być feministką?

Barbara Matoga
fot. 123RF
Polemika. Takie słowa jak „kastracja”, „sterylizacja”, czy „sterylizacja aborcyjna” lub „uśpienie ślepego miotu”, wywołują u niektórych sprzeciw, oburzenie, a nawet agresję.

To już żelazna reguła i nieunikniony, jak się wydaje, skutek napisania tekstu o tym, że narodziny kociąt nie zawsze - a raczej przeważnie - nie powinny być powodem do radości dla odpowiedzialnych opiekunów.

Że trzeba temu zapobiegać w każdy możliwy sposób, by nie powiększać ogromnego obszaru kociej bezdomności, ich cierpień i tragedii. Nikt nie jest w stanie policzyć liczby bezdomnych zwierząt; ogólnie szacuje się, że w Polsce żyje około 3 milionów bezpańskich psów i kotów, z tego kilkanaście tysięcy w schroniskach, gdzie, według statystyk, umiera co czwarte. Każde z tych zwierząt było kiedyś słodkim, puchatym pieskiem lub kociakiem, większość urodziła się wśród ludzi.

I mimo tych liczb, mimo oczywistego faktu, iż za wyłapywanie i przetrzymywanie bezdomnych zwierząt w schroniskach płacimy wszyscy, bo pieniądze na ten cel pochodzą z naszych podatków, mimo, że każdy z nas od czasu do czasu napotyka na swojej drodze samotnego, głodnego i chorego psa lub kota - mimo to takie słowa jak „kastracja”, „sterylizacja”, czy - o zgrozo - „sterylizacja aborcyjna” lub „uśpienie ślepego miotu”, wywołują u niektórych sprzeciw, oburzenie, a nawet agresję.

Nie inaczej było po opublikowanym kilka tygodni temu artykule „Przyszły na świat małe kotki”. Skomentowała go m.in. Czytelniczka o nicku Zuzinka: „I ci wszyscy postępowcy, którzy uważają aborcje i eutanazje za przyszłość ludzkości. Ci wszyscy, co tak „„lubią małe kotki”, a małe dzieci stoją im na drodze do kariery i wolności. Może kocice też tak myślą, jak postępowe feministki: ich macice - ich sprawa? Uśpienie małych kotków urasta do rangi człowieczeństwa, a zabicie małego człowieka do rangi usunięcia zygoty. Tylko czym by się zajmowali obrońcy zwierząt i obrońcy przyrody i obrońcy wolności pro choice? Przecież kupa forsy czeka do zagospodarowania.”

Pozwolę sobie odnieść się tylko do części tej wypowiedzi, bo problem „obrońców kociego życia poczętego”, którym wszystko kojarzy się z aborcją u ludzi i którzy zarazem oburzają się na tych, którzy domowe zwierzęta traktują jak członków rodziny, to temat na osobny artykuł. Zaciekawiło mnie natomiast stwierdzenie o kotkach, myślących „jak postępowe feministki”.

Ze wstydem przyznaję się do niewiedzy - często domyślam się, o czym myślą moje dwie kotki, ale nie udało mi się ustalić, co sądzą o feminizmie i czy uważają, że „ich macice - ich sprawa”. W ich przypadku zresztą byłoby to myślenie bezprzedmiotowe, bo obie są wysterylizowane, a jedna z nich - znaleziona pod blokiem i umierająca z powodu choroby - nawet aborcyjnie. Pozostawiona pod blokiem odeszłaby - wraz z nienarodzonym przychówkiem - w ciągu kilku dni. Zabrana do domu, mimo kilkutygodniowego leczenie była tak osłabiona, że prawdopodobnie nie przeżyłaby porodu.

Wiadomo natomiast, co potwierdzają liczne obserwacje i opinie weterynarzy, że ciężarna kotka nie ma świadomości swojego stanu, a więc nie wyobraża sobie swoich maleństw, nie wymyśla im imion, nie gromadzi kocyków i zabawek. Instynkt podpowiada jej tylko, że należy odtrącić starsze potomstwo i przeganiać kocury, a gdy nadchodzi czas porodu trzeba znaleźć możliwie bezpieczne, ustronne miejsce. Ten sam instynkt sprawia, że po narodzinach kociąt kotka staje się troskliwą matką, ale czasem porzuca swoje małe, gdy np. jest chore lub bardzo słabe, bez szans na przetrwanie. Przeważnie jednak z poświęceniem dba o dzieci - aż do następnej ciąży…

Druga sprawa poruszona przez Czytelniczkę, to problem braku zajęcia dla obrońców zwierząt, gdyby dopuszczanie obecnie przez prawo sterylizowanie aborcyjne i usypianie ślepych miotów zostało zakazane. Otóż mogę wszystkich zapewnić, że - miedzy innymi dzięki podobnie myślącym osobom - ludzie pomagający zwierzętom jeszcze przez wiele lat będą mieli pełne ręce roboty. Dostarczą jej ci, którzy z różnych powodów porzucają swoje zwierzęta, zaniedbują je, rozmnażają dla zysku (pseudo hodowcy) i z powodu bezmyślności.

I nie, nie robią tego z powodu „kupy forsy do zagospodarowania”. Ciekawi mnie źródło informacji, na podstawie której Pani Zuzinka wysnuła ten wniosek. Jeśli bowiem na myśli niektóre „hyclowskie” schroniska czy zakładane przez cwaniaków organizacje - przyznaję Jej rację. Ale tego typu zjawiska nie są dziełem obrońców zwierząt, lecz drani, którzy chcą na kocim i psim nieszczęściu zarobić; to patologia, ścigana przez prawo i ujawniana przez tych, którym naprawdę na zwierzętach zależy. A ci ostatni nie czekają z pomocą na chwilę, gdy pojawi się „kupa kasy”. Dokarmiają, ratują, leczą i kastrują bezdomne psy i koty z własnych, często skromnych środków i ze zbiórek wśród dobrych ludzi. W podzięce zaś otrzymują wdzięczne spojrzenie uratowanego zwierzaka, a od osobników własnego gatunku - wciąż nazbyt często- insynuacje i obelgi.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski